Umrzyj, ale miło – poradnik

Dopóki żyjemy w przekonaniu, że nasze doświadczenie domaga się korekty, dopóty będziemy inwestować w poradniki i sesje coachingowe. Dyskomfortem, który można skorygować, staje się też śmierć.

06.06.2016

Czyta się kilka minut

 / Ilustracje pochodzą z sieciowego poradnika www.wikihow.com
/ Ilustracje pochodzą z sieciowego poradnika www.wikihow.com

Bronnie Ware podkreśla na każdym kroku, że dopiero dzięki śmierci naprawdę zrozumiała, czym jest życie. Wielką szansą, cudem, okazją do zrealizowania wszystkich możliwych pasji i marzeń. Potrzeba do tego tylko odwagi. I świadomości, że prędzej czy później już nas tutaj nie będzie. To właśnie ta świadomość pozwala nam się przebudzić. Poczuć smak każdej chwili.

Wielu z nas jednak tę świadomość odrzuca. Żyje tak, jakby miało się to nigdy nie skończyć. Dlatego właśnie nagminnie doświadczamy pustki, lęku i niezrozumienia ze strony innych, których zresztą sami nie potrafimy zrozumieć. Nie okazujemy naszych prawdziwych uczuć, za dużo pracujemy, nie dbamy należycie o kontakty z przyjaciółmi i ostatecznie sami sobie nie pozwalamy na szczęście.

Zła wiadomość jest taka, że czeka nas za to kara. Będziemy umierać w poczuciu niespełnienia i zaprzepaszczenia szans. Nie ma na co czekać. Trzeba działać, póki jeszcze tu jesteśmy. Pozwólmy sobie na szczęście.

Prawda, że proste? A tak się składa, że właśnie tego najbardziej żałują umierający. Tak twierdzi Bronnie Ware, australijska autorka bestsellerowych poradników, która przez wiele lat imała się różnych dorywczych zawodów, aż wreszcie w okolicach czterdziestki postanowiła zacząć pracę w opiece paliatywnej. Efekt jej rozmów z pacjentami – w postaci osobliwego, krótkiego zestawienia „topowych żalów osób umierających” – pojawił się kilka lat temu w sieci. Na fali jego ogromnej popularności Ware zdecydowała się napisać książkę. „Czego najbardziej żałują umierający” przetłumaczono na 27 języków.

Śmierć jako dyskomfort

Czy jednak gigantyczna popularność książki Bronnie Ware świadczy o tym, że zdezaktualizowała się teza postawiona ponad pół wieku temu przez amerykańskiego antropologa Geoffreya Gorera, który twierdził, że śmierć jest we współczesnej zachodniej kulturze tym, czym był seks w epoce wiktoriańskiej? Wielkim tabu?

Wręcz przeciwnie. Przekaz Ware mimo pozornej otwartości, z jaką rozprawia się tutaj o śmierci i umieraniu, doskonale realizuje naszkicowany przez Gorera schemat. Korzysta z niego jednak przemyślnie i umiejętnie. Wpisuje się przy tym w realia coachingowo-poradnikowej kultury, w której definiuje się kolejne obszary ludzkich aktywności jako wymagające płatnego treningu.

A następnie dostarcza odpowiedni produkt, opakowany w tyleż kuszącą, ile fałszywą obietnicę szczęścia czy spełnienia. Ostatecznie bowiem to jednostka okazuje się wyłącznie odpowiedzialna za wszystkie swoje życiowe – a dodatkowo także „śmiertelne” – niepowodzenia. Jeśli więc umrzesz rozżalony – mówi Ware – to znaczy, że sam tego chciałeś, daję ci przecież wszystkie potrzebne środki, żebyś już teraz, w tym momencie, zagwarantował sobie śmierć szczęśliwą i spokojną.

Izraelska socjolożka Eva Illouz zwraca uwagę na paradoksalny charakter znakomitej większości publikacji o charakterze poradnikowym. Z jednej strony bowiem zawierają one niezliczone ilości sposobów na osiągnięcie sukcesu, szczęścia, poczucia pełnej satysfakcji tak zawodowej, jak miłosnej. Z drugiej natomiast – żeby wytworzyć popyt na tego rodzaju porady – deprecjonują i patologizują ogromny zakres doświadczeń i stanów emocjonalnych, będących zazwyczaj nieodłącznym elementem życia. Nie dowiadujemy się wcale, na czym właściwie polega „szczęście”, które z pomocą danego poradnika mamy szansę osiągnąć.

