Lankijska rocznica niezgody

Po 10 latach od pokonania Tamilskich Tygrysów i zakończenia najbardziej wyniszczającej wojny domowej w Azji Południowej odpowiedzialni za zbrodnie nadal są uważani za bohaterów.
ze Sri Lanki

27.05.2019

Czyta się kilka minut

Obchody  10. rocznicy zakończenia wojny domowej: pod ścianą pamięci z nazwiskami poległych żołnierzy armii rządowej. Colombo, 19 maja 2019 r. / DINUKA LIYANAWATTE / REUTERS / FORUM
Obchody 10. rocznicy zakończenia wojny domowej: pod ścianą pamięci z nazwiskami poległych żołnierzy armii rządowej. Colombo, 19 maja 2019 r. / DINUKA LIYANAWATTE / REUTERS / FORUM

Wygląda jak zwykła tamilska „ciotka” – tak, nieco familiarnie, mówi się tutaj o kobietach w jej wieku. Niska i drobna pięćdziesięciolatka, lekko wysunięte do przodu górne zęby. Gęste czarne włosy, rzadko przetykane siwizną, trochę jej się kręcą. Na sobie ma dżinsową kurtkę z krótkim rękawem i granatową spódnicę. Na nadgarstkach obu rąk zawiązała hinduistyczne tasiemki, na czole ma kreskę z popiołu – znak, że wzięła dziś udział w pudży.

Woli, żeby nie wymieniać jej imienia, nazwiemy ją więc N.

Kiedy siada na zydlu, a na stoliku stawia szklanki z oranżadą, trudno ją sobie wyobrazić, jak biega z kałasznikowem po dżungli. Ale tak właśnie było, gdy w 2006 r. przechodziła wojskowe szkolenie. Wojnę domową widziała prawie do samego końca. Miała szczęście, że przeżyła.

Ostatnia bomba spadła blisko

Gdy w 2008 r. zaczęła się wielka ofensywa rządowego wojska, N. nosiła mundur Tamilskich Tygrysów.

Uzbrojony w sprowadzoną z Chin oraz z Czech artylerię, izraelskie myśliwce i milczące poparcie większości świata, rząd w Kolombo postanowił wtedy za wszelką cenę zakończyć trwającą ćwierć wieku wojnę z Tygrysami Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE) – separatystyczną organizacją, która na terenach północnej i wschodniej Sri Lanki utworzyła własne, nieuznawane przez nikogo państwo i terroryzowała resztę kraju ciągłymi zamachami.

Dwa lata wcześniej N. dołączyła do mieszanego, damsko-męskiego oddziału fotografów. Robili materiały dokumentalne: zdjęcia na wydarzeniach kulturalnych i paradach, a czasami z linii frontu, gdzie N. raz pojawiała się z aparatem, a innym razem z bronią w ręku. Fotografie ukazywały się później w propagandowych gazetach, bo Tamilski Ilam [partyzanckie parapaństwo – red.] – oprócz sił zbrojnych, policji, własnych szkół, banków i transportu publicznego – miał też swoje media.

Trwająca ofensywa miała to wkrótce zakończyć.

Po ciężkich walkach rządowe wojsko zajęło miasto Kilinochchi, stolicę tamilskich bojowników, i stopniowo spychało ich dalej na północny wschód.

W obozie niedaleko drogi A9, nazywanej „autostradą śmierci”, członkowie LTTE, wśród których była N., zabierali się właśnie do obiadu, gdy nadleciały trzy myśliwce. Zrzuciły bomby zapalające. Zaczęli uciekać w stronę pól ryżowych, ale ostatnia z bomb spadła bardzo blisko i N. doznała ciężkich poparzeń: straciła wszystkie włosy i przez całe miesiące nie mogła sama chodzić ani jeść. Z obawy przed martwicą, lekarze musieli usunąć jej macicę.

Resztę wojny pamięta jak przez mgłę. Była przewożona ciężarówkami ze szpitala do szpitala, wraz z cofającymi się oddziałami partyzantów. Wie, że w ostatnich miesiącach walk Tygrysom zaczęło brakować ludzi, że trudno było o jedzenie, że siłą wcielali każdego, kto potrafił unieść karabin, nawet dzieci. Cywile, czy tego chcieli, czy nie, musieli iść z nimi, bo za ucieczkę groziła śmierć. Tamilskie dowództwo chciało, żeby ludzie do końca wierzyli w zwycięstwo.

