Turkmenia: Czas Serdara

Niespokojne czasy sprawiły, że przywódca pustynnej Turkmenii Kurbanguli Berdymuhammedow postanowił przyspieszyć sukcesję i już za miesiąc na aszchabadzkim tronie osadzi swojego syna.
w cyklu STRONA ŚWIATA

19.02.2022

Czyta się kilka minut

Prezydent Turkmenii Kurbanguli Berdymuhammedow Fot. Sputnik/EAST NEWS /
Prezydent Turkmenii Kurbanguli Berdymuhammedow Fot. Sputnik/EAST NEWS /

Berdymuhammedow, panujący od piętnastu lat w Aszchabadzie, liczy dopiero 64 lata. Jako władca zapobiegliwy i odpowiedzialny od lat jednak myśli o sukcesji i wychowuje swojego syna, jedynaka na następcę. Styczniowe rozruchy w sąsiednim Kazachstanie, groźba zbrojnego najazdu Rosji na Ukrainę, a także nieskrywane ambicje gospodarza Kremla, Władimira Putina, by odtworzyć rosyjskie imperium w kształcie przypominającym dawny Związek Radziecki przekonały turkmeńskiego władcę, że sprawy sukcesji należy przyspieszyć.

Wybory Turkmenów

W zeszłym tygodniu, gdy rosyjskie wojska zbierały się nad ukraińską granicą czekając tylko na rozkaz do natarcia, w Aszchabadzie Berdymuhammedow ogłosił, że nadeszła pora, by władzę i losy kraju przekazać w ręce młodych. Nie wspomniał słowem, by sam zamierzał przechodzić na polityczną emeryturę. Powiedział tylko, że „już przed dwoma laty osiągnął wiek Proroka Mahometa” i że choć była to dla niego trudna decyzja, uznał, że pora ustąpić miejsca młodszym. „Nowe czasy wymagają nowego przywództwa” – stwierdził Berdymuhammedow, który jako prezydent nosił oficjalny przydomek „Arkadag-Opiekun”. Nakazał też urzędnikom z centralnej komisji wyborczej, by wyznaczyli możliwie jak najszybszy termin prezydenckiej elekcji.

Urzędnicy natychmiast wyznaczyli ją na sobotę, 12 marca, dwa lata przed terminem przewidzianym przez ordynację wyborczą. Choć jeszcze żadne wybory w Turkmenii, ani prezydenckie, ani parlamentarne, ani nawet samorządowe nie zostały uznane za wolne i uczciwe, urządza się je regularnie, zgodnie z wolą panujących władców.

Pierwszy z nich, Ojciec Niepodległości, były komunistyczny władyka Saparmurad Nijazow za wyborami nie przepadał. Na prezydenta pozwolił się wybrać tylko raz, w 1992 r., pierwszym roku istnienia niepodległej Turkmenii. Zwyciężył zdobywając 99,5 proc. głosów. Uznał więc, że skoro nie ma w kraju godnych siebie rywali, nie ma sensu przeprowadzać kolejnych wyborów i narażać kraj na niepotrzebne wydatki. W 1994 r. kazał przeprowadzić plebiscyt, by Turkmeni mogli w nim zgodzić się na przedłużenie jego prezydenckiego panowania od razu do roku 2002. Turkmeni, ma się rozumieć, wyrazili zgodę jednomyślnie. Pięć lat później, Nijazow, tytułujący się już oficjalnie Turkmenbaszą – Wodzem Wszystkich Turkmenów, bez większych ceregieli ogłosił się władcą dożywotnim.

Dożywotnie panowanie potrwało jednak jeszcze tylko siedem lat, bo w 2006 r. nie wytrzymało serce „Turkmenbaszy”. Następcą „Turkmenbaszy” został jego osobisty lekarz, Kurbanguli Berdymuhammedow, wyniesiony przez swojego chlebodawcę do szarży wicepremiera.

Nowy przywódca, który wzorem poprzednika też przyjął służbowy przydomek „Opiekuna”, urządził prezydencką elekcję w 2007 r. i wygrał ją zdobywając 89 proc. głosów. Był to najsłabszy jak dotąd wynik, jaki panujący władca osiągnął w turkmeńskich wyborach. W 2012 r. „Opiekun” poprawił już wynik do 97,1 proc., a w 2017 r. wyśrubował go do 97,7 proc.

Rozpoczęta w 2017 r. druga prezydencka kadencja miała być już ostatnią dozwoloną przez konstytucję, więc na rok przed wyborami parlament poprawił ją (m.in. przedłużając prezydencką kadencję do 7 lat), na wszelki wypadek, by prezydenckie kadencje można było liczyć od nowa i umożliwić „Opiekunowi” – jeśli miałby takie życzenie – dłuższe panowanie.

