Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Spotkanie z Wenecją rozszerza i pogłębia nasz własny czas o czas schwycony, zapisany w jej kamieniach, i wytwarza poczucie przynależności do historii, która jest jej historią” – notuje Ewa Bieńkowska w pięknej książce „Co mówią kamienie Wenecji”. Wcześniej wspomina jednak o niebezpieczeństwie kiczu, które niesie „dramat miłosny, klasyczny dramat po-weneckiej, to znaczy spisywanej po powrocie stąd literatury”. Bo mowa przecież o całej bibliotece, od „The Stones of Venice” Ruskina poczynając.
Zdaniem Bieńkowskiej tego niebezpieczeństwa uniknął w „Znaku wodnym” Josif Brodski – piewca Wenecji pustawej, bez tłumów turystów, zalanej oczyszczającym zimowym światłem. I właśnie Brodskiego, wenecjanina z wyboru, wziął za przewodnika lekarz i pisarz Adam Szczuciński, choć sam nigdy go nie spotkał. Prochy rosyjskiego poety złożono na cmentarnej wyspie San Michele – tam też zaczyna się i kończy cykl krótkich próz składających się na „Paradiso” (większość z nich ukazywała się w „Zeszytach Literackich”). Zwykle są to „prozy podróżne”, zapis miejsc odwiedzanych w Wenecji śladami mistrza, ale i własnych zachwytów czy skojarzeń podbudowanych innymi lekturami.
Trop Brodskiego pozwala czasem na odległe wyprawy w przestrzeni i czasie. Do Wilna, które autor „Uranii” odwiedzał kilkakrotnie przed emigracją, zatrzymując się w mieszkaniu Ramūnasa Katiliusa przy ulicy Liejyklos. Do płonącego warszawskiego getta, które Brodski dostrzegł w XVIII-wiecznym obrazie Guardiego „Pożar składu oliwy na San Marcuola”. Do utworów pisarzy, których cenił – jak oczywiście W.H. Auden, ale także na przykład Akutagawa Ryūnosuke. Wenecja wyobrażona – podobnie jak wiersze Brodskiego – towarzyszy Szczucińskiemu stale: w podróży, we własnym domu, w czas zarazy. „Lubię patrzeć w południową stronę, ale dopiero gdy zamknę oczy, dostrzegam wysokie wieże i kopuły wystające z wody. Jest coś organicznego w tęsknocie za Wenecją, ta nostalgia jest jak wada wzroku, astygmatyzm”.
PS. Jeśli ktoś, kto czytał poprzedni odcinek tej rubryki, zdziwił się, że jego tytuł („Tryptyk”) nie ma nic wspólnego z zawartością – miał rację. Duch grasujący w redakcji podmienił bowiem tytuł właściwy, „Chłodny prysznic”, odnoszący się do zabiegu, jakiemu poddaje naszą narodową dumę amerykański historyk Brian Porter- -Szűcs w książce „Całkiem zwyczajny kraj”. ©℗
Adam Szczuciński, PARADISO, Wydawnictwo Próby, Warszawa 2021, ss. 210.