Uciekinier

Twarz jak maska: usta przysłonięte przez wąsy, oczy pod okularami, czoło zakryte kapeluszem. Mówił mało, chociaż miał mnóstwo do powiedzenia. Powtarzał, że najlepiej czuje się jako obcy wśród obcych, najgorzej – swój wśród swoich.

20.08.2013

Czyta się kilka minut

Duszatyń, wrzesień 2012 r. / Fot. Paweł Chara
Duszatyń, wrzesień 2012 r. / Fot. Paweł Chara

Na początku ogród przy domu, w ogrodzie babka w kolorowej chustce zawiązanej pod brodą. Potem kościół, do którego dziadek-kościelny zabiera go, by dzwonił na Anioł Pański. Wreszcie wijąca się przy rzece droga do młyna i przysypianie na wozie zaprzężonym w dwie krowy. Wszystkie jego najwcześniejsze wspomnienia pochodzą z wakacji u dziadków na małopolskiej wsi.


ANI GUZIKA

Ojciec jest naczelnikiem urzędu pocztowego; rodzina ciągle przeprowadza się w ślad za jego pracą. W 1935 r. zamieszkują w Krakowie. Dwa lata później Sławomir zostaje posłany do szkoły. Lato 1939 r. spędza z młodszą siostrą u rodziny na Podkarpaciu. Dostaje pierwszy nóż fiński i sportowy karabinek, zostaje zabrany na wycieczkę do fabryki zbrojeniowej w Stalowej Woli. Z beztroską dziewięciolatka przysłuchuje się rozmowom dorosłych o wojnie – jest pewien wygranej Polaków. „Nie damy ani guzika” – powtarza w myślach. Ma już poglądy polityczne: „takie same jak u rodziców i większości społeczeństwa. Byłem umiarkowanym antysemitą i gorącym zwolennikiem generała Franco. Wierzyłem bez zastrzeżeń we wszystkie obiegowe mity, przypowieści i przesądy ogółu” – napisze w autobiografii.

Pod koniec sierpnia jedzie z rodzicami do dziadków w Borzęcinie. 1 września słyszy, jak biegnąca przez ogród ciotka woła: „Wojna!”. Cztery tygodnie później widzi wuja płaczącego z głową opartą na stole. W radiu nadawany jest właśnie komunikat o kapitulacji Warszawy. Wkrótce przypatruje się odwrotowi polskich żołnierzy: ich mundurom, jeszcze niedawno porządnym, teraz brudnym i niekompletnym, ich twarzom, wcześniej gładkim, teraz zarośniętym, ich zgaszonym oczom.

Pierwszej okupacyjnej zimy poznaje książki i gazety. Czyta wszystko, co znajduje na strychach i w zakurzonych etażerkach u rodziny i sąsiadów: XIX-wieczną historię świata, kalendarze rolnicze, roczniki „Rycerza Niepokalanej” i „Kuriera Warszawskiego”, podręczniki do fizyki, „Trylogię” i groszowe powieści. Przebiegając wzrokiem po ledwie rozjaśnionym naftową lampą druku, zapomina, że jest stłoczony w izbie z 11 osobami. Rok później wpada mu w ręce pozbawiona okładki cienka książeczka – sztuka teatralna. Czyta z zachwytem. Że to „Makbet” dowie się kilka lat później, gdy pierwszy raz usłyszy o Szekspirze.

W kwietniu 1943 r., gdy jest już z powrotem z rodzicami w Krakowie, w kronice filmowej ogląda zdjęcia z katyńskich ekshumacji. Nagle przypominają mu się wszystkie makabryczne opowieści, którymi straszyli go dziadkowie. Zaczynają mu się śnić rozkładające się ciała; latami nie będzie mógł pozbyć się tych koszmarów.

W listopadzie Mrożkowie zostają wysiedleni na Podgórze, na teren zlikwidowanego getta. W ich nowym mieszkaniu nie ma żadnego śladu po poprzednikach – poza fotografią młodego Żyda w polskim mundurze, którą Sławomir znajduje na strychu. Nigdy nie pozna odpowiedzi na pytanie, co się z nim stało.


