W próżni

Bartosz Szydłowski nadał swojemu spektaklowi tytuł Edyp. Tragedia sentymentalna z Nową Hutą w tle. Takie zestawienie pojęć brzmi intrygująco; niestety, połączenie ich w przekonującą całość się nie udało.

27.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Punkt wyjścia - zbudowanie paraleli pomiędzy “ziemią przeklętą" Teb a tragiczną, przeklętą przez historię i własnych mieszkańców Nową Hutą - jest odkrywczy i obiecujący teatralnie. W ogromnej hali dawnych warsztatów szkolnych rozgrywa się prolog: nastoletni chłopak odbija piłkę do koszykówki. Miarowe uderzenia brzmią jak tajemnicza mowa tam-tamów. Po obu stronach boiska zapalają się światła w oknach, widać krzątających się mieszkańców. We framugach zapalają się świeczki. Stało się coś złego, co zjednoczyło nowohuckie polis.

Chłopak z piłką okazuje się Koryfeuszem - przez większą część spektaklu milczącym, uważnie obserwującym akcję. Wyszedł z jednego z mieszkań zgromadzonych wokół placu-agory, ale nie jest częścią grupy. Naturalna, skupiona gra Kamila Gidlewskiego jest jednym z najjaśniejszych punktów spektaklu; prawda jego roli bierze się po części z faktu, że wywodzącemu się z ośrodka opiekuńczo-wychowawczego młodemu aktorowi najciemniejsze strony życia znane są nie tylko z telewizji. Nie sposób o tym zapomnieć, gdy widzimy, jak rysuje kredą na boisku kontur ciała. Jakby był świadkiem odnalezienia trupa Lajosa, a teraz usiłował zrekonstruować przebieg wydarzenia, odkryć przyczyny i sens zbrodni. Losy Edypa oglądać będziemy jego oczami.

Niestety, Jakub Palacz nie uniósł ciężaru roli tytułowej. Kwestie tragicznego króla (w trafnie wybranym, nowocześnie brzmiącym przekładzie prozą Stanisława Dygata) wypowiada całkowicie bezmyślnie; samobójcze dążenie do prawdy, bezlitosna autoanaliza zmieniają się w melodyjne deklamacje narcyza. Byłby to interesujący trop, gdyby w dalszym ciągu akcji Edyp przechodził ewolucję, dostrzegał swoje zaślepienie i pychę. Nic takiego się nie wydarzy.

Z papierowym i koturnowym (mimo współczesnego kostiumu) Edypem kontrastują pozostałe role. Alicja Bienicewicz jako Jokasta dźwiga ciężar “tragedii sentymentalnej", buduje współczesną postać kobiety rozdartej pomiędzy dążeniem do szczęścia a poczuciem obowiązku. Jokasta grzeszy pychą - po trosze próżnością wciąż atrakcyjnej kobiety i władczyni, ale przede wszystkim ślepą wiarą w siłę człowieka i pogardą dla słów objawiającej boskie zrządzenia wyroczni. To jej tragiczny koniec, niewspółmierny do winy, porusza najbardziej, gdy w obronnym geście odpędza od siebie grupkę dzieci, dla których sensacyjna prawda staje się pretekstem do zabawy.

Rys zdziecinnienia jest zresztą w uwspółcześnionych Tebach powszechny. Bohaterowie jak gdyby nie dorośli do potężnych ról. Kreon to tupiący nogami, zazdrosny wielki dzieciak; zdziwaczały Posłaniec popisuje się jazdą na rowerze i gra z chłopcami w piłkę; Sługa zdaje się nie dostrzegać powagi sytuacji, wyśpiewując na cygańską nutę potworną prawdę o losie bohaterów.

Ostatnie słowo należy do Koryfeusza, opisującego tragiczne rozwiązanie akcji. “Jeżeli są w was jeszcze jakieś uczucia, dowiecie się o zdarzeniach, które będą dla was przeraźliwe, ujrzycie cierpienia, które zwalą z nóg". Temat cierpienia, które jest niezbędnym elementem ludzkiej egzystencji, a którego sensu nigdy nie przenikniemy, brzmi w tej scenie szczególnie mocno.

Postawienie w centrum akcji piętnastoletniego Koryfeusza okazało się wyborem nadspodziewanie trafnym. Znacznie gorzej z chórem mieszkańców Nowej Huty. Efektowne sceny, w których projekcjom ich twarzy na ogromnych maskach nad sceną towarzyszą fragmenty stasimonów z offu, nie łączą się w całość z banalnymi zadaniami aktorskimi, jak rozwieszanie prania. Chór pozbawiony został dramatycznej rangi. Miasto-polis postawione w sytuacji skrajnej - zagrożenia egzystencji - właściwie w spektaklu nie istnieje. Historie Edypa i Koryfeusza toczą się w próżni.

“EDYP" według Sofoklesa, tłum.: Stanisław Dygat, reż.: BARTOSZ SZYDŁOWSKI, scenogr.: Małgorzata Szydłowska, muz.: Jakub Rutkowski, Andrzej Bonarek, światła: Ada Szczudło, Wojciech Waśko, premiera w teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie 8 listopada 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2005