Widmo krąży nad  Europą

Nikt nie przewiduje w Polsce recesji, ale zamiast zakładać, że wszystko będzie dobrze, rozsądniej byłoby przygotować się na trochę gorsze czasy.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Giełdowe indeksy wciąż lecą ostro w dół, a ludzie ze strachem pytają: na kogo tym razem padnie? Dotychczasowe próby uspokojenia sytuacji nie przyniosły rezultatów. Teraz wspólne ratowanie załamania globalnego systemu finansowego zapowiada Grupa Siedmiu najbogatszych krajów świata (tworzą ją: USA, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i Kanada).

Ich "skoordynowana akcja" ma obejmować wyłożenie przez każde z tych państw idących w setki miliardów dolarów kwot na zapewnienie płynności rynkom, uzupełnienie kapitałów banków, a także na gwarancje dla instytucji finansowych i właścicieli depozytów.

Fakt, że kraje G7 postanowiły wreszcie razem reagować na kryzys, to jedna z rzadkich ostatnimi czasy korzystnych wiadomości. Ale i ona nie jest do końca optymistyczna: żaden z uczestniczących w waszyngtońskim spotkaniu szefów banków centralnych i ministrów finansów nie miał pewności, czy uzgodniony przez nich plan rzeczywiście zadziała.

Oczekuje się, że wspólne działania mają większą szansę na skuteczność niż wysiłki podejmowane przez poszczególne państwa - zwłaszcza że do G7 mają się przyłączyć inne kraje oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pojawiają się jednak głosy, że ta zespołowa akcja może się okazać spóźniona i - podobnie jak przeprowadzona w zeszłym tygodniu obniżka stóp procentowych przez główne banki centralne - nie przynieść oczekiwanego uspokojenia sytuacji. Przez ostatni miesiąc osłabła bowiem wiara, że rządy są w stanie zapanować nad chaosem, jaki ogarnął światowy system finansowy i doprowadził go na skraj załamania.

Skutki takiego obrotu wydarzeń trudno sobie nawet wyobrazić: jedyną nasuwającą się analogię stanowi Wielki Kryzys z początku lat 30. XX wieku i jego następstwa w postaci ogólnoświatowej recesji, fali protekcjonizmu, zmniejszenia rozmiarów handlu międzynarodowego i zubożenia mieszkańców wielu krajów, co niosło ze sobą fatalne skutki społeczne i polityczne. Większość uznanych ekonomistów ten czarny scenariusz uważa jednak za mało prawdopodobny albo wręcz nieprawdopodobny - głównie dlatego, że reakcja rządów na krach finansowy jest nieporównanie szybsza niż wówczas, że znacznie lepiej one ze sobą współpracują i że istnieją mechanizmy umożliwiające wspólne działania w skali globalnej. Poza tym obecność państwa w gospodarce jest dziś o wiele większa niż wtedy, a w sytuacji kryzysowej bywa to korzystne, bo pozwala podtrzymywać osłabioną aktywność ekonomiczną.

Gospodarka słabnie

Niezależnie jednak od tego, co stanie się z rynkami finansowymi, gospodarkę światową czeka trudny okres. MFW przewiduje, że w przyszłym roku tempo jej wzrostu wyniesie już nie 5, a ok. 3 proc. Wprawdzie Chiny, Indie i wiele innych tzw. rynków wschodzących nadal będą się rozwijać szybko (choć wolniej niż poprzednio), ale kraje bogate czeka recesja, w najlepszym zaś razie - stagnacja. I choć powtórka scenariusza islandzkiego - czyli bankructwa państwa bardzo zamożnego, lecz nadmiernie uzależnionego od sektora finansowego - jest mało prawdopodobna, to wiele krajów będzie mieć poważne trudności finansowe.

Zapowiedzi zmian w gospodarce światowej widać najwyraźniej na rynku surowców: ich niebotyczne w zeszłym roku ceny bardzo spadły, bo odczuwa się już mniejszy popyt, a handlujący liczą się z jeszcze wyraźniejszym jego zmniejszeniem w przyszłości. Za baryłkę ropy naftowej w maju płacono 140 dolarów - dziś kosztuje tylko 80 dolarów. Maleją także stawki opłat za przewóz statkami towarów masowych (rudy żelaza, węgla itp.), co dobitnie świadczy, że wiele dziedzin przemysłu ogranicza skalę działalności. Rośnie natomiast cena złotych monet i kruszcu w sztabkach. W epoce finansowej niepewności majątek, który można dotknąć i schować, staje się szczególnie cenny.

Ciężkie czasy dla Unii

Choć gospodarcze spowolnienie obejmie zapewne wszystkie kraje rozwinięte, wielu ekonomistów uważa, że Unia Europejska może je odczuć bardziej - i przez dłuższy czas - niż np. Stany Zjednoczone. Między innymi dlatego, że jej rynki pracy są mniej elastyczne od amerykańskiego, a proces podejmowania decyzji gospodarczych - znacznie bardziej skomplikowany niż w USA.