Dopiero w szpitalu w Mulatiwu, kilka dni przed kapitulacją, ktoś z oficerów szepnął do niej, że wojna jest przegrana.

Zbrodnie nad laguną

N. nie od razu dowiedziała się o tym, że wkrótce potem w walce zginęli fanatyczny przywódca Tygrysów Velupillai Prabhakaran, jego najbliżsi współpracownicy i członkowie rodziny. 12-letniego syna Prabhakarana żołnierze najpierw pojmali, a później z zimną krwią zastrzelili. Podobny los spotkał prezenterkę tamilskiej telewizji propagandowej (obie egzekucje potwierdzają zdjęcia, nagrania wideo i raport ONZ z 2015 r.). Wojskowi zastrzelili też dwóch liderów politycznego skrzydła Tygrysów, kiedy ci próbowali się poddać.

Gehennę przechodziły dziesiątki tysięcy cywilów. Jeszcze w czasie walk zebrano dowody, w tym zdjęcia satelitarne, na świadome ostrzeliwanie wyznaczonych wcześniej przez armię rządową tzw. bezpiecznych stref, w których cywile mieli się chronić. Celami ataków były szpitale, w których ginęli pacjenci i lekarze.

Artyleria nie zamilkła nawet wtedy, kiedy w ostatnich dniach tłumy cywilów – razem z kilkuset bojownikami – zostały uwięzione nad laguną, na przestrzeni niespełna dwóch kilometrów kwadratowych. I nawet wtedy, kiedy militarne zwycięstwo było pewne, dochodziło do makabrycznych zbrodni. ONZ, media i organizacje pozarządowe zebrały przygniatające dowody w postaci nagrań z telefonów komórkowych, na których widać żołnierzy strzelających do nagich, związanych więźniów.

N. miała wiele szczęścia, że pozwolono jej się poddać. Ponieważ nie była w LTTE nikim ważnym, została przewieziona do obozu jenieckiego.

Łącznie w tamtej ofensywie, którą rząd określił mianem „operacji humanitarnej”, zginęło ponad 40 tys. cywilów – zabitych w nalotach i przez ogień artyleryjski.

Przed buddyjską świątynią podczas obchodów święta Vesak. Centrum Colombo, 18 maja 2019 r. / FOT. TOMASZ AUGUSTYNIAK

Za wcześnie na pojednanie

Mario Arulthas – aktywista organizacji PEARL Action, która z Waszyngtonu działa na rzecz tamilskiej społeczności na Sri Lance – ostatnie 10 lat spędził na dokumentowaniu okrucieństw, których rządzący Syngalezi dopuścili się wobec Tamilów podczas wojny. Podkreśla, że lankijskie państwo nigdy nie zmierzyło się z tymi faktami.

– Podejrzani o najokrutniejsze zbrodnie ciągle zasiadają na ważnych stanowiskach. Nikt nie chce, żeby generałowie stanęli przed trybunałem. Tymczasem zebrany materiał wystarczy do udowodnienia, że te przestępstwa nie były odizolowanymi przypadkami, i że to oni ponoszą odpowiedzialność – mówi Arulthas. Wymienia ataki na cywilne cele, egzekucje więźniów i tortury. Wylicza nazwiska aresztowanych przez wojsko, którzy później zaginęli bez wieści. Mówi o sprawie kilku masowych grobów odnalezionych na północy, po których ujawnieniu władze nie podjęły żadnych śledztw.

W 2015 r. władzę na Sri Lance przejęła szeroka koalicja partii opozycyjnych, odsuwając tzw. obóz Rajapaksów – klanu dotąd rządzącego. Nowy premier Wickremesinghe i nowy prezydent Sirisena obiecywali, że wzmocnią demokrację i zmierzą się z demonami wojny. Rząd podpisał międzynarodową konwencję w sprawie ochrony przed tzw. wymuszonymi zaginięciami i utworzył urząd do spraw zaginionych, zalegalizował kilka działających za granicą tamilskich organizacji i zaczął wydawać certyfikaty rodzinom, które nie mają wiadomości o bliskich.