Dowiadujemy się natomiast sporo o tym, że jeśli praca nie przynosi nam permanentnej satysfakcji albo jeśli w naszym związku zdarzają się kłótnie, to niechybnie potrzebujemy skutecznych narzędzi, żeby wszystkie te dyskomforty zniwelować. Rzecz jasna – tak zniwelować ich się nie da. Dopóki jednak żyjemy w przekonaniu, że nasze doświadczenie domaga się korekty, dopóty będziemy wydawać pieniądze na kolejne poradniki, sesje coachingowe albo warsztaty. Takim dyskomfortem, który można odpowiednio skorygować, staje się także śmierć.

Polityka poradnictwa

Warto pamiętać, że wywodząca się z XIX-wiecznej Ameryki konwencja poradnikowa była od początku emanacją określonego zespołu przekonań o charakterze jak najbardziej politycznym.

Samuel Smiles, który w 1859 r. opublikował swoje słynne dzieło pod tytułem „Samopomoc”, wychodził z założenia, że wszelkie nierówności o charakterze klasowym możliwe są do przekroczenia wyłącznie dzięki odpowiedniej motywacji, sile woli i pozytywnemu nastawieniu. Jako modelowy przejaw charakterystycznej dla amerykańskiej kultury – i w ogóle dla nowoczesnego kapitalizmu – postawy indywidualistycznej „Samopomoc” czyni jednostkę wyłącznym kowalem swojego losu. A zatem kimś odpowiedzialnym zarówno za swoje sukcesy, jak i porażki.

Wszystko w twoim życiu, powiada Smiles, dzieje się za sprawą twojej wewnętrznej determinacji. Jej owocem zaś jest sytuacja, w której się aktualnie znajdujesz, a w szczególności stan twojego konta. Oraz to, czy umierasz z uśmiechem na twarzy – dopowiada dzisiaj autorka „Czego najbardziej żałują umierający”.

Umiejętność umierania

Instruktarze pomyślnego umierania pojawiały się w dawnych kulturach. Wystarczy wymienić choćby pochodzącą z XV w. p.n.e. „Egipską księgę umarłych”, zawierającą szczegółowe zalecenia dotyczące poruszania się po zaświatach; średniowieczną „Ars moriendi”, czyli sztukę umierania, w której rozważano najbardziej dogodne scenariusze rozstania z tym światem; lub „Tybetańską Księgę Umarłych”, w której bardzo precyzyjnie opisano stadia, w jakie wkracza świadomość bezpośrednio po śmierci fizycznej, a przed kolejną inkarnacją.

Zasadnicze przekonanie towarzyszące anonimowym autorom tych klasycznych dzieł głosi: do śmierci, choć nie sposób jej uniknąć, można się przynajmniej należycie przygotować.
Powiada się tam otwarcie, że śmierć się ludzkiemu zrozumieniu wymyka, bo stanowi radykalny moment utraty kontroli, oddania się we władanie tajemnicy albo przynajmniej wielkiej niewiadomej. W obliczu tej niewiadomej wszystkie ludzkie kategorie tracą znaczenie, a jedyne, co można zrobić, to się jej nadmiernie nie opierać. Królowie i poddani, chłopi i magnaci – wszyscy wobec śmierci stają się nagle równi, znosi ona wszelkie ziemskie podziały, unieważnia wszelkie ziemskie cele i dobra.

Nie ma tam jednak ani słowa o jednostkowym „poczuciu spełnienia”, a żałować można co najwyżej złych uczynków, nie zaś tego, czy pozwalaliśmy sobie na szczęście albo czy dbaliśmy o należytą ekspresję emocji.

Philippe Ariès, wybitny francuski historyk kultury, twierdzi w swojej pracy „Człowiek i śmierć”, że w XX w. nastąpiła zasadnicza zmiana sposobu, w jaki mieszkańcy zachodniej kultury traktują własną skończoność.

Śmierć – do tej pory wprzęgnięta w religijno-obyczajowy porządek, traktowana jako część życia, a zarazem zjawisko dotykające nie tyle jednostkę, ile wspólnotę, a więc zjawisko, z którym wspólnota stara się sobie solidarnie poradzić – w XX stuleciu staje się po pierwsze czymś radykalnie niezrozumiałym i budzącym lęk, po drugie zaś zjawiskiem, z którym samotnie mierzyć się musi jednostka, a nie zbiorowość.

