Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Teraz, na koniec, musieli czekać ponad dwa miesiące, by poznać wyniki matury. Można się domyślać, że świetnie odrobili lekcje z tematów: “co robić, gdy zdało się dobrze"; “co wybrać, gdy nie zdało się dość dobrze, by otrzymać indeks na wybranym kierunku"; “co kogo czeka, gdy nie zdał"; “a jeśli egzaminator się pomyli"... Warianty można mnożyć. Przecież o przyjęcie na uczelnie będą się też ubiegać maturzyści, którzy zdawali egzamin w starej formule (poza absolwentami z lat poprzednich, choćby tegoroczni maturzyści z techników) i właściwie każda uczelnia opracowała swoje sposoby radzenia sobie z tą komplikacją. Co gorsze, niepokojów nie osładza świadomość, że nie trzeba zdawać egzaminów wstępnych: uczelnie od dawna zapowiadają na niektórych kierunkach tzw. rozmowy kwalifikacyjne. Ich przejście może być tym trudniejsze, że rozmowa ma charakter mniej sformalizowany niż egzamin.
Wyniki matur planowano ogłosić w połowie, a nie pod koniec czerwca - skutki chybionych wyliczeń ponoszą uczniowie: poza stresem czekania, konieczność szybkiego dostarczenia świadectw na uczelnię. Dotąd niejeden raz mieli okazję przekonać się, że muszą podporządkować się odgórnym decyzjom (nic w tym zresztą dziwnego, z tym kojarzy się większość szkół), a gdy coś nie zadziała, “mają sobie radzić". Twarda szkoła. Trudno się w niej nauczyć zaufania do władzy.