Uwierz w duchy

Trybunał sądzący zbrodnie popełnione w Kambodży za dyktatury "Czerwonych Khmerów" skazał na dożywocie jednego z głównych oprawców: towarzysza Ducha. To pierwszy taki wyrok. Kambodżanie nadal żyją z nieprzepracowaną traumą ludobójstwa.

14.02.2012

Czyta się kilka minut

Kaing Guek Eav, czyli towarzysz Duch, ma pomarszczoną twarz i podkrążone oczy. W trakcie ogłaszania wyroku patrzył w dal. To drugi wyrok w jego sprawie. Po pierwszym, w którym trybunał ONZ skazał go na 35 lat więzienia, Duch wniósł apelację. Teraz sąd ją odrzucił, zwiększając karę do dożywocia. Na kamiennej twarzy Ducha nie było widać emocji. Ludzie mówią, że odkąd przeszedł na chrześcijaństwo, stał się spokojny i wycofany. Emocje widać było za to na twarzach byłych więźniów katowni Tuol Sleng, której Duch był naczelnikiem. Z 17 tys. ludzi, którzy tam trafili, tortury przeżyło tylko... dwanaścioro. - Wreszcie czuję ulgę, to sprawiedliwy wyrok - mówi dziennikarzom Chum Mei, jeden z byłych więźniów.

- Tak, sprawiedliwy, ale co zmieni skazanie jednego człowieka? - pyta mnie z rozgoryczeniem Bou, mieszkaniec miasta Battambang. - Trybunał postawił zarzuty tylko kilku przywódcom. Gdyby naprawdę osądzić reżim "Czerwonych Khmerów", połowę obywateli Kambodży trzeba by skazać na dożywocie.

Zbrodnia i władza

Gdy Kambodżanin buduje dom, obok niego stawia drugi, miniaturowy. Duży jest dla rodziny, mały - dla duchów. Do małego domu Bou zanosi codziennie owoce i schłodzone napoje. Czasem stawia kwiaty, bo duchy lubią, gdy jest ładnie. Podobnie postępują tysiące Kambodżan; wierzą, że zmarli wciąż żyją obok nich.

Ludzie mówią, że od jakiegoś czasu duchów się namnożyło. Nie mieszczą się już w pozłacanych domkach. Pełno ich na ulicach, na bazarach. - Ekipa Pol Pota wymordowała jedną czwartą narodu. Ich duchy wciąż żyją wśród nas, nie potrafimy się od nich opędzić - mówi Bou.

Gwałtowne naruszenie proporcji między światem ludzi i duchów trwa już ponad 30 lat. W latach 1975-79, gdy u władzy byli "Czerwoni Khmerzy", mordowano tych, którzy mieli cokolwiek wspólnego z inteligencją. Aby wylądować w zbiorowym grobie, wystarczyło nosić okulary lub mieć gładkie dłonie. To miała być wielka społeczna odnowa. Pol Pot zlikwidował szkoły, zarządził czystki etniczne. Mieszkańców miast przesiedlił na wieś w celu reedukacji. Część wylądowała w obozach przymusowej pracy. Nowy kraj nazywano Kampuczą Demokratyczną.

Choć reżim upadł ponad 30 lat temu, wyrok w sprawie towarzysza Ducha to pierwszy zakończony proces reżimowego oprawcy. Prócz niego na ławie oskarżonych zasiadło jeszcze trzech przywódców "Czerwonych Khmerów", ale ich sprawy toczą się opieszale. Międzynarodowi obserwatorzy twierdzą, że bez współpracy ze strony rządu sędziom ONZ-owskiego trybunału trudno zrobić krok do przodu. - Dopóki Hun Sen, który był żołnierzem Pol Pota, zajmuje stołek premiera Kambodży, nie nastąpi prawdziwe rozliczenie ze zbrodniczą przeszłością - uważa Bou.

Tymczasem premier Hun Sen apeluje, by duchy zostawić w spokoju i w przeszłości już nie grzebać. Straszy, że zbyt dociekliwe działania trybunału mogą doprowadzić do wojny domowej.

Reklama z Pol Potem

Wielu zgadza się z premierem. Zwykli Kambodżanie mówią tak jak Chum, recepcjonista hoteliku w turystycznej miejscowości Siem Reap: - Jesteśmy buddystami, bardziej niż w ziemską sprawiedliwość trybunału wierzymy w siłę przebaczenia i wewnętrzny spokój.

Chum mówi, że wybaczył tym, którzy zabili jego ojca, wuja, dwie ciotki i dziewięcioro kuzynów: - Lepiej zająć się przyszłością narodu, czyli dziećmi i młodzieżą.

