Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Andrzej Stankiewicz, opisujący w tekście „Niebiescy, prawie brunatni” rosnącą polityczną zależność policji od PiS-u, stawia – wśród wielu przykładów, o których prawdziwości nie mam powodów wątpić – i taką tezę: „Podczas pierwszego białostockiego Marszu Równości policja nie chroniła (...) aktywistów LGBT+, których zaatakowali kibole i nacjonaliści”. A na poparcie tej tezy podaje cytat – fragment mojej relacji z marszu.
Mam wiele gorzkich słów pod adresem policji w ostatnim czasie, zarówno co do jej brutalności, jak i bezprawności działań. Tu jednak muszę zaprotestować. To prawda, na początku marszu w Białymstoku policja była zaskoczona i pogubiona, kiepsko skoordynowana – i faktycznie, na ul. Suraskiej brakowało funkcjonariuszy. Potem jednak to właśnie policja chroniła nas przed rozjuszonym tłumem kiboli, katolickich bojówkarzy i zwykłych mieszkańców. Gdyby nie policjanci, doszłoby do regularnego pogromu. Dlatego też zarówno w Białymstoku, jak i w Lublinie, policja otrzymała podziękowania od maszerujących.