Ukraińska kontrrewolucja

Choć od rewolucji na Majdanie minęły prawie cztery lata, korupcja pozostaje jednym z głównych problemów Ukrainy. Do walki z nią nie ma jednak politycznej woli.

22.12.2017

Czyta się kilka minut

Funkcjonariusze Narodowego Biura Antykorupcyjnego (NABU) zatrzymują urzędnika podejrzanego o korupcję, grudzień 2016 r. / NABU
Funkcjonariusze Narodowego Biura Antykorupcyjnego (NABU) zatrzymują urzędnika podejrzanego o korupcję, grudzień 2016 r. / NABU

Kijów, początek czerwca 2014 r. Petro Poroszenko, nowo wybrany prezydent, w wystąpieniu inauguracyjnym mówi z trybuny parlamentarnej, że Ukraina znalazła się w wyjątkowo trudnym momencie dziejowym. Demokratyczna rewolucja obaliła wprawdzie dyktaturę, ale Ukraińcy muszą poradzić sobie z agresją rosyjską oraz zbudować nowe państwo, oparte na wartościach europejskich.

Choć całe przemówienie utrzymane jest już w dostatecznie podniosłym tonie, to w pewnym momencie głos prezydenta jeszcze bardziej nabiera siły. Patrząc na zgromadzonych na sali, Poroszenko woła: „Musimy zniszczyć korupcję!”. Przerywają mu burzliwe oklaski. „Potrzebujemy ogólnonarodowego paktu antykorupcyjnego między władzą a narodem. Jego istota jest prosta – urzędnicy nie biorą, ludzie nie dają”. Kolejne owacje. Dalej prezydent mówi, że każdy powinien zacząć od siebie, bo inaczej nie uda się podołać kryzysowi państwowości. Po kilku dniach, w kolejnym przemówieniu, Poroszenko nie pozostawia wątpliwości: „Bez walki z korupcją jakikolwiek rozwój państwa zostanie zablokowany”.

Początek grudnia 2017 r. Amerykański Departament Stanu wydaje nagłe oświadczenie: „Ostatnie wydarzenia budzą obawy co do zobowiązania Ukrainy w kwestii walki z korupcją. Wyglądają one na działania podważające niezależność instytucji antykorupcyjnych, które USA popierają. (...) Muszą być one wspierane i obronione. (...) Wyeliminowanie korupcji jest kluczowe dla osiągnięcia stabilności, bezpieczeństwa i rozwoju Ukrainy”.

Dzień później w podobnym tonie wypowiada się Bruksela, nie pozostawiając wątpliwości, że Unia Europejska nie żartuje: „Walka z korupcją jest kluczowa dla ­rozwoju stosunków unijno-ukraińskich, od tego zależy także sukces innych reform”.

To sytuacja bez precedensu. Po obaleniu reżimu Janukowycza Zachód nie używał dotąd wobec Kijowa tak mocnego języka – aż do teraz. Co tylko dowodzi powagi sprawy. A to jedynie widoczna publicznie część krytyki. Wiadomo, że w trakcie poufnych rozmów telefonicznych na linii Kijów–Waszyngton i Kijów–Bruksela używano już mniej dyplomatycznych słów.

Korupcja: systemowa i totalna

Aby zrozumieć, co takiego wydarzyło się na Ukrainie w temacie korupcji, niezbędne jest przypomnienie kluczowych faktów i ich szerszego kontekstu.

Elita, która objęła władzę po Rewolucji Godności (jak nazwano Majdan), a której Petro Poroszenko jest najsilniejszym przedstawicielem, doskonale zrozumiała, że w społeczeństwie istnieje ogromne zapotrzebowanie na walkę z korupcją. Od wielu już lat Ukraina znajduje się wśród najbardziej skorumpowanych państw świata. Transparency International w swoim najnowszym rankingu postrzegania korupcji umiejscowiło ją na 131. miejscu wśród 176 badanych krajów – i na najniższym miejscu w Europie. Tuż przed Majdanem sytuacja była jeszcze gorsza: Ukraina zajmowała 144. pozycję, niechlubnie dystansując Rosję.

