Uciekając rutynie

Anderszewski, Zimerman - dwaj bardzo różni artyści, obaj jednak potrzebujący zniknięcia z estrady, zatrzymania kołowrotu. Nie dziwię się takiej decyzji.

07.06.2011

Czyta się kilka minut

Piotr Anderszewski / fot. Grażyna Makara /
Piotr Anderszewski / fot. Grażyna Makara /

W niedzielę, kończąc swój własny mały festiwal w Łodzi ("Piotr Anderszewski i przyjaciele" - byli tu pianiści Louis Lortie z Etiudami Chopina i Alexandar Madžar, a także Traffic Quintet z koncertem-dramą), Piotr Anderszewski pożegnał się z publicznością - tak naprawdę, któż wie, na jak długo? Dźwięki VI Suity angielskiej Bacha miały być ostatnimi, jakie w ciągu najbliższego półtora roku publicznie zagrał. Spiętrzone piramidalnie ostatnie części Suity, poczynając od magicznej Sarabandy, poprzez brzmieniowe zabawy w Gawotach, po diaboliczny finałowy Gigue, otrzymały jednak liryczne dopowiedzenie w postaci granych na bis kolejnych miniatur Waldszenen Schumanna. Więc Bach i Schumann - zestaw dla pianisty emblematyczny.

Bez plumkania

Nie wiem, jaką muzyką rozstał się z koncertami Krystian Zimerman, będący już w trakcie swego zaplanowanego na 18 miesięcy urlopu. Ostatnia audiencja, jakiej udzielił w Polsce (gdyż audiencjami wypada nazwać te projekty, zawsze związane ze specjalnymi rocznicami), miała miejsce dwa lata temu (poprzednia 10 lat wcześniej), a horyzontu dla następnej nie widać. Odpoczynek drugiego wybitnego polskiego pianisty jest jednak ściśle zaplanowany - zakontraktowane są już po nim występy z Koncertem fortepianowym Lutosławskiego. Dla nas zresztą, podobnie jak i dla publiczności większej części świata, niewiele to zmienia, gdyż i tak nie moglibyśmy liczyć na odwiedziny maestra. Dla Zimermana jesteśmy w jednym worku z USA, na które się obraził, i Rosją, od której oczekuje rozliczenia się z Katyniem.

Dwaj bardzo różni artyści, obaj jednak potrzebujący zniknięcia z estrady, zatrzymania kołowrotu, w którym się znajdują. Nie należę do tych, którzy dziwią się takiej decyzji. Niezależnie od sympatii dla klaskających tłumów, a także od ważnej roli publicznego interpretatora muzyki, ciągły ekshibicjonizm, którym jest występ, może być męczący. Gorzej, że przy natężeniu koncertów (o co w imię obopólnego dobra starają się agencje), mogą one zacząć powszednieć - rutyna, będąca zbawieniem dla psychiki, dla artyzmu jest zabójcza. Dodajmy zamianę domu na lotnisko i samoloty - czy to nie wystarczy, żeby potrzebować odpoczynku?

Anderszewski pożegnał się więc Bachem i Schumannem, którego uważa za bardzo niedocenianego kompozytora. W kameralnej sali "myśliwskiej" pałacu Herbsta, neo-gotycko-renesansowej (nie chciał wystąpić w budynku łódzkiej Filharmonii, czemu trudno się dziwić, gdyż ani atmosfera, ani akustyka nie pozwoliłaby nawiązać kontaktu z publicznością), zagrał jak dla przyjaciół, z którymi potrafił dzielić się radością nie tylko kreowania muzyki, ale i oczekującego go wypoczynku. Niespełna dwa miesiące wcześniej uszczęśliwił też Kraków - genialnym koncertem kameralnym ze świetnym skrzypkiem Frankiem Peterem Zimmermannem. Pozostaję więc na dłuższy czas z dwoma występami w pamięci: namiętną Sonatą Wiosenną Beethovena i genialnymi "Mitami" Szymanowskiego - zamiast impresjonistycznego plumkania, skonstruowanymi z nakładających się na wszystkich planach melodii - oraz ze swoistym, dramatycznym Bachem, do którego Anderszewski podchodzi już bez kompleksów, rozumiejąc go przenikliwie, potrafiąc korzystać ze wszelkich środków ekspresji, które daje mu fortepian.

Podejrzany mikrofon

Krystian Zimerman natomiast rozstał się ze słuchaczami w sposób dla nas niezauważalny, ale znacząc to rozstanie opublikowaną w tym roku ważną i bardzo oczekiwaną płytą - z Kwintetami i II Sonatą Bacewiczówny, dziełami kompozytorki, które ma w repertuarze od młodości. Płytę mamy więc w rękach, niestety jednak przypomina mi się niedawna telekonferencja z pianistą, który w nowy sposób racjonalizował stałą niechęć do grania w kraju; przypominają się też wcześniejsze wystąpienia, którymi zadziwiał świat od jakichś dwóch lat, gdy z estrad, przemawiając od fortepianu, uczył Amerykanów demokracji i niejasno występował chyba przeciw amerykańskim naciskom na szwajcarskie banki (bo słowa "łapy precz od mojego kraju" nie mogły raczej odnosić się do Polski). Trudno o tym zapomnieć - i trudno nie myśleć, jakie konsekwencje może pociągać za sobą wyczerpujący zawód koncertującego artysty. Przed 12 laty, gdy Zimerman przyjechał do Polski z Koncertami Chopina, ostentacyjnie manifestowana mizantropia zdała mi się świadomą polityką budowania sensacyjnej tajemnicy wobec swojej osoby, dziś jednak myślę, że powody są głębsze. Wprawdzie bulwersujące zachowanie podczas koncertu we Wrocławiu, gdy pianista rzucał ogólne podejrzenie na słuchaczy, że chcą go okraść, rejestrując po kryjomu koncert, uodporniło mnie na doniesienia z ubiegłego roku, o wzywaniu policji, gdy w Londynie dostrzegł na sali mikrofon, ale zysk z tego taki tylko, że w pełni popierać trzeba decyzję o dłuższym urlopie.

