W sidłach Gazy

Izrael nigdy nie był tak osamotniony jak dziś. Ma nowego śmiertelnego wroga: Turcję, a poza Stanami Zjednoczonymi trudno już znaleźć kogokolwiek, kto broniłby jego polityki. Ale nawet w USA bezwarunkowe dotąd poparcie dla Tel Awiwu staje pod znakiem zapytania.

15.06.2010

Czyta się kilka minut

Nie obwiniajcie komandosów za śmierć aktywistów z Flotylli Wolność. To wina izraelskiego rządu i jego popleczników w Waszyngtonie". Czy to wypowiedź przedstawiciela Hamasu, fundamentalistycznego ugrupowania palestyńskiego rządzącego w Strefie Gazy? A może jednego z kilkuset aktywistów, którzy próbowali przełamać izraelską blokadę tej palestyńskiej enklawy?

Ameryka się zastanawia

Nic z tych rzeczy. To opinia Petera Beinarta, wpływowego amerykańskiego publicysty. Jeszcze kilka lat temu, za rządów prezydenta George’a W. Busha, pomstował on na amerykańskich liberałów za to, że są głusi i ślepi na zagrożenie ze strony islamskiego fundamentalizmu. Dziś Beinart - były redaktor naczelny pisma "The New Republic", do niedawna członek Council for Foreign Relations (najbardziej wpływowego think-tanku w USA), a na dodatek religijny Żyd, któremu nie sposób zarzucić braku lojalności wobec Izraela - wzywa Waszyngton do zrewidowania swych stosunków z tym krajem. To oznacza, że stosunki Izraela ze Stanami wkraczają w nową fazę. I że Tel Awiw ma poważne kłopoty.

Nigdy Izrael nie był tak osamotniony na arenie międzynarodowej jak dziś. Nigdy też głosy potępienia jego polityki wobec Palestyńczyków nie były tak liczne i znaczące, również w USA. Coraz więcej Amerykanów zastanawia się, czy należy popierać każdy izraelski gabinet, bez względu na to, jaką politykę prowadzi.

Za rządów kilku ostatnich prezydentów USA oczywista była odpowiedź twierdząca. Kto uważał inaczej, ten narażał się na zarzut bycia antysemitą (nawet jeśli był Żydem). Ale odkąd w Białym Domu zasiadł Barack Obama, coś się zmieniło. Tylko czy na lepsze?

Od Oslo do Gazy

- Administracja prezydenta Busha doceniała wkład Izraela w walkę z radykalnym islamem i postrzegała go jako element wojny z terrorem - tak uważa Kenneth Weinstein, dyrektor konserwatywnego waszyngtońskiego think-tanku Hudson Institute. - Tymczasem administracja Obamy uległa złudzeniu, że zredukuje zagrożenie ze strony islamistów, jeśli zmusi Palestyńczyków i Izraelczyków do zawarcia pokoju. Sądzili, że siłą usadzą Izrael za stołem. Oczywiście srodze się zawiedli i przysporzyli tylko popularności "Bibiemu".

"Bibi", czyli izraelski premier Benjamin Netanjahu, dał się poznać światu w 1996 r., gdy nieoczekiwanie poprowadził izraelską prawicę do zwycięstwa w wyborach. Ten 47-letni wówczas były komandos i dyplomata (wychowany i wykształcony w USA) nie ufał Palestyńczykom, z którymi poprzedni lewicowy rząd zawarł w 1993 r. porozumienie pokojowe w Oslo. "Bibi" nie chciał powstania państwa palestyńskiego i wykorzystywał każdy pretekst, by zamrozić proces pokojowy. Odsunięty od władzy w 1999 r., po 10 latach znów stanął na czele rządu. W ubiegłym roku pod naciskiem Obamy zgodził się na utworzenie państwa palestyńskiego - ale postawił warunki, na które Palestyńczycy nigdy nie przystaną (o czym "Bibi" dobrze wie).

- To, co Izrael nazywa państwem palestyńskim, nie ma nic wspólnego z tym, co wyobrażają sobie Palestyńczycy czy ktokolwiek inny - uważa Tony Judt, profesor Uniwersytetu Nowojorskiego i znany krytyk polityki Izraela wobec Palestyńczyków. - To ma być zależna autonomia pod kuratelą Izraela.

