Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cel jest prosty: obsadzić stanowiska swoimi ludźmi, czy to w zapłacie za partyjne zasługi, czy w nadziei, że takimi nominantami łatwiej będzie sterować. Metody zaś wszelkie z możliwych - z manipulowaniem procedurami i łamaniem prawa (także konstytucji) włącznie.
Mimo szumnych deklaracji do tej pory nikt nie odważył się przerwać zaklętego kręgu. Co gorsza, nie zanosi się, by zrobiła to następna ekipa. Idzie ona wszak do władzy pod hasłem zmian rewolucyjnych - a taka retoryka kończy się zwykle najwyżej czystkami personalnymi, a nie rzeczywistym oczyszczeniem państwa. Również panujący w Platformie Obywatelskiej oraz w Prawie i Sprawiedliwości kult silnych przywódców sprzyja raczej myśleniu w kategoriach opanowania kluczowych funkcji zastępami dyspozycyjnych podwładnych niż uleganiu idei służby cywilnej. W ubiegłym tygodniu PO i PiS na forum komisji sejmowej próbowały zresztą obalić rządowy projekt ustawy o obowiązkowych konkursach na kierownicze stanowiska w 34 urzędach centralnych, agencjach i funduszach. Na razie bowiem to, czy i na tym poziomie administracji obowiązywać będą reguły służby cywilnej (w tym procedura konkursowa), zależy od dobrej woli szefa rządu - tyle że jak dotąd żaden z premierów jej nie wykazał. Nie pomogło, że Marek Belka zaproponował wprowadzenie do projektu autoporawek, które miały rozwiać zarzuty opozycji, iż ustawa ma w rzeczywistości służyć obecnemu “układowi rządzącemu" do wprowadzenia rzutem na taśmę do ważnych instytucji swoich ludzi i to na pięcioletnie kadencje. Premier zgodził się mianowicie, by ustawa obowiązywała dopiero od 1 września - a więc w praktyce mógłby ją realizować dopiero nowy rząd oraz by w komisjach konkursowych zasiadał przedstawiciel Szefa Służby Cywilnej.
W tej sytuacji późną jesienią pozostanie jedynie przypominać kolejnemu gabinetowi, co obiecywał wczesną wiosną.