Teraz słucham cennej płyty, nie mogę jednak uwolnić się od wspomnień, zwłaszcza że popartych świeżymi oświadczeniami pianisty. Cel ich widać jeden tylko - wskazanie nowej porcji powodów, dla których znowu, po zachwytach głodnej jego talentu publiczności i krytyki - Zimerman odrzuca koncertowanie w Polsce. Wcześniej uzasadnieniem był zły stan naszych dróg, który naruszać miał konstrukcję wożonego przez pianistę ze sobą fortepianu (wspomnijmy, że w owym czasie nie przeszkadzało mu to w turach koncertowych po Ameryce, choć fortepian ów miał ponoć zostać rozbity przez kontrolę na nowojorskim lotnisku, gdy po 11 września komuś źle zapachniał klej...), oraz oskarżenia o nieprofesjonalne organizowanie koncertów.

Dziś, gdy jednak wciąż płaską autostradą można dojechać z Berlina przynajmniej do Wrocławia, Katowic i Krakowa, argument pierwszy został zapomniany (ale czy z tego właśnie powodu?), drugi natomiast przybrał formę niemal sądowego pozwu - przeciwko agentowi, z którego usług korzystał zarówno ostatnio, jak i w 1999 r. (czyli chyba wówczas nie było tak źle z tą organizacją?), a który miał się nieprawidłowo rozliczyć z artystą. Czy jednak o to chodzi?

***

"Ilekroć gram w Polsce, zawsze kończy się to plotkami, intrygami, których skutki ciągną się przez lata. Nigdzie indziej na świecie tego nie ma". Ciekawe, dlaczego? Może dlatego, że Polska, jak każdy inny kraj, nie potrzebuje od artysty łaski, tylko sztuki? Gdyby więc zacząć funkcjonować na normalnych zasadach, problemy same by się rozwiązały? Może warto spróbować? Wówczas jednak nieunikniona byłaby demitologizacja, a koncerty z wydarzeń kultowych zamieniłyby się w kulturalne. Pora na poważne przemyślenia - na pewno.

I trzeba cieszyć się, że dla odmiany Piotr Anderszewski żegna się z publicznością pięknymi i normalnymi koncertami, których program wynika z jego preferencji artystycznych, a nie z jakiejś specjalnej okazji. Niech odpoczywa, buduje repertuar albo gotuje, rozmyśla, remontuje swoje mieszkania i wreszcie się nimi rozkoszuje - w Lizbonie, którą tak polubił, lub gdziekolwiek indziej. Życzę tego i jemu, i nam.

Piotr Anderszewski - karierę rozpoczął na przekór obowiązującym standardom, od rezygnacji w udziale w ostatnim etapie międzynarodowego konkursu w Leeds w 1990 r., gdzie zabłysnął wykonaniem skomplikowanego cyklu Wariacji na temat Diabellego Beethovena, co doprowadziło do jego debiutu w londyńskiej Wigmore Hall. Dalszy przebieg kariery znaczony był wprowadzaniem do repertuaru dzieł najbardziej wymagających interpretacyjnie: do jego ulubionych kompozytorów - po Mozarcie - należą Bach, Schumann, Chopin (którego gra mało, a długo nie grał w ogóle), Szymanowski. Od 2000 r. związany kontraktem nagraniowym z Virgin Classics. Wychowanek szkół warszawskich, francuskich i amerykańskich, mieszka obecnie w Lizbonie i Paryżu.

Krystian Zimerman - karierę rozpoczął, triumfując jako siedemnastolatek w Konkursie Chopinowskim w Warszawie w 1975 r. Następnie przyszły nagrania dla wytwórni Deutsche Grammophon (z którą związany jest kontraktem na wyłączność), z Herbertem von Karajanem, Leonardem Bernsteinem, ostatnio zaś z takimi dyrygentami jak Pierre Boulez i Simon Rattle. Liczony w poczet najznakomitszych współczesnych pianistów, zarazem najbardziej chimerycznych lub (zależnie od interpretacji) najbardziej wymagających: słynie z nieustępliwego perfekcjonizmu, latami nie dopuszcza na rynek gotowych już nagrań. Ma zamiłowania techniczne: eksperymentuje z procesem nagrywania dźwięku, samodzielnie przerabia mechanikę swojego fortepianu (który następnie wozi ze sobą po świecie), ostatnio - jak twierdzi - chętnie oddaje się projektowaniu marynarek. Mieszka w Bazylei.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011