SZARFY WIEŃCÓW

Wiosną 1945 r. świat zaczyna się od nowa. Sławomir zapisuje się do gimnazjum Nowodworskiego, najstarszego i najlepszego w Krakowie. Kiedy w słoneczny majowy dzień idzie na lekcje i z otwartego okna słyszy ochrypły głos Edith Piaf śpiewającej „La vie en rose”, czuje się szczęśliwy jak nigdy.

Po raz pierwszy w życiu wybiera się do teatru, na nową inscenizację „Wesela”. Z wrażenia dostaje gorączki. Zaczyna też nałogowo chodzić do kina, nawet trzy razy dziennie. I czytać wszystkie powstające jeden po drugim dzienniki i tygodniki.

Wkrótce matka zapada na gruźlicę, która zabiła część jej rodziny. Kiedy leczy się w kolejnych szpitalach i sanatoriach, dla Sławomira dom przestaje być domem. Je byle co, śpi w bałaganie, nie odrabia lekcji.

Ledwo zdaje maturę. Postanawia studiować architekturę na Politechnice: ma to być kompromis między upragnionym zawodem artystycznym a solidnym fachem. Na egzaminie, odgrywając wzorowego członka ZMP, pisze wypracowanie o zaletach komunistycznej Polski.

Coraz trudniej porozumieć mu się z ojcem. Irytuje się jego ignorancją, brzydzi alkoholizmem. Tęskni do matki – jej delikatności, oczytania, poczucia humoru. Ostatni raz widzi się z nią we wrześniu 1949 r., w szpitalnym parku. Zapamiętuje słońce i przejrzystość powietrza, nitki babiego lata zahaczające o skórę, jej czarną suknię z białym kołnierzykiem. I jej słowa: „Zmężniałeś”.

Pogrzeb odbywa się w Zaduszki. Wieczorem Sławomir samotnie wraca na cmentarz. Patrząc na szarfy wieńców ułożonych na świeżym grobie, robi rachunek sumienia. Ma wrażenie, jakby w jednej chwili stał się dorosły. I wolny.


„MIĘDZYNARODÓWKA” PRZY PIECU

Przez przyjaciela z liceum, Leszka Herdegena, poznaje poetę Adama Włodka, opiekuna Koła Młodych przy Związku Literatów, męża Wisławy Szymborskiej. Zaczyna bywać w ich mieszkaniu w Domu Literatów na Krupniczej. Na początku speszony nie odzywa się ani słowem, ale chce przychodzić dalej. Czuje się u siebie.

Wkrótce wygrywa konkurs „Szpilek” na humoreskę i rysunek, zostając stałym współpracownikiem. Rzuca architekturę i wyprowadza się do Herdegena. Ale honoraria nie wystarczają mu na utrzymanie. Próbuje handlować amerykańskimi papierosami (ojciec dostaje w pracy paczki „Lucky Strike” z deputatu) i statystuje w teatrze w roli wychudzonego więźnia. Rzeczywiście jest wychudzony: przy dość wysokim wzroście waży ledwie 60 kilo. Chodzi ciągle w tej samej niebieskiej kurtce z amerykańskich darów, podbitej sztucznym futrem i przewiązanej rzemykiem, w tych samych startych butach i dziurawych skarpetkach. Z brudu dostaje zakażenia krwi i trafia do szpitala. Traktuje to jako zabawną przygodę, nie upokorzenie.

Latem 1950 r. dostaje od Włodka zlecenie na reportaż z budowy Nowej Huty. Po nudnym dniu spędzonym z robotnikami gładko pisze podniosły tekst. Już bez cynizmu: do wszystkiego zdążył się przekonać. Jest tak dumny ze swojego nazwiska wydrukowanego w „Przekroju”, że nawet nie zauważa, kiedy zaczyna tracić przyjaciół.

Zapisuje się na malarstwo, ale nie wytrzymuje długo. Dzięki protekcji Włodka dostaje pracę redaktora w „Dzienniku Polskim”. Nie wysila się: w biurowcu na Wielopolu zamyka się w toalecie, żeby w spokoju nadrabiać zaległości z greckich tragedii, na wyjazdach w teren upija się w gospodach. Wreszcie przestaje być biedny. Stać go, żeby zmienić ubranie i śmiesznie małe okulary, które zaczął nosić jako trzynastolatek, gdy wzrok pogorszył mu się od zachłannego czytania w złym świetle.

