Tygrysy w natarciu

O krok od południowowschodniego krańca Półwyspu Indyjskiego, od 1983 r. tłumy pstrykających zdjęcia turystów płyną obok wojny domowej, która pochłonęła już ponad 60 tysięcy ofiar.

06.03.2007

Czyta się kilka minut

Tamilska kobieta na plantacji herbaty / fot. S. Guliński /
Tamilska kobieta na plantacji herbaty / fot. S. Guliński /

Gdy kolorowy tłumek zwiedza ruiny średniowiecznej stolicy Syngalezów - Polonnanruwy - raptem 20-30 kilometrów dalej trwają walki w dżungli okalającej port w Trinkomali. Na jednym z najważniejszych skrzyżowań wyspy, w Habarana, aż za dobrze odżywieni przybysze ze specjalnej ambony wsiadają na słonie, by odbyć godzinną przejażdżkę na grzbiecie. Mijają ich dziesiątki autobusów wożących malutkich syngaleskich żołnierzy na front lub z powrotem. Co jakiś czas przeleci helikopter, podstawowe narzędzie walki wojsk rządowych, jako że tylko w powietrzu mają one bezdyskusyjną przewagę nad swoim nieuchwytnym przeciwnikiem - Wyzwolicielskimi Tygrysami Tamilskiego Ilamu, walczącymi o niepodległość terytoriów kontrolowanych przez Sri Lankę.

Na licznych punktach kontrolnych uwagę funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa skupiają przede wszystkim ciemni Tamilowie. Ci "plantacyjni" są w zasadzie OK. Mieszkają w centrum kraju, z dala od zbuntowanych pobratymców z północy i wschodu wyspy. To palce ich kobiet zrywają niemal wszystkie listki docierającej do nas cejlońskiej herbaty.

Niebezpieczni są natomiast Tamilowie "z dżungli". Wielu ucieka do miast w obawie przed odnowieniem walk, ale rząd podejrzewa, że wśród nich są "tygrysi" szpiedzy i emisariusze.

I niektóre wypadki potwierdzają te obawy...

Osaczyć Tamila

14 lutego. W największym mieście i stolicy Sri Lanki, Colombo, ma właśnie miejsce spotkanie Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Prezydent Mahinda Radżapaksa dopiero co wrócił z wizyty na pobliskich Malediwach, z którymi jego kraj zacieśnia ostatnio współpracę regionalną. Dokładnie w tym samym czasie partyzanci tamilscy, popularnie zwani Tygrysami, wystrzeliwują w kierunku kwatery dowodzenia elitarnej 53. dywizji piechoty armii rządowej w Kodikamam serię pocisków kalibru 130 mm.

W kwaterze położonej na półwyspie Dżafna właśnie otwierano z pompą świeżo oddaną do użytku siedzibę dowództwa pułku piechoty zmotoryzowanej. Zapalono tradycyjną lampkę oliwną i podano napoje orzeźwiające.

Młodszy kapral zginął na miejscu, dowódca brygady zmotoryzowanej podpułkownik Ralph Nugera odniósł ciężkie rany i przewieziono go śmigłowcem do szpitala wojskowego w Colombo. Rany odniosło też czterech innych wyższych dowódców.

Partyzanci wystrzelili 34 pociski moździerzowe z czterech różnych kierunków. 17 z nich spadło dokładnie na salę konferencyjną dowództwa 53. dywizji i jej najbliższe otoczenie, gdzie miała miejsce uroczystość. Dowódca dywizji ledwie uratował życie, kryjąc się w transporterze opancerzonym BTR rosyjskiej produkcji.

Atak Tygrysów wywołał panikę w najwyższych władzach Sri Lanki i w dowództwie armii wyspiarskiego państwa. Skąd partyzanci wiedzieli o ceremonii? Tym bardziej że zaplanowano ją na określony czas, a następnie przesunięto o godzinę?

Sygnałem ostrzegawczym mogło być wszakże wcześniejsze o dwa tygodnie zdarzenie. Poruszająca się na motocyklach grupa szybkiego reagowania armii rządowej deptała po piętach oficerowi wywiadu tamilskich Tygrysów. Na ostatnim odcinku pościgu tropiciele musieli zejść z motorów i kontynuować pościg pieszo. Osaczony Tygrys, zwyczajem swojej organizacji, w ostatniej chwili zażył cyjanek potasu z ampułki zawieszonej na szyi. Znaleziono przy nim kolekcję map z pozycjami sił rządowych i baz wojskowych.

Co więcej, armia Sri Lanki chwaliła się ostatnio wielokrotnie, że w jej ręce wpadła już cała ciężka broń Tygrysów, co miało nastąpić w toku trwających od roku operacji oczyszczających z partyzantów północ i wschód wyspy. W sierpniu ubiegłego roku Tygrysy skutecznie sparaliżowały rządowy garnizon na północnym krańcu wyspy, ostrzeliwując z artylerii bazę lotniczą w Palaly. W tym samym niemal czasie ciężki ogień dział zablokował największy port morski na wschodzie wyspy - Trinkomali. Następujące potem ataki zdominowanej przez Syngalezów armii rządowej sprawiły, że działa ucichły. Miały zostać zniszczone. Częścią przechwyconego uzbrojenia armia chwali się zresztą regularnie na swego rodzaju wystawach w Colombo.

