Unia: koniec wielkiej normalności

Populiści realizują program fundamentalnej zmiany Europy. Tymczasem partie tradycyjne nie mają pomysłu na wersję alternatywną.

20.05.2019

Czyta się kilka minut

Członkowie skrajnie prawicowej Nowej Siły  (Forza Nuova) z Włoch, Warszawa, 11 listopada 2018 r. /
Członkowie skrajnie prawicowej Nowej Siły (Forza Nuova) z Włoch, Warszawa, 11 listopada 2018 r. /

Różnica między populistami a całą resztą polityków polega na tym, że populiści szybciej myślą. Pierwszy przykład z brzegu: polexit. Pomysł, że którakolwiek z naszych partii może myśleć o wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej jest tak niedorzeczny, tak pozbawiony sensu w kraju, w którym znaczna większość popiera członkostwo, że mógłby na niego wpaść wyłącznie polityczny samobójca. Więc – dlaczego w ogóle mnie to nie dziwi? – wpadła na ten pomysł opozycja, opierając swoją kampanię polityczną przez ostatni rok, a nawet dłużej, na straszeniu wyborców, że PiS chce właśnie wyprowadzić Polskę z Unii. Dowodem na tę intencję władz miały być niepochlebne wypowiedzi prezydenta na temat Unii oraz niedostrzeganie przez polityków PiS pozytywnych skutków członkostwa przez ostatnie 15 lat. Politycy PiS zaczęli zatem rzadziej publicznie złorzeczyć na Unię, nie deprecjonują jej symboli, dostrzegają pozytywne skutki członkostwa. Zorganizowali huczne obchody rocznicowe i jeszcze w promocji dorzucili, że „Polska jest sercem Europy”.

Zwolennicy teorii o zbliżającym się pol­exicie słusznie zwrócą uwagę, że „anty­europejskość” PiS nie ogranicza się do retoryki, tylko polega na łamaniu fundamentalnych wartości europejskich, takich jak niezależność wymiaru sprawiedliwości czy wolność mediów. „Cameron też nie chciał wyprowadzić Wielkiej Brytanii z Unii” – powiedział niedawno Donald Tusk, który według niektórych Polaków swoim wystąpieniem w Warszawie 3 maja dołączył do grona europejskich wizjonerów rangi Schumana, Monneta, De Gasperiego, że o Konradzie Adenauerze nie wspomnę.

Perspektywiczny polexit miałby zatem być efektem roztargnienia, rozemocjonowania i utraty kontroli nad biegiem wypadków. A może szatańskiej przenikliwości prezesa, który przewidując kilkanaście ruchów w przód już wie, jak Polacy zachowają się wobec wydarzeń, które niewątpliwie nastąpią – choć nikt inny poza prezesem o nich nie wie?

Rzecz w tym, że roztargnienie wykazują raczej wytrąceni z równowagi przeciwnicy populistów – przekonani, iż świat zwariował, bo nagle, nie wiedzieć czemu, przestał im wierzyć.

Cel: ulżyć ludziom

A przecież wiadomo czemu. Kenneth Clarke – proeuropejski konserwatysta, minister w kilku brytyjskich rządach od Margaret Thatcher do Davida Camerona, ponoć „najlepszy premier, jakiego Wielka Brytania nigdy nie miała”, w kilku lapidarnych słowach wyjaśnił powód zalewu Europy populizmem: „W latach 90. byliśmy bardzo z siebie zadowoleni. Stworzyliśmy wielką normalność, tylko ona gdzieś odeszła”.

Odeszła wraz z nadziejami ludzi, których system budowany w Europie przez lata 90. XX w. i na początku XXI w. potraktował jako straty uboczne i którym na dodatek kazał płacić za kryzys 2008 roku. Zapytany, jaką politykę prowadziłby Clarke, gdyby dziś znalazł się w rządzie, w tym samym wywiadzie dla serwisu „Politico” dał wstrząsającą odpowiedź: „Proponowałbym program reform, który »żółte kamizelki« narzuciły Macronowi: cięcia podatkowe i zwiększenie wydatków na świadczenia społeczne, tak by ulżyć ludziom w życiu”.

