Umbra palona

Pozazdrościłem mojemu szanownemu koledze z kolumny, Marcinowi Królowi, który tak ładnie pisze o życiu codziennym, że człowiekowi przychodzi chętka, żeby tego nieznanego życia posmakować. Na drodze do radykalnego samoulepszenia porzuciłem mroczną piwnicę człowieka resentymentu i odwiedziłem sąsiadów. Ludzie sympatyczni, nie powiem, otwarci na świat, o miłej powierzchowności i na dodatek nie mieli pojęcia, że za wszystkie nieszczęścia ich życia odpowiada Adam Michnik. Pewnie gazet nie czytają. Poszedłem, niby żeby pożyczyć mąkę krupczatkę, bo zachciało mi się racuchów, ale odrobinkę się zasiedziałem. Swojego pochopnego kroku żałowałem potem przez cały tydzień.

29.01.2007

Czyta się kilka minut

Zaczęło się niewinnie, ploteczki ze świata wyższych i niższych sfer, rozmowa o transferze Matusiaka, rozszyfrowywanie prawdziwego bohatera ukrytego w tytule powieści Dehnela, zgadywanie, na czym się lepiej zna Bieńczyk: na Pommardach czy na pomadkach, winach czy kobietach, takie tam drobiazgi towarzyskie, ale już po chwili wyszło szydło z worka i przekłuło mi tchawicę. Otóż mili moi bliźni od niedawna są rodzicami, ich - ciuciu, ciuciu, tirli, tirli - córeczka ma cudowne dołeczki w policzkach i w niepowtarzalny sposób się ślini. Skoro tylko znaleźli dobrowolną ofiarę - nie omieszkali tego daru z niebios zmarnować. Zaczęło się niewinnie ("prawda, jakie ma śliczne oczka"), ale po chwili przestali cokolwiek owijać w pieluszkę. Mój legendarny stoicyzm został w jedno długie zimowe popołudnie wystawiony na niepowetowaną szkodę. I to jak.

Najbardziej na świecie nie lubię trzech rzeczy: płucek na kwaśno, ratlerków i opowieści rodziców o dzieciach. O ratlerkach już na tym miejscu wspominałem, o płuckach wolę nawet nie myśleć, do opisania pozostaje trzecia plaga egipska. Pamiętam, jakie udręki budziły we mnie opowieści moich starych, dumnych, że napisałem pierwsze zdanie albo znalazłem Kostarykę czy inną Dominikanę na ściennej mapie świata. Mordowałem ich w wyobraźni z okrutnym wyrafinowaniem, gdy kazali mi się produkować przed ludźmi, którzy tylko czekali, żeby żenujący spektakl jak najprędzej się skończył. Urządzanie takiej kaźni dzieciom uważam za zbrodnię przeciwko ludzkości, a jeśli ktoś woli określenia bardziej wyrafinowane intelektualnie, to powiem, że społeczeństwo spektaklu rodzi się w chwili, w której biedna dziecina dyga i mówi wierszyk przed zgromadzeniem podekscytowanych rodziców. Największe nieszczęścia naszej kultury rodzą się już w przedszkolu. Przymusowe leżakowanie to betka w porównaniu z przymusową produkcją teatralną, która zakłada, że wszystko musi być na pokaz. Jak nie wyrecytujesz wierszyka na Dzień Babci, to znaczy, że swojej babuni nie kochasz. Nie chcesz powiedzieć wierszyka? Ty niewdzięczny bachorze! A ja bym ci wszystko oddała!

Powiada się, że człowiek istnieje, bo opowiada, i opowiada, żeby istnieć. Ale nie dodaje się, że istnieje najczęściej cudzym kosztem. I to podwójnym. Kiedy moi podekscytowani sąsiedzi zaczęli drobiazgowo opowiadać o skomplikowanym rytuale defekacyjnym ich - ciuciu, ciuciu, tirli, tirli - pociechy, mnie zrobiło się niedobrze, co jakoś nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Szczegółowo opisywali odcienie kupek - brąz van Dycka, zieleń Veroneza - to, co je powoduje i jak tym komplikacjom zaradzić. Nie przyszło nieszczęsnym do głowy, że gdyby tylko dziecko mogło słyszeć, co o nim mówią, to by się pod ziemię zapadło i już stamtąd nie wyszło. Bo ich ekscytacja podsyca się - jak mówię - podwójnym kosztem. Kosztem tego, o kim mówią, i kto nie może im nic zrobić, bo właśnie produkuje kolejną porcję palonej umbry, oraz kosztem słuchacza, który jest zdrowy na umyśle i nie po to ma kłopoty z hemoroidami, żeby mu je ktoś, choć rzecz to arcyludzka, przypominał.

Ze wszystkich drapieżników najbardziej bezwzględne są matki z przerostem gruczołu narracyjnego. Jak tylko dopadną swoją ofiarę, to nie ma zmiłuj się. Gorzej niż Kraszewski na spółkę z Courths-Mahlerową. Tak długo będą opowiadać o swoich milusińskich, aż w oczach słuchacza przemienią ich w swoich obrzydliwskich. Tak długo będą mówić o kokluszu, że słuchający sam się zaniesie kaszlem. Po co to robią, zapytacie? Otóż robią to dlatego, że cudowna opowieść o dzieciach, mocą nieodwołalnego prawa metonimii, jest także opowieścią o nich samych, której - niestety - nie można by stworzyć, albowiem nie ma na taką opowieść materiału. Matka, która nie ustaje w malowaniu swojej opowieści brązem van Dycka, zielenią Veroneza, chce powiedzieć wam tyle: zgoda, nie mam o sobie nic do powiedzenia, moje życie jest puste jak garnek po obiedzie, ale przecież mam wspaniałe - ciuciu, ciuciu, tirli, tirli - dziecko, które robi takie wspaniałe zielone kupki albo recytuje na jednym oddechu poematy Wirpszy. A przecież jak tak, to i moje życie nabiera blasku od palonej umbry w pieluszkach, od wierszyków recytowanych przez zaciśnięte usta jasności moich dni. Więc nie popuszczę, będę o moim dziecku opowiadać wszystkim i wszędzie, każę mu śpiewać i tańczyć do upadłego na moją chwałę, bo co mi innego pozostało. Moje dziecko, moje dzieło sztuki, moje życie. Mam dziecko, więc jestem.

Martin Heidegger powiadał, że katastrofa kultury zachodniej rozpoczęła się z nastaniem podmiotu, który zamiast żyć w świecie, zaczął ten świat uprzedmiotawiać i nad nim panować. Moment zerwania umieścił kilka stuleci temu, kiedy to Kartezjusz powiedział słynne "myślę, więc jestem". Miał rację niewątpliwą, ale niepełną. Katastrofa cywilizacyjna rozgrywa się w każdym momencie, kiedy idąc do sąsiadów, zamiast mąki krupczatki (na racuchy) dostajesz opowieść o tym, jak dziecko, którego wcale nie znasz i w gruncie rzeczy obchodzi cię tyle, co tegoroczny śnieg, robi kupkę w kolorze palonej umbry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007