Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Te dwie informacje pokazują szalenie smutną dolę dziennikarzy polskich, na których skupia się dziś wielka złość i pretensje za kreowanie rzeczywistości. Po tych przykładach widać,
że nie idzie nadać w eter niczego mądrego. Skoro premier dorosłym obywatelom tak oto reklamuje ważnego ministra swego rządu, a szef opozycji widzi swój kraj jako miejsce okupowane, gdzie jak się wyraził, będzie tworzył "front oporu", trzeba te kreacje przekablować. Nawet ze łzami w oczach.
Młodzieżowy język i argumentacja pięćdziesięcioparolatka i mroczny bunt ponadsześćdziesięcioletniego nastolatka woła w istocie o rodzaj frontu oporu. Przeciwko nie tyle owemu obgadanemu już na każdą stronę dzieleniu czy napuszczaniu, ale przeciw umieszczaniu słuchaczy - jak leci - w maluchach. Na domiar te wszystkie maluchy mają - jak to widzi opozycja - uczyć się nieco więcej historii, zapalać pochodnie, wydawać podziemne pisemka, pojąć, czym jest dla trwania Polski system KRUS i przeanalizować, dlaczego złotóweczka jest świętością, której nie wolno zamienić na euro. Maluchy prorządowe muszą z kolei się uporać z zagadką podniesienia wieku emerytalnego, mają pojąć, co to jest deficyt budżetowy, mają też zrozumieć, czemu szajba w głowie ministra sprawiedliwości jest wiadomością wspaniałą. To zadania dla maluchów zdolnych ponadprzeciętnie. Nad wyraz dojrzałych, których na planecie jest przecież garstka - każdy to wie. Jednym słowem do relacjonowania tego wszystkiego, do tłumaczenia ludziom, co się wokół dzieje, potrzebni są dziś nie żadni dziennikarze, lecz specjaliści od mowy dzieci i absolwenci psychologii najmłodszych, ludzie potrafiący i dobrze nastraszyć, ale i gdy trzeba - utulić.
Mogłoby się wydawać, że to słaba próba obrony godności dziennikarskiej i gorzkie marzenie, że wraz z politykami mogliby oni spróbować obsłużyć też ludzi dorosłych. To oczekiwania z innego świata. Powiedzmy - sprzed owego 1989 roku właśnie, gdy wydawało się, że wchodzimy w wymarzoną dorosłość. Dziennikarze sami jednak dostarczają dowodów, że pochodzą z castingu urządzonego w przedszkolach. Zarzut, że coś kreują, jest doprawdy daleko idący, będący wobec tego, co przekazują, komplementem. We wszystkich wydaniach wieczornych wiadomości, nadanych w telewizji po exposé premiera, pokazano "Paprykarza". To postać, która postawiła premierowi w kampanii wyborczej pytanie, którego z szacunku dla własnej dojrzałości dorosły nigdy nie zadaje publicznie. "Jak żyć?", jest pytaniem infantylnym do bólu. I wtedy, i dziś nic z tak sformułowanej zagadki nie wynikało. Było to pytanie puste jak fistuła. "Paprykarz" tym razem siedział na kanapie. Wcinał kolację i komentował na gorąco, cóż to oczyma dziecka widzi. Był w nastroju dobranockowym. Kaprysił. Jak to maluch. Inne maluchy to filmowały, a rzesze innych to oglądnęły. Szajba odbija.