W uścisku jednorękiego bandyty

W tym biznesie nie ma pieniędzy wygranych, są tylko pożyczone. Prędzej, czy później każda wygrana wraca do kasyna.

13.10.2009

Czyta się kilka minut

Ulica Ząbkowska, Warszawa, marzec 2009 r. / Fot. Adam Chełstowski, Forum /
Ulica Ząbkowska, Warszawa, marzec 2009 r. / Fot. Adam Chełstowski, Forum /

Przed 1989 r. legalnie grać można było na wyścigach i wypełniając kupony Totalizatora Sportowego. W PRL-u słowa "kasyno", "ruletka" czy "bukmacher" uznawano za symbole zgniłego kapitalizmu.

U podwalin legalnego hazardu legła ustawa o działalności gospodarczej z 1990 r. Kasyno mógł otworzyć każdy, a licencje na prowadzenie działalności otrzymywały polskie firmy z udziałem zagranicznego kapitału. Pierwsze kasyno otwarto w hotelu Victoria w Warszawie.

Od początku stałymi bywalcami byli przedstawiciele półświatka. Pili drogie trunki, prezentowali garnitury od Bossa, krawaty Cardina i mokasyny Gucciego. Byli cinkciarze i młodzi przedstawiciele zorganizowanych grup przestępczych pobrzękiwali żetonami, obstawiali czarne lub czerwone słupkami niby-monet. Do krupierów zwracali się po imieniu, poklepywali bramkarzy w smokingach, a Black Jacka nazywali lekceważąco czarnuchem.

Raj skończył się w 1992 r., kiedy powstała ustawa o grach losowych i zakładach wzajemnych. Wprowadzono jednolitą 45-procentową stawkę podatkową od przychodu. Ustawa nakazywała spłacanie zagranicznych udziałowców. - Jesteśmy przeciwnikami obcego kapitału, ponieważ żeruje on na tym, co zostało tu wypracowane - przekonywał w Sejmie poseł Henryk Goryszewski.

Ruletkę zaczęły kręcić ręce polityków wszystkich opcji. Podatki, obowiązek szybkiego spłacania zagranicznych partnerów, zezwolenia za 50 tys. nowych zł spowodowały, że koszty działania kasyn wzrosły kilkunastokrotnie. Do tego doszedł spadek liczby odwiedzających, spowodowany przymusową rejestracją i zakazem reklamy. Ojcowie ustawy starali się ograniczyć liczbę kasyn: mogły powstawać tylko w miejscowościach turystycznych albo w dużych miastach. Trzy kasyna mogła prowadzić jedynie Warszawa.

W świetle ustawy z 1992 r. istniały też dwie grupy automatów: do gier zręcznościowych i losowych. Użytkowanie tych pierwszych nie wymagało zezwolenia ministra finansów; granie na nich nie było hazardem. Firma prowadząca salon musiała mieć zezwolenie, kapitał zakładowy, a na rachunek ministerstwa trzeba było zdeponować kaucję w wysokości

300 tys. zł. Każdy zakupiony automat musiał mieć świadectwo rejestracji wydane przez ministerstwo finansów i homologację.

Haracze dla gangsterów

Rzeczywistość wyglądała inaczej. Wystarczyło wejść do pierwszego lepszego salonu gry, by zauważyć, że wszystkie automaty służą do gier hazardowych. Na automatach do gier zręcznościowych nie grano o pluszowego misia lub tani zegarek - za zdobyte punkty otrzymywano pieniądze, według kursu określonego przez właściciela - a ten najczęściej nie dysponował pozwoleniem na eksploatację. Nielegalne gry losowe stały się złotym interesem. Jeden automat dawał przynajmniej 5 tys. zł dochodu miesięcznie, a organy kontrolne wydawały się nie zauważać niejasności ustawy. Kontrolerzy otrzymywali łapówki, nie pisali w protokołach, że na automatach zręcznościowych gra się o pieniądze, a automaty losowe są nielegalnie zaprogramowane, żeby wypłacać jak najmniejsze wygrane. W proceder szybko włączyły się grupy przestępcze: polska mafia po samochodach, prostytucji i amfetaminie zainteresowała się hazardem. Jej "żołnierze" odwiedzali nielegalnie działające salony gier i domagali się haraczy.

- Mafia pruszkowska z tego tytułu miała miesięcznie ok. 4 mln dolarów zysku - przyznał Jarosław S., pseudonim "Masa", skruszony gangster. - Właściciele automatów wrzucali datki do worków, z którymi jeździliśmy po całym kraju.