MFW i inne instytucje zdecydowanie obniżają prognozy tempa wzrostu w krajach UE. Już drugi kwartał tego roku był zresztą dla wielu z nich niepomyślny, a z wrześniowych badań w przedsiębiorstwach - czyli w okresie, gdy kryzys finansowy wkroczył w ostrą fazę - wyłania się obraz przygnębiający. Unijne firmy ze wszystkich niemal branż czarno widzą swoją przyszłość. Najbardziej pesymistycznie nastawione są te, które mają styczność z konsumentami. Odczuwają bowiem zagrożenie z dwóch stron: maleje popyt (w obliczu kryzysu ludzie oszczędzają pieniądze i ograniczają wydatki), a jednocześnie zamarcie rynków finansowych powoduje, że firmom wysychają źródła kredytowania. Powoduje to odkładanie na półkę zamierzeń inwestycyjnych i ograniczanie produkcji: widać to zwłaszcza w przemyśle motoryzacyjnym.

Unię jako całość czeka więc trudny okres. Wpływa na to również fakt, że jej członkowie nastawiali się jak dotąd raczej na ratowanie własnych instytucji finansowych niż na działania w skali całej Wspólnoty. Widać to było wyraźnie przy wprowadzaniu gwarancji dla depozytów prywatnych w bankach: unijni ministrowie finansów uzgodnili, że podwyższa się je do 50 tys. euro, a w parę godzin potem niektóre rządy decydowały się na gwarancje na poziomie 100 tys. euro. Oznaczało to zachętę do przenoszenia oszczędności do krajów oferujących wyższy poziom gwarancji - takie postępowanie nazywa się "polityką zubożania sąsiada".

Oaza spokoju?

Na tle targanego wstrząsami świata Polska wydaje się oazą spokoju. Żadna instytucja finansowa nie wymagała jak dotąd wsparcia ze strony państwa. Nadzór finansowy zapewnia, że bankom nic nie grozi i że nasze pieniądze są w nich bezpieczne. A choć wprowadzenie podwyższonych gwarancji dla depozytów trochę potrwa, to właściwie nie ma się co martwić, bo ilu Polaków ma oszczędności sięgające 50 tys. euro? Choć więc kredyt staje się coraz trudniej dostępny, a wartość akcji oraz jednostek uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych i emerytalnych leci na łeb, na szyję, to politycy odpowiedzialni za gospodarkę powtarzają, że nadal będzie się ona rozwijać stosunkowo szybko, a bezrobocie nie powinno szczególnie wzrosnąć.

Czy można wierzyć tym zapewnieniom? Czy naprawdę Polska - wraz z paroma krajami naszego regionu - ma szanse pozostać oazą spokoju?

Sądzę, że nie do końca. Krajowe banki rzeczywiście mają solidne bilanse, ale też przestały sobie wzajemnie pożyczać pieniądze. Polskie firmy naprawdę w większym niż na Zachodzie stopniu finansują rozwój z własnych środków, ale i im zaczną wkrótce doskwierać kłopoty z kredytem. Ta sama bariera zahamuje pewnie wzrost rynku mieszkaniowego, co odbije się na budownictwie. Trudności europejskich firm w jakimś stopniu wpłyną na sytuację ich polskich kontrahentów. Prawie połowa dużych polskich przedsiębiorstw sprzedaje za granicę, jeśli więc popyt eksportowy zmaleje, odbije się to na wielkości ich produkcji - i na poziomie bezrobocia. Do jego wzrostu przyczynić się może powrót części emigrantów zarobkowych, choć sporo z nich - zwłaszcza pracujących tam legalnie - pozostanie zapewne za granicą, bo w państwach zachodnich wsparcie dla bezrobotnych jest bardziej szczodre niż u nas. Poza tym bombardowani katastroficznymi wiadomościami ze świata Polacy zaczną się bardziej liczyć z pieniędzmi i ograniczą swoje zakupowe apetyty.

To wszystko wpłynie na stan gospodarki. Nikt wprawdzie nie przewiduje w Polsce recesji, ale prognozy tempa wzrostu na przyszły rok obniżono do 3, najwyżej 4 proc. Oznaczałoby to m.in. zmianę układu sił na rynku pracy i zastopowanie podwyżek płac. Dlatego zamiast zakładać, że wszystko będzie dobrze, rozsądniej byłoby przygotować się na trochę gorsze czasy.

Nie ma się co jednak dziwić politykom, którzy wolą nas przed nimi nie ostrzegać. Po pierwsze dlatego, że w porównaniu z wieloma innymi krajami jesteśmy jak dotąd w luksusowej wręcz sytuacji, po drugie: obawiają się, że takie ostrzeżenia mogłyby podziałać jak samosprawdzająca się prognoza. Ale jest w tym pewna pułapka: w Polsce oficjalny optymizm może mieć czasem skutek odwrotny od zamierzonego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008