W 1952 r., już jako członek ZLP, dostaje pokoik na strychu w oficynie Domu Literatów. Wkrótce wstępuje do partii. Wydaje mu się, że będzie romantycznie; jest nudno. Na zebraniach najpierw podpisuje listę obecności, potem siada z kolegami w kącie przy piecu i chichocze jak w szkole, na koniec lekko zażenowany odśpiewuje „Międzynarodówkę”. A potem idzie się napić.

Zaczyna publikować we wszystkich znaczących pismach, wydawać pierwsze książki, dostawać pierwsze nagrody. Latem 1955 r. zostaje wysłany z „Dziennika Polskiego” na Światowy Festiwal Młodzieży w Warszawie. Oszołomiony jeździ na występy, koncerty i bale, zakochuje się w coraz to innej zagranicznej dziewczynie, wspomina, że tańczy nawet z Murzynką. A potem nadchodzi upokarzający wieczór w Pałacu Kultury i Nauki, kiedy razem z setką polskich rówieśników kołysze się na scenie, trzymając się za ręce i odśpiewując „Szła dzieweczka do laseczka”. Ma wściekłe wrażenie, że ktoś robi z niego idiotę; nie wie tylko, że ten ktoś, to on sam. Zaraz potem rezygnuje z pracy w „Dzienniku Polskim” i skupia się całkowicie na pisaniu. Woli być partyjnym literatem niż partyjnym dziennikarzem.

W maju 1956 r. wyjeżdża na wycieczkę po ZSRR, od Moskwy po Batumi. Już w pociągu poznaje śląską malarkę Marię Obrembę – szczupłą szatynkę bardzo podobną do jego siostry. Zostają parą.


TWEEDOWA MARYNARKA

Kiedy w Polsce zaczyna się odwilż, podróżuje po Zachodzie: najpierw jest na wycieczce do Wiednia i Wenecji, potem na stypendium w Paryżu. Przez dwa miesiące żywi się głównie mlekiem i pomarańczami, zwiedza muzea i chodzi do kina. Ma wrażenie, jakby wreszcie nabierał oddechu.

Po powrocie postanawia napisać pierwszą sztukę. Wcześniej był współautorem kabaretowych programów; teraz sam chce zebrać wszystkie laury. W ciągu tygodnia pisze „Policję”, wystawioną kilka miesięcy później w Warszawie. Po premierze upija się – świętuje, że z krakowskiego satyryka stał się ogólnopolskim dramaturgiem.

Lato 1959 r. spędza na stypendium w Harvardzie. W Stanach podoba mu się wszystko: kina samochodowe, autostrady, supermarkety. Nawet zwiedzane więzienie uznaje za szczyt komfortu. Wraca przez Francję i Włochy, spotykając się z Miłoszem, Jeleńskim, Giedroyciem i Herlingiem-Grudzińskim. Przywozi do Polski łupy: tweedową marynarkę, paryskie kosmetyki i suszarkę do naczyń.

Jesienią składa legitymację partyjną i niszczy wszystkie zapełniane od 11 lat zeszyty dziennika. Po miesiącach wahań żeni się z Marią i przeprowadza do Warszawy. Na chwilę zaspokaja swoją chęć zmian. W ciągu kilku następnych lat staje się naprawdę sławny. Mieszka na Starym Mieście, jeździ niemieckim samochodem, jada w Bristolu, spędza wczasy za granicą. I czuje się coraz gorzej. Znowu się dusi.