Netanjahu nalega, aby Palestyńczycy zrezygnowali z własnej armii, a także z domagania się prawa powrotu dla uchodźców, wypędzonych z terenów zajętych w 1948 r. przez Żydów. To kilka milionów ludzi, zamieszkujących dziś sąsiednie państwa, a także Europę Zachodnią i USA. Potomkowie uchodźców stanowią większość mieszkańców Strefy Gazy, której trwająca od czterech lat blokada doprowadziła do porażki wizerunkowej Izraela - i pośrednio do obecnego kryzysu.

"Katastrofalna blokada"

Władze Izraela jako powód blokady podają zagrożenie terrorystyczne ze strony Hamasu, którego bojownicy ostrzeliwują izraelskie osiedla za pomocą konstruowanych własnoręcznie rakiet. To jednak nie tłumaczy, dlaczego nie można wwieźć do Gazy czekolady, cygar, dżemu czy zabawek. Ani dlaczego nie można stamtąd czegokolwiek wywieźć.

Według izraelskiej gazety "Haaretz" rzeczywistym celem blokady jest zniechęcenie mieszkańców Gazy do rządów Hamasu. Tony Blair, były brytyjski premier a dziś specjalny wysłannik UE na Bliski Wschód, stwierdził w wywiadzie dla amerykańskiego "Newsweeka", że embargo uniemożliwia odbudowę szkół, wodociągów, dróg, budynków użyteczności publicznej. - Ta katastrofalna blokada jest nie do zaakceptowania z moralnego punktu widzenia, a na dodatek do niczego nie prowadzi - uważa Alain Deletroz, wiceszef International Crisis Group, zajmującej się zapobieganiem konfliktom zbrojnym. - Unia Europejska musi domagać się zniesienia blokady Gazy. Nie ma teraz nic ważniejszego - dodaje Deletroz.

Izraelczycy są innego zdania. Dla nich Gaza to także miejsce, gdzie od czterech lat przetrzymywany jest Gilad Szalit, uprowadzony przez Hamas izraelski żołnierz. "Czemu ci pokojowi aktywiści, domagający się zniesienia blokady, nie żądają od swoich przyjaciół z Hamasu uwolnienia Szalita?" - pytają Izraelczycy.

Wątpliwości budzą też rzekomo pokojowe zamiary Turków, którzy 31 maja stawili opór izraelskim komandosom, szturmującym pokład największej jednostki Flotylli Wolność, tureckiego statku "Mavi Marmara". - Żałuję, że mój syn nie żyje, ale cieszę się, że zginął za wiarę jak męczennik - mówił telewizji Al-Dżazira ojciec jednego z zabitych.

Turcja: powrót do tradycji?

Flotylla Wolność - czyli kilkuset obrońców praw człowieka z kilkunastu krajów, lekarzy, dziennikarzy i parlamentarzystów - naraziła się na konfrontację z izraelskim wojskiem, aby zwrócić uwagę świata na dramatyczną sytuację mieszkańców Strefy Gazy. Przy okazji jednak odegrali role statystów w scenariuszu nakreślonym w Ankarze. Tamtejszy rząd premiera Recepa Tayyipa Erdogana konsekwentnie wzmacnia międzynarodową pozycję swego kraju. - Skończyły się czasy, gdy Turcja była "młodszym partnerem" USA - mówi Stephen Larrabee, ekspert RAND Corporation, w wywiadzie dla portalu "Foreign Affairs". - Turcja wraca do tradycyjnej roli lidera Bliskiego Wschodu, jak w czasach Imperium Otomańskiego.

"Bliski Wschód, Kaukaz, Bałkany, Syria, Iran" - tak Ahmet Davutoglu, szef tureckiego MSZ, wymieniał ostatnio w wywiadzie dla CNN obszary będące przedmiotem intensywnych działań tureckiej dyplomacji. Turcja już nie jest petentem, lecz regionalnym liderem, który walczy o uznanie swej pozycji wszelkimi środkami. Gdy trzeba, śle mediatorów do Iranu i Syrii, biznesmenów do Azerbejdżanu i wojsko do irackiego Kurdystanu. Zaś do Strefy Gazy - pokojowych aktywistów z pałkami. Po czym domaga się międzynarodowego śledztwa w sprawie ich zabójstwa, mając poparcie w tym względzie ze strony szefów europejskiej dyplomacji, w tym ministra Radosława Sikorskiego.