Pozwolił też na protesty: w sprawie zaginionych, przeciwko przetrzymywaniu więźniów politycznych i zagrabianiu ziemi przez wojsko. Z północy i wschodu kraju wycofano część żołnierzy, a armia zwróciła niektórym prawowitym ­właścicielom zabraną wcześniej ziemię. Mimo to według think tanku Verité Research z Kolombo pod koniec ubiegłego roku w rękach wojskowych było jeszcze ponad 12 tys. hektarów ziemi.

W parlamencie przegłosowano ustawę, która pozwala krajowi na dostarczenie dowodów w sprawach toczących się przed zagranicznymi sądami, ale Kolombo nadal nie zgadza się na dopuszczenie międzynarodowych sędziów do zbadania zbrodni wojennych.

Verité Research podkreśla w swojej analizie, że Sri Lanka wypełniła tylko 6 z 36 zobowiązań, które cztery lata temu powzięła we wspólnej rezolucji z ONZ. Zobowiązania dotyczyły praw człowieka, narodowego pojednania i pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców przestępstw wojennych.

To ostatnie trudno jest zrobić, kiedy nie chce się uznać, że przestępstwa w ogóle zostały dokonane, a ich ofiarami byli niedawni wrogowie. Podczas gdy Syngalezi mówią o swoich bohaterskich żołnie­rzach, którzy oddawali życie za pokój, Tamilowie opowiadają o makabrycznych zbrodniach w ostatniej fazie wojny. Z kolei tam, gdzie Tamilowie widzą walkę o wolność i prawo do samostanowienia, Syngalezi pamiętają polityczne zabójstwa, masakry w buddyjskich wsiach i ataki bombowe.

Podzielona pamięć

Tegoroczne obchody dziesiątej rocznicy zakończenia wojny – podobnie jak przypadającego w tym samym czasie buddyjskiego święta Vesak – były bardzo skromne. Kraj nie otrząsnął się jeszcze z szoku po wielkanocnych zamachach terrorystycznych na kościoły chrześcijańskie oraz późniejszych atakach na muzułmanów.

Pod wojennym pomnikiem niedaleko parlamentu prezydent Maithripala Sirisena mówił o „dekadzie pokoju” i zwycięstwie nad terroryzmem, przekonując, że lankijscy żołnierze, policjanci i służby wywiadowcze są zdolni do zlikwidowania ekstremizmu religijnego tak samo, jak zlikwidowali tamilski terroryzm. Żołnierzy określił mianem bohaterów. O tamilskich ofiarach wojny nie wspomniał wcale. Były prezydent Mahinda Rajapaksa – ten sam, który sprawował urząd w momencie masakry w okolicach Mulatiwu – wydał rocznicowe oświadczenie, w którym napisał, że w ostatniej fazie walk nie popełniono żadnych zbrodni wojennych.

We wsi Mullivaikkal, gdzie padły ostatnie strzały tej wojny, odbyły się ciche uroczystości ku pamięci poległych tamilskich bojowników i cywilnych ofiar.

Wśród tamilskiej diaspory na Zachodzie upamiętnienie było bardziej radykalne: w Wielkiej Brytanii Tamilowie powiewali flagami LTTE i banerami z napisami „Tamilski Ilam to jedyne rozwiązanie”.

Demony w raju

Nilantha Ilangamuwa – dziennikarz i pracownik powołanego przez nowy rząd Biura Jedności Narodowej i Pojednania (ONUR) – zwraca uwagę, że tamilska diaspora często zapomina, iż krew na rękach mają też separatyści. Przypisuje się im dokonanie blisko 300 zamachów, w których ginęli politycy, wojskowi i policjanci, ale przede wszystkim zwyczajni ludzie: ofiary zamachowców samobójców na ulicach, dworcach autobusowych, w pociągach, sklepach i w świątyniach.

Szefowa biura, w którym pracuje Ilangamuwa, była prezydent Chandrika Kumaratunga, niemal straciła oko w zamachu. – Rząd wykonuje wiele pracy na północy i wschodzie, organizuje grupy wsparcia i spotkania zwykłych Tamilów ze zwykłymi Syngalezami. Jedni i drudzy muszą dowiedzieć się, jak wojna wyglądała od drugiej strony – mówi Ilangamuwa.

