Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jednak w tym roku jest inaczej. W minionym tygodniu, po fiasku rozmów z międzynarodowymi wierzycielami Grecji – lecz przed referendum, w którym naród miał zdecydować o przyszłości ewentualnego z nimi kompromisu – do rangi wyczynu urastała tu rzecz tak, zdawałoby się, błaha jak rozmienienie banknotu 50-eurowego.
W kraju, w którym tymczasowo zamknięto banki, emeryci dostają połowę świadczeń, a limit dziennych wypłat z bankomatów ograniczono do 60 euro, drobne są coraz bardziej w cenie. Hotele w północnej Grecji zaczęły już akceptować bułgarską lewę. Tanie linie lotnicze ogłosiły, że pasażerowie, którym system transakcyjny odrzuca płatności dokonywane kartami kredytowymi, mogą kupować bilety „po staremu”, w kasie na lotnisku. I choć politycy rządzącej Syrizy ogłosili w Atenach tydzień bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską, polityczni oponenci nie mieli wątpliwości: takie decyzje to tylko populistyczna sztuczka przed referendum.
„Oxi” to po grecku „nie”. Ale plakat z tym słowem oznacza w Grecji coś więcej: to wezwanie do obrony narodowej dumy, nawiązanie do słynnego protestu premiera Joanisa Metaksasa przeciw włoskiej okupacji w 1940 r. W tygodniu przed referendum plakatów z „oxi” było w Atenach najwięcej. Zwolennicy lewicowej władzy demonstrujący przeciw ugodzie z wierzycielami (którą w telewizyjnym orędziu premier Aleksis Tsipras nazwał „szantażem”) oskarżali nawet sympatyków prawicy, że są „agentami kapitalizmu”. Tych, którzy zamierzali głosować na „tak” (po grecku: „nai”) i powiewali unijnymi flagami, było jakby mniej. W ostatnich dniach Grecja wydawała się podzielona jak nigdy dotąd. Do pewnego stopnia to tylko złudzenie. Prawie wszystkich mieszkańców tego kraju łączy bowiem niepewność: co się wydarzy po referendum? ©℗