Niezgoda na rozpowszechnione praktyki korupcyjne była zresztą jedną z przyczyn wybuchu rewolucji. Ukraina nie jest bowiem „po prostu” skorumpowana. Korupcja jest tam systemem, bez którego całe sfery życia gospodarczego, społecznego i politycznego nie mogłyby funkcjonować. Choć w niektórych bytowych przypadkach zjawisko to traktowane jest jako coś oczywistego, to jego konsekwencje są bardzo negatywne. W sferze funkcjonowania państwa korupcja ma wręcz charakter totalny co do skali „wyprowadzania” publicznych pieniędzy przez polityków i urzędników. Rozmiar złodziejstwa przeraża. Nic więc dziwnego, że jest to jedna z przyczyn obecnego stanu państwa ukraińskiego – obok Mołdawii najbiedniejszego w Europie – oraz ważny czynnik wstrzymujący jego rozwój i dalszą demokratyzację.

Instytucje i intencje

Żądania społeczne w kwestii walki z korupcją spotkały się z oczekiwaniami instytucji międzynarodowych, które od utworzenia agencji antykorupcyjnych uzależniły swoje wsparcie finansowe dla Ukrainy oraz – w przypadku Unii – także zniesienie reżimu wizowego.

Rezultatem tego było przyjęcie przez parlament w październiku 2014 r. pakietu ustaw antykorupcyjnych, które m.in. powoływały Narodowe Biuro Antykorupcyjne (NABU). Zostało ono pomyślane jako wyspecjalizowana służba specjalna, przeznaczona do tropienia korupcji wśród urzędników i polityków. W marcu 2015 r. powołano także Narodową Agencję ds. Przeciwdziałania Korupcji (NAZK), której celem jest weryfikacja deklaracji majątkowych urzędników państwowych wszystkich szczebli, którzy zostali zobligowani do ich corocznego składania. Po kilku miesiącach utworzono dodatkowo Specjalną Prokuraturę Antykorupcyjną (SAP), autonomiczną strukturę w ramach Prokuratury Generalnej.

Ponadto powstał centralny elektroniczny system przetargów państwowych każdego szczebla, zwany wdzięcznie „Prozorro” (dosłownie: „przejrzyście”, „transparentnie”). Wszystkie zakupy dokonywane przez urzędy i instytucje publiczne od pewnej sumy muszą być organizowane za pomocą tego portalu. W ukraińskich warunkach, gdzie wcześniej o wszystkim decydowały ustalenia nieformalne, była to rewolucja.

Doszło również do przecięcia wielu zakorzenionych schematów korupcyjnych, z których jednym z najstarszych i najbardziej intratnych był handel rosyjskim gazem. Tradycyjnie stanowił on, z jednej strony, źródło wielomiliardowych dochodów dla ukraińskiej elity, z drugiej zaś strony był dla Moskwy sposobem na korumpowanie polityków nad Dnieprem.

Retoryka a rzeczywistość

Działania Kijowa wymierzone w korupcję w pierwszym okresie po Majdanie wyglądały więc obiecująco i władze ukraińskie zaczęły zbierać pochwały od instytucji zachodnich. Niebawem jednak okazało się, że choć wprowadzono ważne zmiany, to rzeczywistość nie nadąża za retoryką polityczną i wszędzie kryją się jakieś „ale”.

Pierwsze zastrzeżenie dotyczyło znaczących opóźnień w tworzeniu NABU, które rozpoczęło działalność dopiero rok po jego powołaniu. Amerykanie dopilnowali jednak, aby jego szef został wybrany w niezależnym konkursie. Został nim 36-letni prawnik Artem Sytnyk. Kadry NABU również dobierano metodą konkursową. Przy tym jest to tak atrakcyjne miejsce pracy, że na niektóre stanowiska zgłaszało się po 2 tys. osób na miejsce. Wszyscy kandydaci byli wielokrotnie sprawdzani, również wariografem. W efekcie zabiegów Zachodu powstała więc pierwsza w warunkach ukraińskich instytucja prawdziwie niezależna od polityków.

Gorzej wyglądała sytuacja z Narodową Agencją ds. Przeciwdziałania Korupcji, której szefowa Natalia Korczak została wybrana dopiero w 2016 r. Portal, poprzez który należy składać oświadczenia majątkowe, ruszył z kilkumiesięcznym opóźnieniem jesienią 2016 r. Szybko okazało się, że NAZK, mimo udzielanego jej przez instytucje zachodnie wsparcia finansowego i szkoleniowego, jest instytucją w niewytłumaczalny sposób niewydolną. Po roku jej działalności sprawdzono... około stu deklaracji majątkowych – z półtora miliona złożonych.