Populiści są popularni, bo ich deklarowanym, a co znacznie ciekawsze, również realizowanym celem jest ulżenie ludziom w życiu. PiS, Orbán, Salvini, nawet Macron – odpowiedź cywilizowanego Europejczyka na zarazę populizmu – rozdają ludziom pieniądze i nie przejmują się kasandrycznymi przepowiedniami kaznodziejów „wielkiej normalności”, prorokujących rychły armagedon.

Clarke zwrócił przy tym uwagę, że zasadnicza zmiana musi iść dalej niż taki „tymczasowy plaster”. Chodzi o to, „jak uregulować kapitalizm, by zapobiec jego nadużyciom”.

Niech już milczy Tony Blair

To nie jest typowe stanowisko brytyjskiego konserwatysty, zwolennika wolnego rynku, polityka ciągle przekonanego, że wszystkie inne, poza kapitalizmem, pomysły na ekonomiczny ustrój państwa są gorsze. Jednak ma rację brytyjski polityk, a przypadek jego kraju pokazuje dobitnie, dlaczego dotychczasowe metody „walki z populizmem” wyłącznie wzmagają jego dziarski marsz przez Europę.

Nie ma się co dziwić, że politycy, którzy przez lata zaangażowani byli w budowanie „wielkiej normalności”, nie są, najoględniej mówiąc, najbardziej wiarygodni, gdy obiecują, że teraz będzie inaczej, lepiej i z większą troską o człowieka.

Przypadek polski, gdzie opozycja w zasadzie przejmuje społeczne pomysły PiS, tyle że po jakimś czasie, jest w tym względzie bardzo pouczający. Ludzie, którzy przez lata przekonywali, a niektórzy przekonują do dziś, że jeśli rynek cię nie chce, to widocznie ma rację, nie mogą stać dziś w awangardzie walki z populizmem, bo zostaną wyśmiani. I słusznie. Dziś symbolem takiej, niestety żałosnej postawy jest choćby Tony Blair, który regularnie wzywa do odwołania brexitu, co spotyka się z błagalnymi wezwaniami zwolenników pozostania Londynu w Unii, by były premier przestał się odzywać, bo wyrządza im krzywdę.


Czytaj także: Granice integracji - rozmowa Rafała Wosia z Radosławem Marzęckim


Podobnie żałosne są dziś jeremiady dawnych rycerzy kontrkultury, narzekających na zalew politycznej Europy kłamstwem, wulgarnością, agresją i relatywizmem. Paradoksem naszych czasów jest fakt, że to partie prawicowe, takie jak PiS, włoska Liga czy Zjednoczenie Narodowe (tak nazywa się dziś dawny francuski Front Narodowy), stoją teraz w awangardzie twórców alternatywnych wersji historii, w których podział na dobrych i złych jest uzasadniony wyłącznie potrzebą chwili. Twórczo rozwijają politycznie zaangażowane media, w których fake newsy, oszczerstwa, kłamstwa są poręczną pałką na przeciwnika.

Pamiętajmy jednak, że to nie prawica dokonała postmodernistycznej dekonstrukcji świata – ona dziś jedynie korzysta z owoców kulturowych wyborów, dokonanych przez zdominowany przez liberałów mainstream w ostatnich dekadach. To nie prawicowi populiści stworzyli narcystyczny raj, śmietnik ­selfies, facebookowych bluzgów i emocjonalnego samogwałtu. Oni po prostu lepiej się w nim poruszają niż jego wyrafinowani twórcy.

Zmiana zasad od środka

Szczególnie w myśleniu o wartościach, tożsamości, roli narodów, stosunku do przeszłości widać, jak przeciwnicy partii zwanych populistycznymi rozmijają się z „duchem czasów”.

