Wiatr z kosmosu

I znowu jest jesień. Kraj wypiękniał, jak to zwykle w październiku. Zanim słońce się podniesie, niskie światło prószy na pejzaż. Smużą się krajobrazy niewyraźne, nieoczywiste, zdwojone.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk /
Andrzej Stasiuk /

Nad Narwią zalegał siwy szron i wyglądało to tak, jakby rzeka wystąpiła z brzegów i rozlała się niczym jezioro. W niedzielę, przed siódmą, na S8 koło zjazdu na Tykocin. A potem przez złociste lasy prześwietlone ukośnym blaskiem, przez błękit mgieł, wskroś 10 października, którego to dnia Podlaskie zaznało łaski i wyglądało jak ikona, jak świat przemieniony i nadprzyrodzony, nad którym świeci światłość wiekuista.

Bo i płoty i tralki i kolumienki i pomarańcz elewacji i kostka Bauma i zmrożona trawa i kury grzebiące i krowy na łańcuchach i stacje Shella i ścieżki ginące w zaroślach i spychacze na poboczach i nagi piach budów i hotel Delfina i grzyby w koszykach na poboczu i stare audi i passaty i golfy i cykliści na wiekowych rowerach i gęsi na wygonach i domy weselne jak luwry i łindsory i kundel skośnym truchtem biegnący w swoich sprawach i blachodachówka pociągnięta poranną siwizną i ludzie Bóg wie skąd i dokąd na bezludziu i zagajniki jak złote grzebyki i szyldy i światła zapomniane po nocy i antyki z gipsu i żubry z epoxydu i papieże ze wszystkiego i fatamorgana horyzontu i chatynki pod lasem i pałace przy asfalcie i suporex i ytong i silikat i lastryko i sajding i klinkier i konglomerat i aglomerat i ludzie na przystankach i parafianie po mszy i pijacy wczorajsi i kot się wygrzewający i gawron połyskliwy i wąż zwinny i łąka porudziała i trzcina wyschnięta i gmina i powiat i województwo i ojczyzna i świat ją zawierający – to wszystko zbawione zostaje cudem października, przeistoczone jakby już teraz, dziś i niezasłużenie w niebie się znalazło.

I tylko jednego zbawczy blask się nie imał. Patrzyłem, sprawdzałem, zwalniałem specjalnie: ale nie imał się. Tych płacht się nie imał, na których się prezentowali przyszli ewentualni wybrańcy narodu. Zwyczajnie jak płachta była, to się robiła dziura jakaś w krajobrazie. Jakby jacyś obcy to zainstalowali, jakby z dalekiego kosmosu, z Neptuna to przywiało, z głębi galaktyki. Jak Marsjanie wyglądali i takie same właściwości mieli. Czarne dziury po prostu. Blask się ich nie imał, ponieważ wydzielali własny. To znaczy nie własny, tylko fotoszopowy. Niby ludzkie oblicza, a nieludzkie jednocześnie. Jak ulepieni z gutaperki i pociągnięci syntetykiem. Niby z ciała jakiegoś, ale od środka czymś wydęci i nasączeni eleganckim kolorem w rodzaju „róż z dodatkiem solarium”. Z tworzywa byli i napompowani gazem jakimś uszczęśliwiającym. I prawie każdy miał zęby uwidocznione, że się niby uśmiecha i zaraz resztę narodu uszczęśliwi i jak mu nie zaufać. I jakby żarówki tam gdzieś w środku własne mieli, jarzeniówki albo oszczędnościowe. Tak światło wewnętrzne wypełniało.

Byłem kiedyś na placu Tian’anmen i tam wisi portret Mao. Jakieś 20 na 10 metrów albo 30 na 20. W guście i wykonaniu był prawie identyczny. Ani zmarszczki, ani cienia. Różowy i gładki. Jego też się nic nie imało. Nawet muchy z szacunku nie siadały. Potem poszedłem, żeby obejrzeć go osobiście, czyli do mauzoleum, gdzie leżał na wznak, pod szkłem i przykryty flagą. Wyglądał całkiem jak ci nasi na płachtach. Tyle że się nie uśmiechał do ewentualnych wyborców, bo nie musiał.

No więc co? Jesteśmy już nieżywi za życia i wybieramy manekiny? I manekiny wiedzą, co nam się spodoba, więc bez wstydu wystawiają swoje wizerunki przypominające zarazem Mao z gumy? Że żadna dla nas różnica między płachtą z twarzą a płachtą z „karkówka bez kości 9,99”? To samo martwe mięcho? Sami już utrupieni głosujemy na trupy, na wyszczerzone mumie głosujemy? Czy to my ich chcemy, czy to oni mają nas za kretynów, którzy dawno zapomnieli, jak wygląda ludzka twarz i życie w ogóle?

Ech, nie dostąpicie wy przemienienia wraz z całym światem widzialnym, nie dostąpicie, bo już sami se własne zafundowaliście. Kundel biegnący skosem dostąpi, gawron połyskliwy dostąpi i wąż zwinny, a wy już swoje macie i będziecie wisieć na tych płachtach z polimerów po wsze czasy, chyba że porwie was ten sam wiatr, który was przywiał. Amen.

Ale niedzielny ruch był jeszcze niewielki i wszystkie te medytacje mogłem snuć bez stwarzania zagrożenia na drodze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015