Najgorsze jednak wydarzyło się w połowie listopada. Dyrektorka wydziału kontroli finansowej Agencji, Hanna Sałamatina, niespodziewanie zwołała konferencję prasową, podczas której oświadczyła, że w NAZK dochodzi do fałszowania deklaracji majątkowych osób lojalnych wobec władz, oraz że Natalia Korczak jest osobą w pełni podległą administracji prezydenckiej. Mit o niezależności NAZK prysnął jak bańka mydlana. Zachód wycofał swoją pomoc dla tej instytucji, zaś NABU wszczęło śledztwo i przyznało ochronę Sałamatinie.

„Ukraińskie CBA” wchodzi do akcji

Inaczej niż NAZK, w międzyczasie NABU nabierało sił i osiągnęło pełną gotowość operacyjną.

Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Aresztowany został Roman Nasirow, szef Państwowej Służby Fiskalnej i jak dotąd najwyższy rangą urzędnik zatrzymany z powodu podejrzeń korupcyjnych. Biuro postawiło również zarzuty m.in. synowi Arsena Awakowa, szefa MSW i jednego z najpotężniejszych polityków w państwie, oraz Mykole Martynence, oligarsze, osobie z bliskiego otoczenia byłego premiera Arsenija Jaceniuka. Zaczęły się również kontrole w niektórych firmach powiązanych z prezydentem Poroszenką.

Sprawy prowadzone wobec tak wpływowych osób wywołały zadowolenie w społeczeństwie, zwiększając poparcie dla NABU – oraz szok u wielu polityków. Władze wciąż nie są przyzwyczajone, aby jakakolwiek instytucja państwowa robiła cokolwiek poza ich kontrolą.

Ale choć NABU działa coraz odważniej, zbierany przez jego detektywów materiał dowodowy kierowany jest do sądów, które nadal są skrajnie skorumpowane – i zależne od władz. Podobnie wygląda sytuacja z Prokuraturą Generalną, na czele której stoi Jurij Łucenko, wcześnie szef frakcji prezydenckiej w parlamencie i osoba dyspozycyjna wobec prezydenta Poroszenki.

To nie koniec problemów. Zachód od dłuższego czasu wzywa Kijów do utworzenia specjalnego Sądu Antykorupcyjnego, który miałby przejąć sprawy sądowe związane z korupcją. Byłoby to dopełnienie wyłomu w systemie, jakim stało się już powołanie NABU. Kłopot w tym, że władze – choć niezmiennie deklarują konieczność walki z korupcją – faktycznie nie są tym zainteresowane i nieustannie lawirują. Głowa państwa kilkukrotnie zmieniała zdanie w sprawie Sądu Antykorupcyjnego i aktualnie uznaje, że należy go utworzyć, ale jest to tylko gra na czas. Chodzi bowiem o to, aby maksymalnie opóźnić proces jego powoływania – a gdy już powstanie, utrzymać nad nim kontrolę.

System kontra NABU

Solą w oku władz jest jednak NABU. Do elity rządzącej dotarło, że ta instytucja antykorupcyjna posiada potencjał, aby fundamentalnie zmienić scenę polityczną – poprzez wysłanie do więzienia polityków i urzędników. A to oznacza, że NABU stało się dla nich śmiertelnym zagrożeniem.

Skutkiem tego jest wypowiedzenie NABU nieformalnej wojny, której odgłosy są ostatnio coraz głośniejsze. W tę swoistą kontrrewolucję włączyły się wszystkie instytucje siłowe kontrolowane przez władze, w tym przede wszystkim Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). W ostatnim czasie podjęła ona szereg działań zmierzających do skompromitowania 700-osobowego zespołu NABU, w tym nawet storpedowania (sic!) niektórych jego operacji. Co więcej, SBU ujawniła dane niektórych detektywów NABU pracujących „pod przykryciem”, zdekonspirowała lokale operacyjne i regularnie odmawia zgody na zakładanie podsłuchów.

Jednocześnie Prokuratura Generalna wszczęła postępowanie przeciwko Artemowi Sytnykowi, oskarżając go o ujawnienie tajemnicy państwowej. NABU odwinęła się, inicjując postępowanie wobec Jurija Łucenki (o nielegalne wzbogacenie się).

Mogłoby się wydawać, że – w sytuacji ataku całej machiny państwowej – NABU jest bez szans. I tak by może było, gdyby nie jeden ważny szczegół: wsparcie Zachodu. USA i Unia Europejska zdają sobie sprawę z sytuacji – i stanęły jednoznacznie po stronie Biura.