Przez ostatnie 40 lat podział w myśleniu na temat Unii Europejskiej (wcześniej EWG) był jasny: partie skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe chciały rozpadu Wspólnoty, albo co najmniej wyprowadzenia z niej swoich krajów. Wszyscy pozostali, czyli partie tzw. głównego nurtu, mogły się różnić politycznie, ale w jednym były zgodne – europejska wspólnota potrzebuje ochrony, a jej przetrwanie jest warunkiem rozwoju państw członkowskich i kontynentu jako całości. W tym celu stworzono mechanizmy, które pozwalają w dosyć ciasnych ramach kontestować unijne status quo, natomiast karzą – i to bardzo surowo – wszystkich tych, którzy chcieliby fundamentalny porządek unijny łamać, albo wychodzić z Unii na własnych warunkach. Przykłady Grecji i Wielkiej Brytanii pokazują, jak bardzo się to nie opłaca. Wszyscy to widzą – tylko że populiści widzą to szybciej, wyciągają z tego wnioski i modyfikują swoją politykę zgodnie z nimi.

W Unii nie ma już liczących się partii, które – choć w przeszłości nawoływały do wyjścia ze Wspólnoty – zamierzają powtórzyć brytyjskie doświadczenie. Nie ma też partii, które chciałyby powtarzać doświadczenie Grecji, mimo że nie podobają im się warunki, na jakich funkcjonuje unijna gospodarka i system finansowy. Skoro zatem nie można w sposób sensowny wyjść z Unii, jak również nie udaje się skutecznie kontestować zasad, na jakich jest oparta, to trzeba zmienić podejście. Partie sceptyczne wobec ścisłej integracji zmieniają zatem retorykę, narzędzia, a przede wszystkim naczelny cel. Nie chcą już, jak dawniej, wychodzić z Unii, chcą natomiast dokonać jej transformacji od środka, wprowadzając do głównego nurtu nowy sposób myślenia o europejskich wartościach, a w gospodarce łamiąc zasadę, że nie należy wydawać pieniędzy, których się nie ma.

Ma być bardziej narodowo, z powrotem do korzeni i judeo-chrześcijańskiej spuścizny europejskiej – stąd powoływanie się na ojców założycieli. A przy tym ma być nowocześnie i bardziej sprawiedliwie. To brzmi jak propagandowa odezwa polityczna, ale ta propaganda przekłada się na bardzo konkretne rozwiązania. Trudno na przykład wyobrazić dziś sobie kolejny wielki traktat europejski. Trudno wyobrazić sobie kolejny etap rozszerzenia Unii, choćby o kraje Bałkanów Zachodnich, które czekają w kolejce już kilkanaście lat. A przecież kilkusetstronicowe traktaty i rozszerzenie to były dwa główne tematy Europy od lat 90. XX w.

I jeszcze rozwój strefy euro. Dziś nawet Donald Tusk nie chce zmiany waluty w Polsce. „Żeby wejść do strefy euro, trzeba prowadzić odpowiedzialną politykę finansową, więc – na razie – nie ma tematu” – napisał na Twitterze, a przecież w 2008 r. mówił, że celem rządu jest wprowadzenie Polski do eurolandu w 2011 r. A wtedy byliśmy jeszcze mniej gotowi na euro niż teraz; pewnie przewodniczący zapomniał, jak poniosły go emocje.

Zatrzymać perpetuum mobile

Populiści są popularni, ponieważ buntują się przeciwko temu, co dla wielu Europejczyków wychowanych na determinizmach głównego nurtu polityki unijnej ostatnich 30 lat wydaje się jej największą zdobyczą.

Buntują się przeciwko Europie, która stała się niekontrolowanym przez wybieranych przedstawicieli systemem naczyń połączonych, rodzajem ponowoczesnego perpetuum mobile – nie tylko w sensie gospodarczym, ale też kulturowym, w którym idea idealnego postępu jest wpisana w system i przez niego generowana bez względu na to, czego chcą Europejczycy.

Unia stworzona przez ostatnie trzy dekady wie, co dla Europejczyków jest dobre w gospodarce, a czego robić nie wolno, wie, jakie działania społeczne są optymalne, a jakie nie do przyjęcia, w co należy wierzyć, a co jest brednią i oznaką zacofania. Dwa fundamentalne kryzysy europejskie ostatniej dekady, finansowy i uchodźczy, pokazały, że Unia chce być wspólnotą, w której będą jasno określone reguły nie tylko co do tego, czym jest odpowiedzialna, a czym nieodpowiedzialna polityka finansowa, ale także co do tego, jak traktować migrantów, jak odnosić się do tradycji europejskiej, gdzie kończą się granice wolnej debaty i zaczyna sfera tabu wyznaczana polityczną poprawnością.