Rząd Izraela i wiceprezydent USA Hillary Clinton odrzucili możliwość wszczęcia międzynarodowego śledztwa. Stephen Larrabee sądził, że w odpowiedzi Turcja, będąca niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, może nie poprzeć sankcji, jakie USA i Unia Europejska chcą nałożyć na Iran.

Tak się rzeczywiście stało: w minionym tygodniu, gdy Rada Bezpieczeństwa przyjmowała nowe sankcje wobec Iranu w związku z jego programem atomowym, Turcja zagłosowała przeciw.

To oznacza, że Ameryka i Europa tracą swego najważniejszego sojusznika w świecie islamu. - To już się dzieje - uważa Alain Deletroz z International Crisis Group. - A wszystko przez głupotę Izraelczyków i prezydenta Sarkozy’ego - dodaje.

Zapewne przez grzeczność Deletroz nie wymienia Angeli Merkel, która podobnie jak prezydent Francji opowiedziała się przeciw członkostwu Turcji w Unii Europejskiej. Eksperci przestrzegali wtedy, że reakcja Turcji wywoła geopolityczny wstrząs.

Dziś jesteśmy jego świadkami. - Strategiczna zmiana kursu Turcji pod rządami Erdogana to problem dla USA i NATO - mówi Kenneth Weinstein z Hudson Institute. - To, czy Turcja nadal postrzega się jako część Zachodu, jest dziś kwestią otwartą. Nie jest wcale jasne, za kim by się opowiedziała w razie poważnego zagrożenia dla NATO ze strony radykalnego islamu. Przyjazne stosunki Erdogana z Iranem są prawdziwym wyzwaniem dla Sojuszu.

Erdogan: nowa ikona świata islamu

Ale na tym nie koniec.

Turcja, której współpraca wojskowa z Izraelem uchodziła dotąd za wzorową, od dwóch lat prowadzi wspólne manewry z jego śmiertelnym wrogiem, Syrią. Przed paroma tygodniami Amerykanie przeżyli szok widząc, jak Erdogan i prezydent Brazylii Lula da Silva wymieniają uściski z prezydentem Iranu Ahmadinedżadem. Ostatnio premier Turcji stwierdził, że odpowiedzialny za dziesiątki samobójczych zamachów na obywateli Izraela Hamas nie jest organizacją terrorystyczną. - Niestety Waszyngton ma ograniczone możliwości wywarcia nacisku na Turcję - uważa Weinstein. - W kwietniu 2009 r. Obama udał się do Ankary z jedną z pierwszych wizyt zagranicznych, mając nadzieję, że naprawi stosunki zepsute za rządów Busha. Tymczasem są one coraz bardziej napięte, a Erdogan coraz bardziej nam wrogi - dodaje Weinstein.

Turcy nie mogą darować Amerykanom inwazji na Irak w 2003 r. Rząd w Ankarze wywołał wtedy konsternację w Waszyngtonie, odmawiając zgody na użycie tureckiego terytorium w roli lądowego "lotniskowca" marines. Nie z miłości dla Saddama, rzecz jasna, lecz z obawy, że obalenie irackiego dyktatora przysporzy Turcji wyłącznie kłopotów.

I tak się stało: iraccy Kurdowie utworzyli quasi-państwo na północy Iraku, a wpływy Iranu w regionie wzrosły po przejęciu władzy w Bagdadzie przez wspieranych przez Teheran szyitów. Zlekceważeni przez Amerykanów Turcy zacieśnili współpracę z Izraelem, ale i ze strony Tel Awiwu spotkał ich dotkliwy afront: tuż przed rozpoczęciem nalotów na Strefę Gazy w grudniu 2008 r. ówczesny premier Izraela Ehud Olmert spędził cztery długie dni w gościnie u tureckiego premiera. Ale nie znalazł czasu, by uprzedzić go o planowanym ataku na matecznik Hamasu. Tego było Erdoganowi za wiele.

Wtedy, na przełomie roku 2008 i 2009, w wyniku nalotów na Gazę zginęło 1100 Palestyńczyków, w większości cywili. W ciągu 22 dni od bomb i kul zginęło tyle samo ludzi, co podczas trwającej pięć lat Pierwszej Intifady, palestyńskiego powstania na terytoriach okupowanych w latach 1987-1993. Pretendująca do miana lidera świata muzułmańskiego Turcja nie mogła nie zareagować na dramat Gazy. Słała wszelką niezbędną pomoc, w tym nawet wodę pitną (rachunki za jej transport pokrywa Unia Europejska, czyli także Polska).