Nietrudno było zauważyć nagły spadek dochodów budżetu państwa. Dlatego we wrześniu 1996 r. znowelizowano ustawę, która ustaliła, że jedno kasyno może przypadać na 250 tys.,

a jeden salon na 100 tys. mieszkańców. Zmieniły się koszty prowadzenia tej działalności: obecnie kapitał spółki ubiegającej się o koncesję wynosi 2,5 mln zł w przypadku kasyna i 1,5 mln, jeśli chodzi o salon gier. Spółka musi również wnieść zabezpieczenie i płacić specjalne podatki od utargu, czyli tego, co przegrali klienci.

W całej Polsce działa w tej chwili 26 kasyn i 204 salony. W samej Warszawie odpowiednio 3 i 49.

Złudzenie przedsiębiorczości

Szerzej otwarte drzwi do kasyn spowodowały w 1997 r. skokowy wzrost zainteresowania hazardem. Polacy zaczęli legalnie grać w pokera, ruletkę i na jednorękich bandytach. Zdaniem socjologów wiąże to się z przemianami, jakie zachodziły w kraju. Rzeczywistość stawiała nowe wyzwania, którym część społeczeństwa nie była w stanie sprostać. Potrzeba osiągnięcia sukcesu - przede wszystkim finansowego - stała się obsesją, więc jedni dążyli do niej poprzez wzmożoną aktywność zawodową, drudzy zdawali się na łut szczęścia. Hazard był i jest dla nich namiastką przedsiębiorczości, a związana z grą huśtawka emocjonalna może dawać złudzenie "pełni życia".

- Polacy mają złe podejście do gry - tłumaczy 50-letni lekarz, jeden z stałych bywalców kasyna w warszawskim hotelu Victoria. - Na Zachodzie to dreszczyk emocji, rozrywka zamiast niedzielnego obiadu w lepszej restauracji. A Polak zaczął traktować kasyna jako okazję do dodatkowego zarobku.

Z badań przeprowadzanych na zlecenie Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, właściciela kilku kasyn w Polsce, wynika, że bywalec kasyna to najczęściej mężczyzna, z wykształceniem wyższym, między 30. a 45. rokiem życia bądź po sześćdziesiątce. Najczęściej ma firmę lub uprawia wolny zawód. Często należy do kadry kierowniczej wielkiego koncernu.

- Kobiet spotyka się mniej - mówi stały bywalec warszawskiego Marriotta, jeden z byłych rzeczników stołecznej policji, obecnie właściciel firmy ochroniarskiej. - Są rozsądniejsze, a przez to odporniejsze na nałogi. Czy jesteśmy narodem hazardzistów? Z badań Totalizatora Sportowego wynika, że co piąty Polak gra mniej lub bardziej aktywnie. Sposobności nie brakuje: począwszy od automatów losowych po totolotek. Statystyki mogą nie odpowiadać prawdzie, ponieważ część "sektora" działa nielegalnie. Z grubsza jedynie wiadomo, że co roku wydajemy na hazard równowartość ok. miliarda dolarów.

W większości krajów europejskich hazard jest nie tylko zalegalizowany, ale wręcz wysoko ceniony przez to, że daje znaczne wpływy z podatków. Według europejskich statystyk hazard zajmuje 10. miejsce pod względem osiąganych obrotów.

Dreszcz podniecenia

Ostatnie lata to wzrost zainteresowania hazardem wśród młodzieży. W salonach gier zdecydowanie przeważają młodzi ludzie.

- Dlaczego gram na automatach? - zastanawia się Maciej Rostalski, student Politechniki Poznańskiej, który zwiedzanie stolicy rozpoczął od wizyty w Marriocie. - Lubię wszelkie formy hazardu, od kart po zakłady bukmacherskie. Spełnieniem moich oczekiwań okazał się salon gier. Tłumaczyłem sobie, że ludzie oszukują, a z maszyną gra będzie fair.

Za najbardziej "uczciwą" grę uchodzi ruletka. Z obstawionych 37 tys. tylko tysiąc pozostaje w kasynie - reszta to wygrane. Stawiając na pełen numer, można wygrać 35 razy więcej, niż postawiliśmy. Jednak fortuny, które rodzą się z dolara po zakręceniu kołem ruletki, można między amerykańskie filmy włożyć. Chcąc zyskać fortunę, trzeba przez dłuższy czas sporo inwestować i ryzykować.