Populizm, czyli ciąg dalszy

To wszystko i jeszcze kilka innych kwestii, choćby konieczność dostosowania polityki do skutków zmian klimatycznych, jest kontestowane przez populistów. I ta kontestacja trafia do części elektoratu. Europejscy populiści realizują program fundamentalnej zmiany Europy w czasie, kiedy partie tradycyjne nie mają pomysłu na wersję alternatywną. W związku z tym brakiem – tak jak Platforma Obywatelska i jej sojusznicy – wyciągają argument o nadciągającym wraz z populistami końcu historii Unii.

Końca historii nie będzie, bo jedną z rzeczy, której uczy, jest to, że ona nie ma końca. Za to najprawdopodobniej dobiega kresu Unia w formie, do jakiej przyzwyczajeni jesteśmy od jej powstania w obecnym kształcie, czyli od wejścia w życie traktatu z Maastricht w 1993 r.

Populizm jest na fali, wszyscy o nim piszą, populistyczne partie rządzą samodzielnie bądź w koalicjach w kilkunastu krajach europejskich. Niektórym to zjawisko wydaje się czymś przerażającym, innym pociągającym, część przyjęła, że jest nieuniknionym ciągiem dalszym Europy. Ponad jedna czwarta elektoratu Unii głosuje na populistów, w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego zapewne zdecydowanie zwiększą liczbę posłów. Nawet jeśli mało prawdopodobne jest, by wygrali wybory, to z pewnością narzucą Europie zestaw tematów do debaty, a być może i sposoby rozwiązania jej problemów.

Już to zrobili – politycy tacy jak Matteo Salvini, Viktor Orbán czy Jarosław Kaczyński trzymają dziś w politycznym szachu innych. Nieważne, że nie dysponują jeszcze siłą zdolną zmienić Europę – między innymi po to są te wybory, by tę siłę przeliczyć na głosy.

Niezwykłe i bardzo symboliczne zdarzenie miało miejsce kilka dni temu. Brazylijski minister spraw zagranicznych przyjechał w swoją pierwszą podróż do Europy – i kogo odwiedził? Nie Angelę Merkel w Niemczech ani Emmanuela Macrona we Francji, tylko Włochy, Węgry i Polskę.

Można oczywiście zbyć ministra kraju rządzonego przez „faszystę” Bolsonaro i czekać na przyjście właściwego rządu w Brazylii i Stanach Zjednoczonych, można trzymać kciuki za prezydenta Macrona i modlić się, by córka albo wnuczka Jeana Marie Le Pena nie wygrała następnych wyborów we Francji. Jak ktoś chce, to może nawet marzyć, że Brytyjczycy pójdą po rozum do głowy i odwołają brexit. Tylko takie rachuby nie mają dziś sensu.

Od lewa do prawa

Z europejskimi populistami jest jak z nieszczęśliwymi rodzinami u Tołstoja: każda jest nieszczęśliwa na swój sposób. Narodowo-katolicki PiS nie ma wiele wspólnego z założoną przez byłego esesmana Wolnościową Partią Austrii, a hiszpański Vox domagający się powrotu do centralizacji kraju i ukrócenia katalońskiego sobiepaństwa stoi na antypodach greckiej Syrizy. Obrotowy Orbán, który potrafi się zaprzyjaźnić nawet z Jeanem-Claudem Junckerem, jest inny od Marine Le Pen, która gardzi europejskimi biurokratami, co nie przeszkadza jej brać zarządzanych przez nich pieniędzy. Nigel Farage może trochę przypomina kapłana neomussolinizmu Mattea Salviniego, ale chyba nikt tak jak ten czarodziej brexitu nie potrafi bawić się polityką. Nie wszyscy – choć prawie – biorą pieniądze od Władimira Putina, który zapewne uważa ich za pożytecznych idiotów rozbijających Unię od środka. Nie wszyscy mają problem z gejami i aborcją na żądanie, nie wszyscy są praktykującymi katolikami. Są w Europie, zwłaszcza południowej, partie lewicowe, które z pewnością zasłużyły sobie na etykietę bądź piętno populizmu.