Dziś w świecie islamu nie ma popularniejszego polityka niż premier Erdogan - zwłaszcza odkąd w ubiegłym tygodniu zagrał na nosie Izraelczykom. Jest obiektem podziwu kilkuset milionów muzułmanów, od Bośni po Malezję. Stawianym za wzór przywódcą nowoczesnego, laickiego i demokratycznego państwa muzułmańskiego.

Droga do samobójstwa?

Natomiast Izrael, który wedle intencji swych założycieli miał być bezpieczną przystanią dla cierpiących prześladowania europejskich Żydów, jest od dawna najniebezpieczniejszym dla nich miejscem na świecie. Jak przypomina na łamach "Newsweek International" izraelski major Ehud Eiran, nigdzie po 1945 r. nie zginęło gwałtowną śmiercią tylu Żydów, co tam. Zaś wizja utworzenia prawdziwego państwa palestyńskiego oddala się z każdym rokiem.

- Ta kwestia nie rozstrzygnie się w Izraelu, lecz w Waszyngtonie, gdy (a nie: jeśli) postępowanie Izraela okaże się do tego stopnia sprzeczne z amerykańską racją stanu, że nawet lobby proizraelskie w USA nie będzie w stanie utrzymać obecnego kursu - uważa prof. Judt.

Dziś wydaje się to nieprawdopodobne. Ale to nie znaczy, że jest niemożliwe. Głosy kwestionujące sensowność bezwarunkowego popierania Izraela rozlegają się już nawet w środowiskach dalekich od kręgów amerykańskiej lewicy. Opublikowany przed kilkoma tygodniami w "New York Review of Books" artykuł Petera Beinarta - pod znamiennym tytułem "Porażka amerykańsko-żydowskiego establishmentu" - wywołał burzę w środowiskach żydowskich w USA.

Beinart utrzymuje, że młodzi amerykańscy Żydzi o liberalnych poglądach coraz rzadziej czują więź z Izraelem i nie utożsamiają się z polityką tamtejszego rządu. Na bezwarunkowe poparcie Izrael może liczyć jedynie wśród religijnych ortodoksów, których procentowy udział w populacji gwałtownie rośnie. Już dziś ortodoksem jest co trzeci Amerykanin żydowskiego pochodzenia w wieku 18-24 lat. Ten sam trend występuje w Izraelu, co - zdaniem Beinarta - może doprowadzić do zaniku liberalnych, demokratycznych wartości zarówno w tym kraju, jak i w amerykańskiej diasporze. A wtedy zdominowany przez fundamentalistów religijnych i nacjonalistów Izrael podąży prostą drogą ku samobójczemu starciu z fundamentalizmem islamskim...

Ciąg dalszy trwa

Najbliższe lata pokażą, czy ta wizja jest przesadzona. Prof. Judt widzi nadzieję właśnie w takich ludziach jak Beinart. - Dostrzegam ożywczy ferment wśród liberalnych amerykańskich Żydów - mówi Judt. - Niestety, spór o to, na ile krytyczni możemy być wobec Izraela, prowadzą niemal wyłącznie Żydzi. Nie-Żydzi boją się zabierać głos w tej sprawie.

Nie zgadza się z nim Kenneth Weinstein: - W Stanach jest cała masa dobrze zorganizowanych lewicowych środowisk żydowskich - mówi. - Naiwnie wierzą, że można osiągnąć pokój, wymuszając porozumienie na Izraelczykach i Palestyńczykach. Nie doceniają śmiertelnego zagrożenia, jakiemu stawia czoło Izrael. Ich głos znaczy jednak mniej niż głos licznych centrowych i centroprawicowych żydowskich i nieżydowskich organizacji oraz wspólnot chrześcijańskich, które stoją murem za Izraelem.

Problem w tym, że poza Ameryką trudno już znaleźć kogoś, kto broniłby polityki rządu Izraela. W lipcu do Strefy Gazy wyrusza Flotylla Wolność II. Izraelscy komandosi ćwiczą nowe, ponoć skuteczniejsze metody abordażu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2010