W polskich kasynach najwięcej grających pojawia się między godziną 20 a 24. Według szacunków właścicieli, graczy, którzy przychodzą co najmniej raz w tygodniu, jest w samej Warszawie od dwóch do trzech tysięcy. Obstawiają dużo i liczą na wysoką wygraną. Zdarza się, że wychodzą zupełnie spłukani.

Zwykle tłok panuje przy ruletce. Oddanych zwolenników ma Black Jack - gra losowa z użyciem kart (zasadą jest uzyskanie w otrzymanych kartach wartości większej niż u krupiera, lecz nieprzekraczającej sumy 21 punktów), dużym powodzeniem cieszą się automaty - zwłaszcza tzw. jednoręki bandyta.

Nazwa pochodzi od metalowej rączki do pociągania, obecnie zastąpionej elektronicznym przyciskiem.

Pierwsze wizyty w kasynie przypominają naukę chodzenia. Początkujący obserwują, jak inni poruszają się przy stole i sami zaczynają stawiać nieporadne kroki. Z czasem pojawia się dreszcz podniecenia w chwili, gdy rozpędzona kulka zwalnia, żeby w końcu zatrzymać się na obstawionym przez nas numerze. Wchodzisz, wygrywasz i zapominasz? Niestety, nie zapominasz, tylko wracasz. Mechanizm jest prosty, ale niewidoczny dla osoby, która zaczyna się uzależniać. Pieniądze to wygrana, wygrana to zadowolenie, a zadowolenie to dobre samopoczucie.

W ostatnich latach kasynom i salonom gier przybył konkurent - tzw. automaty o niskich wygranych, w których jednorazowo można wygrać najwyżej 15 euro. Stoją w barach, kioskach i na stacjach benzynowych. Podobno jest ich w naszym kraju kilkaset tysięcy. Państwo nie radzi sobie z kontrolą. Automaty zasilają szarą strefę.

- Przecież nikt nie sprawdzi - mówi właściciel automatu stojącego w warszawskim kiosku Ruchu - czy nie zarobiłem na automacie miliona. A 50 euro miesięcznego podatku zapłaciłem i wszystko jest w porządku.

Rywin wygonił polityków

Polskie kasyna nie pracują tylko w Wigilię, poza tym dniem zawsze są chętni do gry. Otwiera się je o 13, zamyka - o 6 rano. Wśród klientów są drobni ciułacze, najczęściej emeryci, którzy poszukują pieniędzy na załatanie dziur w domowym budżecie. Poza tym cały przekrój społeczny: bezrobotni, gangsterzy, zawodowi oszuści, biznesmeni i ludzie znani z mediów.

Za największego polskiego gracza uchodzi pewien członek pruszkowskiej grupy, który pod koniec lat 90. w kasynie warszawskiego Marriotta w ciągu jednej nocy przegrał 3 mln dolarów.

- W kasynie można spotkać osoby publiczne - opowiada krupier z Casinos Poland. - Systematycznie widuję Tadeusza Drozdę, Adriannę Biedrzyńską, Karola Strasburgera.

Od czasów afery Rywina ze świecą można szukać w kasynach znanych polityków. Wcześniej najbardziej znani mafiosi nie ukrywali, że są w dobrych stosunkach z przedstawicielami elit politycznych. Miejscem spotkań były właśnie kasyna, gdzie zawierano wielomilionowe kontrakty albo mianowano nowych członków zarządów i rad nadzorczych (w ten sposób powstawała m.in. spółka ArtB). Granie o duże stawki nadal jest świetną reklamą w biznesie. Ktoś, kto potrafi przerżnąć w jeden wieczór kilkadziesiąt tysięcy dolarów (albo wygrać podobna kwotę) jest człowiekiem poważanym. Z graczem, który w wielkiej grze utrzymuje się miesiącami, każdy zawrze spółkę.

Warszawscy krupierzy dobrze pamiętają znaną w świecie polskiej finansjery postać Wojciecha P., sponsora m.in. wyborów Miss Polski, promowanego na początku lat 90. na stanowisko ministra budownictwa.

- Sprawa była w zasadzie przesądzona - wspomina funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa. Materiały operacyjne mówiące, że Wojciech P. jest jednym z szefów "Pruszkowa", zostały przekazane w ostatniej chwili.

Dobre pralnie

Kasyna i salony gier, podobnie jak pizzerie i restauracje, stały się świetnymi pralniami "brudnych pieniędzy".