Kiedy zwierza się Marii z chęci wyjazdu na Zachód, słyszy od niej: „Wolę szorować podłogi tam, niż zostać tutaj”. W czerwcu 1963 r. są już w Chiavari na włoskiej Riwierze. W wynajętym pokoiku, w 30-stopniowym upale, Mrożka dręczą wątpliwości: czy dobrze postąpił, czy nie straci talentu, czy może jeszcze być międzynarodowym pisarzem. Nocami śni mu się Piotr Skrzynecki; budzi się z żalem, że już nigdy nie pójdzie do Piwnicy pod Baranami. Swoje stany notuje w dzienniku. Sierpień: „Talent by się przydał, ale potężny, ale mocny. Powiadają, że talent to praca. Co robić, kiedy ja nie mam talentu do wielkiej pracy. Fizycznie. Dupa mnie boli, oczy mnie bolą i noga mnie boli. I każdy test na inteligencję jest dla mnie za trudny”. Wrzesień: „Znowu się bardzo postarzałem. W duszy mojej”. Październik: „Co ja mogę dzisiaj napisać? Testament, chciałoby się powiedzieć, tylko testament. Schodzę zupełnie na psy, dziadzieję i parszywieję, nic, zdaje się, już ze mnie nie będzie”. Pociesza się poczuciem wolności i anonimowości. „Miałem już narośl na mózgu od tej mojej warszawskiej sławy, wzdłuż osi Krakowskiego Przedmieścia, łączącego w prostej linii moje mieszkanie z Ministerstwem Kultury, z widokiem z okna na Związek Literatów” – wyznaje w liście do Jana Błońskiego.

A potem pisze „Tango”, jak zwykle jednym tchem, bez poprawek. I odnosi swój największy sukces.


DZIĘKI BOGU ZA SUSANĘ

Przez kilka lat podróżuje po Europie i Ameryce, przyjmując zaproszenia na premiery swoich sztuk i teatralne sympozja, na których milczy wbrew oczekiwaniom gospodarzy. W 1968 r. przeprowadza się z Marią do Paryża. Gdy słyszy w radiu o udziale polskiego wojska w agresji na Czechosłowację, pisze list protestacyjny, który drukuje w „Le Monde” i paryskiej „Kulturze”. Nie mogąc już przedłużyć paszportu, składa podanie o azyl. Staje się nie tyle emigrantem, co uchodźcą. Jego nazwisko znika w Polsce z afiszy i okładek.

Rok później Maria zaczyna skarżyć się na ból wątroby. W szpitalu w Berlinie Zachodnim lekarze wydają wyrok: zaawansowany rak. Mówią: „eksplozja”. Sławomir patrzy na opadające gwałtownie linie wykresów przy jej łóżku, dotyka jej ręki pokrytej sińcami nakłuć, szuka ledwo wyczuwalnego ciepła krwi.

Maria umiera po operacji, nie odzyskując przytomności, 31 października 1969 r. Mija 19 dni od pierwszego symptomu i 10 lat od ich ślubu. „Była chyba jednym z najlepiej napisanych ludzkich utworów, o jakich wiem” – pisze Mrożek w dzienniku półtora miesiąca później.

Nie przestaje pracować; pisanie wciąż jest jego pierwszą potrzebą. Następne to podróże, alkohol i kobiety. Ciągle ma pretensje – do życia, do Polski, do siebie. „Zawsze byłem ciekaw tylko siebie. Kiedy okazało się, że ja to nic ciekawego, przestałem się interesować czymkolwiek” – notuje w lutym 1976 r.

Trzy lata później, odwiedzając Meksyk przy okazji kolejnej premiery, poznaje Susanę Osorio. Drobna, młodsza od niego o ponad dwie dekady Meksykanka wykształcona w historii i archeologii jest drugim reżyserem jego sztuki. Po ośmiu latach spotykają się ponownie, tym razem w Oslo, przypadkiem. Jeszcze w tym samym roku biorą ślub w Paryżu. Mrożek będzie powtarzać, że to najlepsza decyzja w jego życiu. I notować: „Dzięki Bogu za Susanę”.

