Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Radomska prokuratura wszczęła niedawno postępowanie w sprawie performera Rafała Betlejewskiego, który dla potrzeb społeczno-artystycznego eksperymentu zorganizował fałszywą rozmowę rekrutacyjną, podczas której ukrytą kamerą filmował autentycznych bezrobotnych. Zarzuca mu się „wkręcanie” i upokarzanie zdesperowanych ludzi. Tymczasem do kin trafia nagrodzony Złotą Palmą film „Ja, Daniel Blake” Kena Loacha – czysty i donośny głos w sprawie tych, którym się w życiu nie udało.
„Wszyscy czasem potrzebujemy wiatru w plecy” – mówi Daniel Blake do Katie, samotnej matki dwójki dzieci, którą poznał w urzędzie pracy. Owdowiały stolarz z Newcastle przeszedł niedawno zawał i odbywa iście kafkowskie peregrynacje, by zapewnić sobie środki do życia, zanim będzie mógł wrócić do pracy. Poprzez historię Daniela i Katie, a w tle tysięcy podobnych im Brytyjczyków, Loach pokazuje funkcjonowanie biurokratycznej machiny, która spycha potrzebujących na coraz większy margines. Odbiera im godność i energię do działania.
Film zaczyna się od grzecznych, acz poniżająco sformułowanych pytań, na które musi odpowiedzieć człowiek z czterdziestoletnim doświadczeniem w zawodzie i gotowością do dalszej pracy, by przejść weryfikację do tymczasowego zasiłku. Dalej jest tylko gorzej: długie (i płatne) oczekiwanie na telefoniczne połączenie z konsultantem, poczucie informatycznego wykluczenia, kary za niedopełnienie formalności, pisanie odwołań, kręcenie się w kółko pośród absurdalnych procedur.
Loach i grający główną rolę Dave Johns nie czynią jednak z bohatera typowej ofiary. Daniel to mężczyzna krewki i zaradny, z obywatelskim zacięciem. Potrafi dać reprymendę sąsiadowi niesprzątającemu po psie i zrobić awanturę w niewydolnie działającym urzędzie. Właśnie tak skonstruowana postać – pełna energii, obdarzona praktycznym zmysłem i chęcią niesienia pomocy – staje się największym oskarżeniem dla bezwładnego i nieludzkiego systemu.
„Ja, Daniel Blake” to dzieło szybkiego reagowania. Zobaczymy w nim, bodaj po raz pierwszy w brytyjskim filmie fabularnym, słynne banki żywności, zaopatrujące najbiedniejszych w podstawowe produkty. Scena, w której Katie nie mogąc wytrzymać z głodu wyjada garściami fasolkę z puszki, czyni z filmu już nie tylko kino zaangażowane społecznie, ale i polityczne – wymierzone w państwo konserwatywnych rządów Davida Camerona, które zredukowało obywateli do rangi klientów i „numerków w systemie”. Nazwisko Daniela Blake’a, wypisane sprayem na budynku urzędu pracy, wygląda jak apel o godność, ale i wezwanie do obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Łatwo zarzucić 80-letniemu Loachowi, że nakręcił kolejną naiwną bajkę o ludziach, owiniętą w plakatowe hasła. Jednakże ten reżyser, w przeciwieństwie do artystów pokroju Betlejewskiego, nigdy nie szukał wymyślnych figur, by opowiedzieć o niesprawiedliwości, wykluczeniu i desperacji. Jego kino ma nie tylko demokratyczną wymowę, ale i w pełni demokratyczny zasięg. Opisuje rzeczywistość w sposób czytelny i bezpośredni, a przy okazji niesie nadzieję na zmianę. Tej nadziei Loach szuka przede wszystkim w samych ludziach, którzy dają sobie nawzajem wspomniany wiatr w plecy. Oglądamy na ekranie szczególny wycinek brytyjskiego społeczeństwa, złożony głównie z bezrobotnych, imigrantów, beneficjentów opieki społecznej. Twórca filmu „Polak potrzebny od zaraz” potrafi dostrzec, że jego bohaterowie znaleźli się w kryzysowej sytuacji niekoniecznie z własnej winy, a droga od dobrobytu do bezrobocia i bezdomności może być czasem bardzo krótka.
„Daniela Blake’a” powinni obejrzeć w Polsce nie tylko ci, którzy karmią się (jeszcze) wyobrażeniami na temat funkcjonowania brytyjskiego państwa opiekuńczego, czy ci, którzy sami zajmują się u nas instytucjonalnym pomaganiem (ku nauce i przestrodze). Film Loacha to manifest międzyludzkiej solidarności, skierowany głównie do tych, którzy mimo wszystko jeszcze nie przestali w nią wierzyć. ©
JA, DANIEL BLAKE (I, Daniel Blake), reż. Ken Loach. Prod. Wielka Brytania/Francja/Belgia 2016. Dystryb. M2 Films. W kinach od 21 października.