Jarosław S. "Masa", jeden z byłych liderów gangu pruszkowskiego, przed sąd trafił za posługiwanie się fałszywymi dokumentami. W urzędzie skarbowym przedstawił zaświadczenie o wygranej w jednym z warszawskich kasyn. Okazało się, że jest podrobione. To on poszedł później na współpracę z policją, szczegółowo mówiąc o kulisach hazardu i korupcji wśród polskich polityków.

- Jak nasi politycy ze wszystkich partii walczą z korupcją? - zeznawał "Masa". - Od 20 lat wyznają jedną zasadę: bierz i pozwól brać!

Gdy Paweł Piskorski zaczął tworzyć nowe Stronnictwo Demokratyczne, zaczęto przypominać jego stare sprawki. Polityk w 1996 r. przedstawił w urzędzie skarbowym zaświadczenie, że cztery lata wcześniej wygrał pół miliona w kasynie "Jackpol" w Gdyni. Prokuratura stwierdziła, że dokument jest podrobiony. Zresztą wystarczy być kilka razy w kasynie, żeby podważać jego wiarygodność: aby zdobyć taką kwotę, trzeba by było wygrać z rzędu 138 gier! Jednak Piskorski nie usłyszał zarzutów prokuratorskich, gdyż sprawa się przedawniła.

- Dotąd urząd skarbowy nie miał najmniejszych wątpliwości - tłumaczy się lider SD - co do wiarygodności zaświadczenia o wygranej. Mam wrażenie, że wyciąganie teraz sprawy sprzed 17 lat ma służyć temu, żeby mi zaszkodzić.

Wiele tajemnic kryją komputerowe bazy danych w kasynach. Kto został wpisany na czarną komputerową listę, nie może tam wrócić przez rok. Recydywiści mają dożywotni zakaz wstępu. Jeśli ktoś czuje się uzależniony od hazardu, może poprosić, żeby go więcej nie wpuszczano. Takie polecenie wydaje się tylko raz w życiu. Nie można go odwołać.

- Zakaz wstępu do kasyn powinni mieć lichwiarze - mówi Artur z Wrocławia, w środowisku hazardzistów znany jako "Argentyna". Przegrał w ciągu kilku lat 500 tys. dolarów, stracił dom i cztery firmy, dwukrotnie się rozwodził. - Siedzą za plecami ogarniętych hazardową gorączką, gotowi w każdej chwili do udzielenia pożyczki.

Pożyczyć można dowolną kwotę, ale za paskarską cenę - kilkugodzinny kredyt kosztuje od 20 do 30 proc. jego wartości. Zastawem może być dom lub samochód. Nie ma problemów z pełną obsługą prawną - w razie nagłej potrzeby dostarczenie do kasyna notariusza z pieczątkami nie trwa dłużej niż trzy kwadranse.

Lichwiarze, nazywani obecnie "bankierami", zawsze byli życzliwie nastawieni do grających. Ale uprzejmi są do czasu zwrotu długu. Potem są szantaże, wymuszenia, łamanie kończyn.

Przekonało się o tym wielu, w tym Elżbieta Wezdecka-Koppa, polska bizneswoman, mieszkająca obecnie w Hongkongu. Wyleczona z nałogu, napisała szokującą autobiografię pt. "Hazardzistka". Jako początkująca wygrała prawie 100 tys. dolarów w ruletkę w najsłynniejszym kasynie świata, w Monte Carlo. Znalazła się tam z turystycznej ciekawości, z niewielką sumą pieniędzy i na dokładkę na parę godzin przed odlotem do Warszawy. Wygrała, wyszła i potem długo nie zaglądała do kasyn. Ale pamięć wygranej oraz związanego z nią upojenia pozostała. Dziś wie, że największym nieszczęściem gracza nie są przegrane, ale właśnie wygrane. Nikt nie stałby się hazardzistą, ciągle przegrywając.

- Myślę, że przegrałam ok. 2 milionów dolarów - mówi Elżbieta Wezdecka-Koppa. - Długi spłacam do dziś.

Stawki większe niż życie

Suma liczb w kole ruletki daje 666 - biblijny symbol bestii, która w czasie apokalipsy zgładziła ludzkość. Znakomity portret hazardzisty przedstawił Fiodor Dostojewski w powieści "Gracz": "Pamiętam dokładnie, że nagle, rzeczywiście już tylko przez próżność, owładnęła mną straszna żądza ryzyka. Może po doznaniu tylu wrażeń dusza przestaje się nimi nasycać, tylko rozdrażnia się i żąda wrażeń coraz mocniejszych, aż do zupełnego wyczerpania". Dostojewski wiedział, o czym pisze. Po śmierci ojca otrzymał w spadku kwotę, która zapewniłaby mu wygodne życie przez rok. Przegrał wszystko w jedną noc.