Dzieciom i młodzieży przynajmniej nie trzeba niczego wybaczać, bo ci poniżej trzydziestki są poza układem kat-ofiara. Ich jest w Kambodży najwięcej: co trzeci mieszkaniec ma poniżej 14 lat. - Staruszkiem w Kambodży stajesz się już po czterdziestce - uśmiecha się 50-letni Chum. Starszych tu zresztą jak na lekarstwo: tylko 3 proc. ludzi dożywa 65. roku życia. Dla ich wnuków reżim "Czerwonych Khmerów" to coś odległego.

20-letni Tuy sprzedaje na bazarze w Siem Reap. Na stoisku, obok ciuchów, ma khmerskie chusty. Identyczne nosili zwolennicy Pol Pota. - Interes kiepsko idzie, więc wyłożyłem na zachętę zdjęcie wodza - uśmiecha się szeroko. Ze zdjęcia między chustami patrzy na mnie równie uśmiechnięty Pol Pot. Czyżby Tuya nie uczyli w szkole, że wymordował jedną czwartą narodu?

- Mylisz się - odpowiada. - Pol Pot nie zabiłby nawet muchy.

- Zabijał rękami innych - ripostuję.

- On chciał tylko społecznej sprawiedliwości. Nie da się przeprowadzić rewolucji bez ofiar. Wy w Europie też mieliście rewolucję komunistyczną.

Chum, recepcjonista, przekonuje: - Dla młodych to, co działo się za reżimu, jest bez znaczenia. Zamiast zawracać im głowę nudną historią, lepiej zajmijmy się budową szkół. Albo rozwojem turystyki i handlu.

Biznes na kościach

Handel ma się w Kambodży rzeczywiście nieźle. Można kupić wszystko: lasy i jeziora, egzotyczne zwierzęta, nawet kobiety i dzieci. Kilka lat temu państwo wpadło na pomysł prywatyzacji Pól Śmierci, Choeung Ek. To najbardziej znany zbiorowy grób, położony kilkanaście kilometrów od stolicy, Phnom Penh. Wydzierżawiła je japońska firma. Mało kto się buntuje, że Japończycy robią biznes na kambodżańskich kościach. A kręci się on coraz lepiej.

Gdy w okolicach katowni Ducha zabrakło miejsca na grzebanie, to tutaj chowano ciała. Dziś w Choeung Ek stoi wysoka na kilkadziesiąt metrów buddyjska stupa. Na 15 piętrach półek leży 5 tys. czaszek. Za nimi kilkanaście dołów, przedzielonych wydeptanymi przez turystów ścieżkami. W czasie deszczu gliniasta ziemia wyrzuca z siebie na te ścieżki zetlałe skrawki ubrań. Np. przed nami leży kawałek szaroniebieskiej bawełny. - To wygląda jak rękaw koszuli - opowiada przewodnik. I dodaje perfekcyjnym angielskim: - Gdy pada deszcz, wizyta na Polach Śmierci jest szczególnie sugestywna. Ziemia wypłukuje z masowych grobów nowe przedmioty, nasi pracownicy nie nadążają zbierać.

Jakby na potwierdzenie spod jego stopy wychyla się znalezisko. - To kość. - Butem wskazuje na przybrudzoną biel sterczącą spod czarnej ziemi. - Może z ręki, jakaś mniejsza.

Przewodnik z życzliwością odsuwa buta, nie chce zasłaniać. Takie widoki ma na co dzień, bo ostatnio pada często. Odsłania coś jeszcze: dziurę w płocie. Właśnie przechodzi przez nią kura, dziobie trawnik.

Dlaczego kury grzebią w grobach? - Zaraz tam grzebią... Przecież ona się tylko przechadza. Za ogrodzeniem jest kurnik, gospodarz pewnie nie dopilnował - tłumaczy przewodnik.

I wraca do opowieści o ekshumacjach. A ja nie mogę się powstrzymać od liczenia kur. Widzę ich już kilkanaście. Jedna wskakuje na ławeczkę, na której odpoczywają turyści. Ławkę sponsoruje producent piwa Angkor, o czym informuje przymocowane logo. To najlepsze piwo w Kambodży. Państwo, które dzierżawi teren prywatnej firmie, zarabia więc nie tylko na biletach wstępu, ale też na reklamie. Nikogo to nie dziwi.