Kilka rzeczy ich łączy – na przykład ruchy populistyczne z zasady rosną w siłę dzięki mediom społecznościowym i porozumiewaniu się z narodem ponad, a może obok głów polityków głównego nurtu. Nie lubią imigrantów, lubią za to przekonywać ludzi, że ich problemy wynikają z zalewu Europy przez obcych. Dla populistycznej lewicy muzułmańskiego terrorystę zastępuje bankster w garniturze i wychodzi na to samo. Wiele z tych ugrupowań odwołuje się do tradycji chrześcijańskiej, niektóre wysławiają faszystów takich jak Franco czy Mussolini, dla Alternatywy dla Niemiec czy Wolnościowej Partii Austrii spuścizna Hitlera, zwłaszcza w dziedzinie polityki społecznej, również bywa inspiracją.

Kiedy trafiają do rządów, to zwykle – choć nie zawsze – ich popularność spada. Zasada „dajcie im więcej sznura, żeby się mogli powiesić” sprawdza się całkiem nieźle w krajach skandynawskich, gdzie populiści są w koalicjach. Mogłoby to znaczyć, że nawet jeśli stawiają czasem dobre pytania, to nie znają na nie odpowiedzi. Jednak w Polsce i na Węgrzech, gdzie rządzą samodzielnie, a nawet w koalicyjnych Włoszech ich popularność wzrasta. Może zatem odpowiedzi znają i potrafią wprowadzić je w życie. Może wiedzą więcej o naturze ludzi i oczekiwaniach elektoratu, niż ich przeciwnicy chcą przyznać. Zapewne wiedzą, jak odwoływać się do poczucia poniżenia i odrzucenia, do wiary w świat, w którym sukces jednych przychodzi zawsze kosztem innych – moim kosztem.

Wydaje się mało prawdopodobne, by zrealizowały się huczne zapowiedzi na przykład Salviniego i Marine Le Pen o budowie wspólnego klubu w Parlamencie Europejskim, w którym zmieściłyby się nie tylko sprzeczne, bo oparte na narodowych egoizmach programy, ale także rozdęte ego poszczególnych liderów. Jednym z ważnych powodów sukcesu partii populistycznych jest także kontrola nad przekazem: trudno sobie wyobrazić, by ktoś taki jak Kaczyński oddał choćby część kontroli nad przebiegiem pisowskiej rewolucji komukolwiek innemu. Stąd także umiarkowany sukces ekipy Steve’a Bannona, byłego stratega Białego Domu, snującego plany budowy populistycznej międzynarodówki w Europie.

Moment wyczerpania

Na koniec tekstu o populistach zwykle pada zasadnicze pytanie: „Jak ich powstrzymać?”. Zwykle pojawiają się wtedy wezwania do dogłębnej analizy źródeł populizmu, zwalczania kłamstw, którymi populiści się posługują, i powrotu do uczciwości w polityce.

To słuszne postulaty; ciekawe dlaczego nikt ich nie realizuje w sposób, który doskwierałby populistom. Pewnie dlatego, że nikt nie wie, jak to zrobić. Ja nie tylko nie wiem jak, ale nie wiem nawet, czy należy ich tępić, tak jak chcieliby tego politycy głównego nurtu.

Może po prostu znaleźliśmy się w momencie wyczerpania schematu polityki uprawianej w Europie po 1989 roku? Do głosu dochodzą nowi, choć niekoniecznie młodzi ludzie, których sposób myślenia niektórych przeraża i wywołuje złe skojarzenia. Obrzydzanie ich porównaniami do faszystów i analogiami do lat 30. XX w. raczej się nie sprawdzi. Najlepszą metodą byłoby przejęcie sporej części ich programów i realizowanie ich w zgodzie z oczekiwaniami europejskich społeczeństw. Zaraz zaraz, ale czy nie o to właśnie chodzi populistom? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2019