To właśnie wspomniane wyżej oświadczenia amerykańskie i unijne doprowadziły do fiaska planu władz, którego celem była błyskawiczna zmiana ustawy o NABU i wprowadzenie do niej przepisów, które umożliwiłyby odwołanie szefa Biura. Zgodnie z obecnymi zapisami jest to możliwe tylko w przypadku niekorzystnego wyniku audytu tej instytucji.

W obliczu krytyki Zachodu władze w Kijowie musiały wykonać krok wstecz – projekt nowego prawa, mającego de ­facto zneutralizować NABU, w środku nocnego posiedzenia parlamentu wycofano z porządku obrad. Przynajmniej na razie...

Jak Dawid z Goliatem

Kwestia nastawienia elity rządzącej do NABU wiele mówi o sytuacji na Ukrainie. Niestety jest to wniosek bardzo smutny. Władze nie są zainteresowane, aby realnie wesprzeć walkę z korupcją, gdyż dostrzegają w tym (słusznie) niebezpieczeństwo dla własnej przyszłości. Ich celem jest przejęcie kontroli nad NABU, aby „walczyć z korupcją” już na własnych warunkach, czyli w sposób selektywny i jedynie w szeregach politycznych przeciwników.

Tymczasem trudno jest oczekiwać, że transformacja Ukrainy może zakończyć się sukcesem, jeśli korupcja pozostanie problemem systemowym i nie dojdzie do znaczącej wymiany elit politycznych.

Od dawna jest już jasne, że obecnie rządzący chcą widzieć jedynie takie reformy, które nie podważają fundamentów ich władzy – i nie stanowią zagrożenia dla ich interesów, często korupcyjnych. A wszystko to, rzecz jasna, w otoczce narracji proeuropejskiej, która coraz bardziej przypomina technologię utrzymania się przy władzy niż realny projekt polityczny opierający się na wartościach europejskich. Wprowadzone dotychczas zmiany, wybiórcze i niewystarczające, nie naruszyły bowiem solidnych fundamentów starego systemu.

Efektem jest wysoka frustracja społeczna. Według niedawnych badań Ukraińcy uznają korupcję za najpoważniejszy problem kraju. Nawet wojna z Rosją jest na drugim miejscu. Ponad 80 proc. obywateli twierdzi, że od Rewolucji Godności w walce z korupcją nie zmieniło się nic.

Czekając na przełom

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że na Ukrainie praktycznie rozpoczęła się już kilkunastomiesięczna kampania wyborcza – w 2019 r. odbędą się zarówno wybory prezydenckie, jak też parlamentarne.

Celem Petra Poroszenki jest wybór na kolejną kadencję. Aby zwyciężyć – co być może jest misją niewykonalną – urzędujący prezydent potrzebuje nie tylko instytucji, które już teraz kontroluje, ale również zneutralizowania NABU. Jeśli detektywi Biura będą mieć swobodę działalności, mogą wywrócić obecny układ rządzący do góry nogami. Działalność rumuńskiej Krajowej Dyrekcji Antykorupcyjnej pokazała, że niezależna instytucja antykorupcyjna może realnie odmienić państwo.

Gdy Rada Najwyższa podejmowała niedawno próbę zmiany ustawy o NABU, jego szef Artem Sytnyk – przebywający zresztą wówczas w Stanach Zjednoczonych – pozwolił sobie na wyjątkowo szczerą wypowiedź. Mówił, że władze „boją się, że zacznie się to, czego jeszcze nigdy nie było na Ukrainie. Jeśli się to stanie, to będzie to prawdziwy przełom. Cała ta skorumpowana elita polityczna po prostu się rozsypie. I dlatego teraz próbują oni zastosować wszelkie możliwe środki dla kontrataku”.

W istocie „ukraińskie CBA” ma potencjał, aby stopniowo zmieniać państwo ukraińskie i doprowadzić do demontażu systemu, który Rewolucja Godności jedynie osłabiła.

Ale choć starcie „władze kontra NABU” przypomina opowieść o walce Dawida z Goliatem, to pozostaje mieć nadzieję, że skończy się nie gorzej niż biblijna przypowieść. Od tego będzie bowiem zależało to, ile jeszcze czasu straci Ukraina. ©

Autor jest kierownikiem zespołu Ukrainy, Białorusi i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2018