- Hazard nie wybiera - mówi Jacek Znamierowski, terapeuta. - Mam pacjentów młodych i starych, robotników, urzędników i dyrektorów. To niezwykle groźny, wyniszczający nałóg. Pogłębia się jak narkomania, ale może trwać wiele lat jak alkoholizm. Niszczy uczucia, degeneruje moralność.

Hazardziści, gdy grają, wpadają w trans, często nie wiedzą, co robią, nic nie pamiętają. Ich skłonność do ryzyka narasta wraz ze stratą coraz większych sum. Świadomość odzyskują, gdy kasyno kończy pracę albo gdy zabraknie im pieniędzy. Wychodzą z postanowieniem: jutro wygram to, co przegrałem dziś. Rano myślą już tylko o tym, ile pieniędzy stracili i jak najszybciej się odegrać. Gdy z jakichś powodów nie mogą grać, pojawiają się u nich objawy hazardowego głodu: nie jedzą, nie śpią, są nerwowi.

Dla nałogowców gra jest największą świętością. Nawet gdy wygrają, wracają, żeby wszystko przegrać. Aby zdobyć pieniądze, często uciekają się do grabieży, prostytucji czy nawet morderstwa. W warszawskim hotelu Marriott zanotowano trzy ofiary hazardu: dwa zabójstwa i samobójstwo.

Terapeuci przekonują, że hazard rodzi się z wybujałych, niezrealizowanych marzeń. Ludzie za pieniądze z wymarzonych wygranych oczami wyobraźni budują domy. Podczas leczenia odwykowego chodzi o zlikwidowanie powodów, dla których pacjent odwiedza kasyno - to miejsce rozładowuje emocje, dostarcza silnych wrażeń. Hazard daje złudzenie szczęścia. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym uzależnienia jest - według psychologów - poczucie winy, swoisty kac moralny. Później przychodzi ponowna chęć zaryzykowania i niemożność opanowania tego uczucia.

Obecnie tylko w Warszawie korzysta z terapii ok. 2 tys. pacjentów. Ilu jest ich w Polsce? Statystyk nie ma. W Niemczech liczbę hazardzistów szacuje się na ok. 500 tysięcy.

Wielu korzystających obecnie z terapii trafiło do ośrodka odwykowego, gdy wszystko już przegrali i zrozumieli, że stoją nad przepaścią. Jednym z nich jest Kamil Grosicki, lat 21, reprezentant Polski w piłce nożnej. Mówi się, że przegrał 800 tys. złotych. Z 50 tys. zł, które co miesiąc zarabia w Jagiellonii Białystok, dostaje tylko 3 tysiące. Reszta idzie na spłatę długów.

- Hazard mnie zniszczył - przyznaje Grosicki. - Dzięki kuracji odwykowej powoli wracam do normalnego życia. Może jeszcze uratuję talent...

Inny piłkarz, Vahan Gevorgyan, który w reprezentacji Polski debiutował w 2004 r., przegrał z uzależnieniem. Przez następne 4 lata stracił w kasynach ponad milion. Dziś 28-letni, po terapii szuka swojego miejsca w życiu.

Nawet wielomiesięczna kuracja nie daje gwarancji, że nie wróci się do nałogu. Hazardzistą jest się do końca życia.

- Po terapii nie grałem 7 lat, nawet w totolotka - mówi Paweł z Poznania. Jest po kilku terapiach, ostatnia w zamkniętym ośrodku odwykowym w Gnieźnie, był czynnym hazardzistą przez 20 lat. - Pewnego dnia zobaczyłem automat. Miałem przy sobie trochę drobnych, wrzuciłem jedną złotówkę, potem drugą. Następne 4 dni spędziłem w kasynie.

***

Szampan w kasynie ma dla wielu gorzki smak. Hazardziści mówią, że to łzy tych, którzy przegrali tam dorobek życia. Ale Polacy na ogół odnoszą się przychylnie do hazardu. Aż 73 proc. ankietowanych opowiada się za legalnymi grami hazardowymi. Co piąty nasz rodak deklaruje, że chce się wybrać do kasyna. I przy okazji zapewnia, że oprócz wiecznych utracjuszy można tam również spotkać szczęściarzy.

A przecież gry hazardowe skonstruowane są w sposób oczywisty.

Żelazna zasada brzmi: klient musi więcej przegrać, niż wygrać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2009