Jednak ostatni atak, doskonale skoordynowany z uroczystością w sztabie elitarnej jednostki, rozwiał iluzje rządu i dowództwa. W dodatku 27 lutego Tygrysy ostrzelały rakietami samolot i helikoptery zbliżające się do lotniska w Batticaloa na wschodzie wyspy. Na pokładzie znajdowali się ambasadorowie USA i Włoch. Rzecznik Tygrysów, wykazując się poczuciem czarnego humoru, skarcił władze Sri Lanki za niepotrzebne narażanie zachodnich dyplomatów na terenie, gdzie Tamilowie walczą o swój niepodległy Ilam.

U króla demonów

Dudley Fernando oprowadza po wyspie. Jest chrześcijaninem, teoretycznie stojącym z boku wielowiekowego konfliktu, jaki dzieli sprawującą rządy większość wyznających buddyzm Syngalezów i zrewoltowaną mniejszość Tamilów - hinduistów. Jednak jest też przy okazji nauczycielem historii, a ta na Sri Lance, przynajmniej w oficjalnej wersji, zbudowana jest na micie odwiecznej walki cywilizowanych Syngalezów z barbarzyńskimi najeźdźcami tamilskimi z południa Indii. "Najechali Tamilowie", "zniszczyli Tamilowie" - powtarza jak mantrę przy każdych zwiedzanych ruinach. W podręcznikach przemilcza się przy tym skrupulatnie te momenty, kiedy to władcy syngalescy wkraczali na południe Półwyspu Indyjskiego, u którego południowego czubka Sri Lanka wisi niby skapująca właśnie łza.

Dudley Fernando jest Burgherem, czyli miejscowym Kreolem i katolikiem. Sam nie wie dokładnie, ale któryś z jego męskich przodków musiał być kolonistą portugalskim. Być może plantatorem cynamonu albo handlarzem mahoniu i hebanu. Burgherzy niegdyś hołubieni przez władze kolonialne - po odzyskaniu niepodległości byli stopniowo odsuwani od władzy. Wielu wróciło do buddyzmu, jeszcze inni wyemigrowali - zwłaszcza do Australii, gdzie cała dzielnica Melbourne nie przypadkiem nosi nazwę "Little Ceylon". Ostra dekolonizacja symbolicznie zwieńczona została w 1972 r. przemianowaniem kolonialnie kojarzącego się Cejlonu na Sri Lankę, w nawiązaniu do nazwy występującej już w starożytnym eposie hinduskim - Ramajanie. Próbowano zatrzeć wpływy obcej - portugalskiej, holenderskiej i wreszcie brytyjskiej - dominacji, osłabiono wpływy kościołów, które pod osłoną kolonialnej władzy prowadziły na wyspie działalność misyjną. Rykoszetem uderzono jednak i w Tamilów, mimo ich, trwającej już dwadzieścia wieków, obecności na wyspie. Na uniwersytetach narzucono numerus clausus, ograniczający liczbę tamilskich studentów, a jedynym urzędowo dopuszczonym językiem przez długie lata był wyłącznie syngaleski.

Może nie przypadkiem w Ramajanie Lanka występuje jako siedlisko króla demonów Rawany. Porywa on żonę bohatera Ramy, który z pomocą armii małp przychodzi jej w końcu na odsiecz, usypując most w cieśninie oddzielającej wyspę od Indii. Armia indyjska, która w 1987 r. wplątała się w konflikt syngalesko-tamilski, nie powtórzyła sukcesu Ramy i małp. Tracąc tysiące żołnierzy i premiera Radżiwa Gandhiego, zabitego w samobójczym zamachu Tygrysów, Hindusi wycofali swoje siły pokojowe po kilku latach, przypieczętowując jednocześnie nieformalny podział wyspy. Wzdłuż łańcucha wysp ciągnących się między Indiami a Sri Lanką, nazywanych jeszcze i dziś mostem Ramy, nie kursuje teraz nawet prom.

***

Dudley, opowiadając choćby najbardziej ponure historie z krwawej historii Syngalezów i Tamilów, zawsze się uśmiecha. To nadaje temu 54-letniemu mężczyźnie coś z wyglądu dziecka.

- A tak - zgadza się - tak u nas jest. Uśmiechamy się zawsze. Nawet chodzi u nas taki dowcip: "Do kostnicy przywieziono zwłoki, trzy szeroko uśmiechnięte trupy. Koroner objaśnia komisarzowi policji okoliczności ich śmierci:

- Pierwszy to Francuz, lat 60. Zmarł na atak serca w łóżku z kochanką.

- Normalne.

- Drugi to Irlandczyk, lat 25. Wygrał na loterii i wszystko wydał na whisky. Zatrucie alkoholowe.

- Zdarza się. No a ten tu - czemu się tak śmieje?

- Trzeci to najdziwniejszy przypadek. Polityk ze Sri Lanki, lat 40. Trafił go piorun, ale on myślał, że mu robią zdjęcie".

Rawana znów panuje na wyspie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2007