Najpełniej uwidacznia się to w stylach przeżywania żałoby. O ile w XVIII i XIX w. człowiek, który stracił bliską osobę, świadomie wycofywał się na jakiś czas z aktywności społecznych, przywdziewał charakterystyczny strój, nie bywał na przyjęciach, nie uczestniczył we wspólnotowych rytuałach, o tyle w czasach nam współczesnych to raczej grupa, przerażona i niedopuszczająca śmierci do wiadomości, poddaje kogoś takiego specyficznej kwarantannie.

Nie tolerujemy – powiada Ariès – śmierci, boimy się jej, a wszystkich, którzy noszą na sobie jej piętno, staramy się omijać szerokim łukiem. Łączy się z tym jeszcze jedno zjawisko, na które zwracał z kolei uwagę Gorer, a mianowicie – medykalizacja. Przeniesienie umierających do szpitali jeszcze silniej wyrugowało śmierć z codzienności. Śmierć stała się zatem jeszcze jedną chorobą, z którą medycyna – i nie tylko ona – podejmować powinna bezwzględną walkę. Zdrowi ludzie nie umierają – głosi dogmat dzisiejszych wyznawców kultu życia i tężyzny fizycznej.

Współczesna kultura natomiast, skrajnie skomercjalizowana, adresująca swoją ekonomiczną ofertę przede wszystkim do młodych i sprawnych, dokłada wszelkich starań, żebyśmy żyli w przekonaniu o nieistnieniu albo przynajmniej o irrealnym charakterze śmierci i śmiertelności.

Okazuje się jednak, że i na wypartej do cna śmierci można zarabiać pieniądze. A może raczej na panicznym przed nią lęku, który tak czy inaczej chwyta nas za gardło, kiedy zaczynamy dostrzegać pierwsze oznaki starzenia bądź kiedy bezlitosna diagnoza lekarska konfrontuje nas z ciężką chorobą.

Zmień życie przed śmiercią

A może wcale nie chodzi tutaj o śmierć, jest ona zaledwie rekwizytem, poręcznym narzędziem, z pomocą którego próbuje się nam sugerować, że jesteśmy jedynymi i wyłącznie odpowiedzialnymi za siebie kowalami własnych losów? Że nasze porażki, emocjonalne trudności, splątania i niemożności, nasze upadki, utraty, nieudane przyjaźnie, rozbite związki, a wreszcie poczucie, że nie zdołaliśmy w pełni zrealizować wszystkich tych gigantycznych wymagań, jakie wobec nas stawia dzisiejsza kultura, że wszystko to jest naszą i tylko naszą winą? Nie systemu politycznego, uwarunkowań rodzinnych i genetycznych, splotów przypadkowych okoliczności w połączeniu z indywidualnymi predyspozycjami – tylko nieodwołalnie i stuprocentowo naszą własną, niczyją więcej.

Jeśli tak, być może należałoby na rozczarowanych swoim życiem pacjentów Bronnie Ware spojrzeć zupełnie inaczej, niż nam ona proponuje. Może dostrzeglibyśmy w nich wówczas nie tyle ofiary ich własnych zaniechań, ile raczej ofiary kultury stawiającej im wymagania niemożliwe do realizacji.
Stawiającej je po to między innymi, żeby korzystali z narzędzi, jakich im ona, za odpowiednią opłatą, dostarcza w celu zredukowania deficytów i cierpień, które sama najpierw metodycznie w nich wygenerowała.

Czy kiedykolwiek istniał człowiek, który zawsze miał odwagę żyć tak, jak chciał, otwarcie wyrażał swoje uczucia, pracował tylko tyle, ile trzeba, nie zepsuł nigdy żadnej przyjaźni i radośnie pozwalał sobie na szczęście?

Abstrahując już od tego, że ludzka kondycja najprawdopodobniej uniemożliwia osiągnięcie czegoś podobnego, taki osobnik z pewnością nie sięgnąłby nigdy po książkę Bronnie Ware ani żaden inny poradnik obiecujący, że skoro tylko zastosuje się do jego zaleceń, niechybnie osiągnie szczęście i spełnienie.

Już z tego choćby powodu książki przypominające tutaj omawianą nie mogą dawać tego, czym tak skutecznie kuszą. Bo gdyby dawały – żaden poradnik nie mógłby już nigdy więcej powstać. Nie byłoby takiej potrzeby. A do tego autorzy tej literatury nie mogą przecież dopuścić. ©

BRONNIE WARE, CZEGO NAJBARDZIEJ ŻAŁUJĄ UMIERAJĄCY, przeł. Magdalena Słysz, Czarna Owca, Warszawa 2016 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2016