Mieszkają w luksusowym apartamencie z widokiem na dachy Paryża. Cały wyłożony drewnem, przypomina mu wnętrze skrzypiec. Wychodzi z niego tylko, żeby pobiegać na Polach Marsowych; wraca zmęczony hałasem i na powrót zamyka się w gabinecie, udając, że pisze. Ustawia na biurku żołnierzyki, nabija fajkę i myśli o Meksyku: o innym słońcu, powietrzu, krajobrazach, o innych ludziach. Ma już dość Paryża, Francji, Zachodu, dość nudnego, otępiałego dobrobytu. Susana też marzy o wyjeździe – nie chce już być podejrzaną cudzoziemką drugiej kategorii. „Wiesz, Sławomir, że Meksyk to nie jest plaża w Acapulco?” – upewnia się. „Ja nie cierpię plaży” – odpowiada Mrożek.


LA EPIFANIA

„Europę opuszczam z przyjemnością. Niech się jednoczy czy pierestraja, ale już beze mnie. Mam dosyć Ducha Dziejów, hipokryzji i wschodzącego chamstwa. A także: Praw Człowieka, Haute Couture, Wartości Ogólnych (w przeciwieństwie do poszczególnych) oraz równouprawnienia wszystkich ze wszystkimi i wszystkiego ze wszystkim. Resztę życia spędzę po mojemu” – pisze w lutym 1989 r. do znajomej i leci z Susaną na rekonesans. Przez dwa miesiące jeżdżą po całym Meksyku, szukając wymarzonego domu. Znajdują podupadłe ranczo na odludziu, 60 kilometrów od Mexico City.

W grudniu 1990 r. kończą remont posiadłości. Nazywają ją dumnie „La Epifania”. Szczęśliwi wydają przyjęcie dla przyjaciół, robotników i służby. Tańczą przy kominku, śpiewają meksykańskie piosenki. W Wigilię Mrożek traci przytomność. Susana zawozi go do szpitala w Mexico City. Dyżurny lekarz diagnozuje tętniaka aorty. Zarządza natychmiastową operację, zastrzegając, że szanse przeżycia wynoszą 1 do 9 i że nawet po udanej operacji pacjent nie musi wrócić do dawnej sprawności. Niedokrwiony mózg mógł ulec uszkodzeniu; poza tym wszczepiony teflonowy implant będzie uwalniać do organizmu toksyny, wywołujące paranoję kliniczną.

Kiedy tylko Mrożek odzyskuje świadomość po operacji, wpada w szał: wydaje mu się, że jest w lazarecie wzięty do niewoli. Chce uciec, wyrywa kroplówki, tłucze monitor. Wojenne majaki nie mijają miesiącami – raz ucieka fiordami do Finlandii, innym razem próbuje przedostać się do Hiszpanii, jeszcze innym jest w kubańskim więzieniu. Jego mózg działa wybiórczo: nie potrafi podpisać czeku ani posłużyć się pilotem do telewizora, ale układa opowiadania ukazujące się w prasie – m.in w „Tygodniku Powszechnym”.

Wypisany do domu, zachowuje się już z pozoru normalnie. Ale wciąż zdarzają mu się napady paraliżującego, absurdalnego lęku. „Dlaczego nie pozwoliłaś mi umrzeć?” – wścieka się na Susanę. Pod jej naciskiem zaczyna pisać nową sztukę – „Wdowy”. Kiedy kończy w 1992 r., znikają lęki i depresja.

Niedługo cieszy się spokojnym życiem w hacjendzie. Na przełomie 1994 i 1995 r. w Meksyku zaczyna się kryzys. Oszczędności tracą wartość, służba wypowiada posłuszeństwo, strzelaniny i porwania dla okupu stają cię znacznie częstsze. Sławomir kupuje colta. Ale szybko orientuje się, że to nie wystarczy. Znowu decyduje o wyjeździe. „Paryż czy Kraków?” – pyta Susanę. „Kraków!”

Przed wyjazdem przyjmuje jeszcze ekipę polskiej telewizji i oprowadza ją po „La Epifanii”. Pokazuje uszkodzoną fontannę, nieczynną huśtawkę, zakopany basen, puste stajnie, psy, którym nie chce się szczekać ani iść na spacer. Oprócz gabinetu nic nie działa tak, jak powinno. „To fabryka moich utworów” – mówi, wskazując na sekretarzyk z papierem, piórem, popielniczką i okularami.