- Musicie zrozumieć, takich pól śmierci jest u nas na pęczki, tu wszędzie mordowali ludzi. Nie możemy wiecznie żyć przeszłością - mówi 40-letni kierowca, który wiezie mnie z Choeung Ek do Phnom Penh. - Reklamie piwa też się nie dziwcie. Piwo się sprzedaje, znaczy kraj się rozwija, ludziom żyje się lepiej - uśmiecha się szeroko.

Choroby duszy

- Moi rodacy wydają się pogodni. Ale nie daj się zwieść uśmiechom mieszkańców naszego kraju. W rzeczywistości są smutni i pełni złości - ostrzega mnie Bou.

Haing Ngor, kambodżański lekarz i odtwórca jednej z głównych ról w słynnym filmie "Pola śmierci" z 1984 r., pisał: "Przyjezdni postrzegają nas jako ludzi nastawionych pokojowo. Podziwiają farmerów żyjących w zgodzie z naturą, patrzą na drzewa kwitnące na szerokich bulwarach Phnom Penh. Ale w Kambodży jest jeszcze coś, co jest niewidoczne dla oczu. Nazywamy to »kum«. »Kum« to określenie na typową dla Kambodżan mentalność zemsty. Ale nie jest to zwykła zemsta. Jeśli uderzę cię pięścią, a ty wrócisz po pięciu latach, żeby mnie zabić, to właśnie jest »kum«. To choroba, która nęka kambodżańskie dusze".

Wystarczy posłuchać historii pracowników organizacji humanitarnych, by uzyskać potwierdzenie tych słów. "Kum" bywa spektakularne, widoczne. Ofiary "kum" to np. ludzie bez twarzy, których oblano kwasem. Cambodian Acid Survivors Charity szacuje, że co miesiąc kilkorgu ludziom odbiera się tak twarz. Często w wyniku rodzinnych kłótni lub sąsiedzkich sporów. - Zwykle przyczyną ataków jest chęć zemsty za zdradę: żona atakuje kochankę męża lub mąż mści się na żonie za niewierność - mówi Charles Patterson z CASC. - Ale aż co trzecia ofiara oblania kwasem jest przypadkowa i niewinna.

Jak 24-letnia Sophea, trzy lata temu oblana kwasem na ulicy. Mówi, że do dziś nie wie, dlaczego. Jej twarz i ramiona pokrywają blizny. Prawie nie wychodzi z domu. "Czuję się pół-człowiekiem i pół-duchem" - mówiła pracownikowi jednej z organizacji charytatywnych.

Inna choroba kambodżańskiej duszy to "bauk": zbiorowe gwałty. Ich liczba rośnie z roku na rok. "Bauk" jest jak rytuał. Tak jak umawiasz się ze znajomymi na piwo, tak tu umawiasz się na zbiorowy seks. Chłopaki zamawiają prostytutkę, wyławiają przypadkową dziewczynę z dyskoteki albo po prostu łapią kobietę w zaułku. - Zbiorowy gwałt daje tym młodym mężczyznom dwie rzeczy, których bardzo potrzebują: poczucie władzy i wspólnoty - mówi Ambreen Mirza, psycholożka pracująca w Phnom Penh. - Młodociani oprawcy często sami byli kiedyś ofiarami lub świadkami przemocy. Identyfikacja z oprawcą to dla nich sposób radzenia sobie z traumą.

Takie "radzenie sobie" napędza przemoc - i rodzi kolejne traumy. Szczególnie wśród nieletnich, którzy są głównymi ofiarami: aż 70 proc. ofiar gwałtów to dzieci poniżej 18 lat.

Władze twierdzą, że za plagę gwałtów odpowiadają alkohol, narkotyki i pornografia; ta ostatnia pojawiła się za sprawą coraz częstszych kontaktów z Zachodem, także turystycznych.

Teza, że całe zło pochodzi z zewnątrz, jest wygodna. Psychologowie, którzy twierdzą, że to nieprzepracowana trauma ludobójstwa wraca do społeczeństwa jak bumerang, nie są tu traktowani poważnie.

***

W Kambodży nawet zachodni turyści i eksperci od praw człowieka wierzą w duchy. - Gdy patrzysz na wszechobecną przemoc, trudno znaleźć dla niej racjonalne wytłumaczenie - mówi mi Maria, turystka z Włoch.

Między jaskrawymi domkami dla duchów, na bulwarze w centrum Phnom Penh, wisi billboard reklamujący kraj. "Cambodia - land of wonders". Kambodża - kraj cudów. Te cuda - kompleks świątyń Angkor, plaże Silhanoukville i dzika przyroda - ściągają co roku 2 mln zagranicznych turystów. Tyle samo ludzi, ilu w ciągu ledwie 4 lat zabili ludzie Pol Pota.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]