Kiedy tamilski reżyser Jude Ratnam zrobił dwa lata temu dokument „Demony w raju” – pokazujący, jak Tygrysy stosowały tortury i mordowały swoich przeciwników politycznych – spotkał się z falą krytyki ze strony własnej społeczności. W 2018 r. jego film został wycofany z programu międzynarodowego festiwalu w Dżafnie, stolicy zdominowanej przez Tamilów Prowincji Północnej.

Gdy Mario Arulthas o tym słyszy, wzrusza ramionami. Jego zdaniem film Ratnama był tendencyjny, a prześladowanie Tamilów przez Syngalezów trwało o wiele dłużej i było bardziej dotkliwe niż to, co robiły Tamilskie Tygrysy.

Amirthalingam Rasakumaran, wykładowca na uniwersytecie w Dżafnie, nie jest zdziwiony taką postawą: – Ludzie, którzy wyjechali z kraju podczas wojny, mają w głowach bardzo wyidealizowany obraz Tamilskiego Ilamu i nie potrafią przyjąć do wiadomości, że jego dawni przywódcy mogli być zbrodniarzami. A tutaj ludzie krytykują Prabhakarana po cichu, a przyjezdnym nadal mówią, że to był nasz człowiek, nasz wielki lider, który potrafił porwać ludzi do walki.

Kilka tygodni temu wysoka komisarz ONZ ds. praw człowieka zachęciła kraje członkowskie do prowadzenia postępowań przeciw Lankijczykom podejrzanym o zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne i inne pogwałcenia praw człowieka. Może to obejmować także nielicznych żyjących na emigracji przywódców Tamilskich Tygrysów.

Nie mamy innego wyboru

Przepaść między tym, jak wojnę pamiętają jej uczestnicy z obu stron i jakich czczą bohaterów, wydaje się nie do zasypania.

W ośrodku dla weteranów-inwalidów w miejscowości Ragama niedaleko Kolombo mieszka kilkudziesięciu byłych żołnierzy armii rządowej. Co roku w maju są bohaterami programów telewizyjnych i artykułów w miejscowej prasie. W tym roku rządowy dziennik podał, że z okazji święta Vesak znany zawodnik krykieta zaprosił ich do swej restauracji.

Tamilowie nie mają luksusu publicznego wspominania ofiar, które ponieśli. N., dawna bojowniczka Tygrysów, ma niewzruszoną twarz, kiedy mówi, że wielu ludzi w jej rodzinnej Dżafnie głęboko wierzyło w Tamilski Ilam, i że tracąc go, stracili wszystko.

– Zginęło mnóstwo ludzi, zapłaciliśmy wysoką cenę, a nie byliśmy zdolni niczego osiągnąć. Prabhakaran nie żyje, a my zostaliśmy i nie mamy innego wyboru, jak żyć na Sri Lance rządzonej przez Syngalezów – mówi kobieta.

Dziś mieszka wraz z rodziną starszej siostry i zajmuje się oprawianiem świętych obrazków z Kryszną i Radhą oraz zdjęć z uroczystości rodzinnych. Chciałaby otworzyć zakład fotograficzny, ale jako osoba samotna nie ma szans na dofinansowanie z pomocy społecznej. Wszyscy tu oczywiście wiedzą, co robiła podczas wojny. Ale czasy, gdy bojownicy Tygrysów coś znaczyli, dawno minęły. Z kolei od syngaleskich polityków N. nie oczekuje niczego dobrego.

Czy wróci dawna ekipa?

Teraz, po wielkanocnych zamachach terrorystycznych, w sprawie których prezydent z premierem wzajemnie obwiniają się o nieudolność, do władzy może wrócić obóz Rajapaksów.

Swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich, które mają się odbyć pod koniec roku, potwierdził już Gotabhaya Rajapaksa – brat byłego prezydenta i dawny sekretarz obrony.

To również jego mają na myśli obrońcy praw człowieka, gdy mówią o odpowiedzialności przywódców za zabijanie cywilów, egzekucje jeńców, tortury, uprowadzenia i niewyjaśnione zabójstwa dziennikarzy.

Gotabhaya Rajapaksa stara się pokazać jako silny przywódca, który może zaprowadzić w kraju ład i bezpieczeństwo, zaś oskarżenia o zbrodnie wojenne wobec armii nazywa generalizacją.

Mario Arulthas i Nilantha Ilangamuwa są zgodni: jego zwycięstwo może pogrążyć wysiłki na rzecz narodowego pojednania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019