ZADUCH POZOSTAŁ

Już pierwszego dnia w Krakowie pyta sam siebie: „Co ja tutaj robię?”. Miasto proponuje mu darmowe mieszkanie i posadę dyrektora teatru. Odmawia: przecież właśnie przed tą krakowską swojskością uciekł do Warszawy prawie 40 lat temu. Jakiś pijak zaczepia go na ulicy: „Panie Mrożek, po coś pan wrócił do tego dziadostwa?”. Rzeczywiście, Polska zmieniła się, ale nie tak, jakby chciał. Zaduch pozostał.

Susana otwiera meksykańską restaurację i wydaje książki o kulinarnej historii Meksyku, a do niego zaczyna docierać, że się zestarzał. Że już nie nadąża za światem. W majowe przedpołudnie 2002 r. nagle słabnie przy pisaniu; próbuje utrzymać pióro, ale nie jest w stanie. Na zmianę traci i odzyskuje przytomność. Zostaje zawieziony karetką do kliniki na Kopernika. Ze szpitalnego łóżka widzi siebie samego spacerującego po sali. Ma udar mózgu.

Mija sporo czasu, zanim orientuje się, że stracił mowę. A także zdolność pisania, czytania i liczenia, poczucie czasu i przestrzeni, umiejętność obsługi prostych urządzeń, znajomość pojęć przeciwstawnych, wyobraźnię. Potrafi tylko słuchać muzyki. Za to jakby głębiej niż kiedyś. W ogóle przeżywa teraz silniejsze emocje.

Z fizjoterapeutami uczy się chodzić, z Susaną wykonuje dziecinne ćwiczenia: gra w łapki, bawi się klockami, liczy do dziesięciu, układa mapę Europy. Ale to mu nie wystarcza. Chce pisać i mówić. Po powrocie do domu zaczyna naukę. Kiedy zna już alfabet, na polecenie terapeutki spisuje swoje wspomnienia. Zajmuje mu to cztery lata. Odzyskuje pamięć i język, wie jednak, że jest już innym człowiekiem. Spokojniejszym. Szczęśliwszym.

Książkę, wydaną w 2006 r., kończy zaskakującym wyznaniem o przynależności do Polski: „teraz mogę mówić i pisać tylko po polsku i odczuwam ulgę jak ktoś, kto po długiej wędrówce zawitał do domu rodzinnego”. A jednak raz jeszcze się przeprowadza, tym razem do Nicei. Kiedyś mówił, że nie może znieść widoku ludzkości, a szczególnie ludzkości na wakacjach; teraz nie zwraca uwagi na kuracjuszy i turystów. Odpowiada mu to miasto: jego skala, architektura, klimat.

Zawsze strzegący prywatności, nagle decyduje o wydaniu swoich listów i dziennika. Niektórzy krytycy nazwą go megalomanem, mizantropem i mizoginem; co z tego, skoro sam nie miał nigdy o sobie dobrego zdania. Cieszy się, że będzie jeszcze raz czytany. Nie chce się nawet łudzić, że uda mu się stworzyć coś nowego.

***

Ale gdy w 2010 r. pomyślnie przechodzi kolejną operację serca, jest w tak dobrym nastroju, że postanawia napisać jeszcze jedną, ostatnią sztukę. Z werwą zapowiada ją w „Playboyu”: „Mam 81 lat i sprawy seksu wreszcie zaczęły mnie interesować. W pierwszej scenie zobaczycie panowie nagą kobietę, która nic nie mówi. Przyznacie, że musi coś w tym być”. W czerwcu 2013 r. przyjeżdża do Polski na premierę. Recenzje są złe: „stracona szansa”, „pozostanie jako ciekawostka w dorobku”, „żenada”.

Od dawna marzy, żeby umrzeć ze świadomością, że w tej samej chwili na jakiejś scenie aktorzy mówią jego kwestie. Nie udaje mu się. W sierpniu teatry mają przerwę.


Korzystałam z autobiografii Sławomira Mrożka „Baltazar”, „Dziennika”, tomów korespondencji z Wojciechem Skalmowskim, Janem Błońskim, Adamem Tarnem i Stanisławem Lemem, a także z książki Jacka Żakowskiego „Co dalej, panie Mrożek”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013