Zdążyć przed burzą

Wygląda na to, że powodem decyzji Berdymuhammedowa-starszego, by nie zwlekać z sukcesją i już teraz przekazać stery państwa synowi była obawa, by w Turkmenii nie doszło do powtórki ze styczniowych rozruchów w Kazachstanie, a także niepokój o to, jak konflikt Rosji z Ukrainą i groźba wojny wpłyną na dalsze losy innych państw wyrosłych na gruzach Związku Radzieckiego.

Kazachskie rozruchy wywołane biedą i drożyzną, ale przede wszystkim korupcją i pychą rządzących, przestraszyły Turkmena nie na żarty (kazachskie miasto Żangaozen, epicentrum rewolty, leży tuż nad turkmeńską, północną granicą). Turkmenia, obok Tadżykistanu i Kirgizji zalicza się do najuboższych z postsowieckich krajów, a nie ma sobie równych pod względem tyranii. Choć „Arkadag-Opiekun”, a przed nim „Turkmenbasza” starali się ze wszystkich sił odciąć ich kraj od reszty świata, dotarł do Turkmenii zarówno wirus Covid-19 (choć „Arkadag” twierdzi inaczej), jak inflacja i drożyzna, będące skutkami kryzysu światowej gospodarki. Przestarzała i nieudolnie zarządzana przez skorumpowanych dygnitarzy gospodarka turkmeńska od lat znajduje się w stanie zapaści, z której nie daje się jej wyprowadzić nawet przy pomocy zwyżki cen paliw (Turkmenia jest jednym z najbogatszych na świecie zagłębi gazowych).

Drożyzna i brak towarów w sklepach sprawia, że nawet w zastraszonej Turkmenii, w biednych wilajetach Mary (starożytnym Merwie) i Lebap, a nawet na stołecznych bazarach dochodzi do antyrządowych wystąpień, które musi rozpędzać policja. Zmiana władcy ma odwrócić uwagę poddanych, rozbroić bunt.

Osadzenie na tronie Serdara już teraz, gdy skończył we wrześniu czterdziestkę – takiego wieku wymaga konstytucja od turkmeńskiego prezydenta – ma zapewnić spokojną sukcesję przed politycznymi frontami burzowymi, nadciągają z Moskwy nad kraje z południa byłego Związku Radzieckiego. Tym bardziej, że Berdymuhammedow-starszy nie zamierza tak naprawdę żegnać się z władzą, a jedynie prezydenturą. Chce zachować posadę przewodniczącego Rady Ludowej, turkmeńskiego senatu, który zgodnie z konstytucją zastępuje prezydenta gdy ten nie może, albo nie chce sprawować dłużej urzędu. Może też zechcieć zatrzymać dla siebie – strzeżonego Pan Bóg strzeże – stanowisko szefa Rady Bezpieczeństwa Państwa.

Jeśli Serdar wygra marcowe wybory (jego kandydaturę rządząca Partia Demokratyczna zgłosiła natychmiast i jednomyślnie) i zostanie po ojcu prezydentem kraju, będzie to drugi przypadek udanej dynastycznej sukcesji w krajach powstałych w 1991 r. ze Związku Radzieckiego. Jak dotąd sztuka ta powiodła się jedynie w Azerbejdżanie, sąsiadującym z Turkmenią przez Morze Kaspijskie.


TYLKO NA STRONIE „TYGODNIKA” 

Wojciech Jagielski dwa razy w tygodniu pisze o punktach zapalnych świata.


 

W 2003 r. starego władcę, Hajdara Alijewa (1969-82 i 1994-2003) zastąpił jego syn, Ilham, panujący do dziś prezydent, który na swojego następcę wychowuje syna, 25-letniego Hajdara-juniora, a żonę, Mehriban, wyznaczył pięć lat temu na zastępczynię.

W Kazachstanie i Uzbekistanie przeprowadzenie sukcesji było trudniejsze, bo tamtejsi patriarchowie Nursułtan Nazarbajew i Islam Karimow (umarł w 2016 r.) dochowali się samych córek; Kazach – trzech, a Uzbek – dwóch. Dynastycznej sukcesji w Turkmenii z uwagą przygląda się Imam Ali Rahman, przewodzący od 1992 r. Tadżykistanowi i szykujący swojego syna, Rustama, na następcę. W Kirgizji, gdzie tylko jeden prezydent dotrwał do końca kadencji (a dziś siedzi w więzieniu), a pozostali zostali obaleni w wskutek ulicznych rewolucji, o żadnej dynastii nie ma w ogóle mowy.

Następca mimo woli

Tadżycki delfin, 35-letni Rustam Imamali, były piłkarz, a dziś burmistrz stołecznego Duszanbe, wygląda na takiego, który nie może się władzy doczekać. Turkmeńskiego dziedzica władza zdaje się zaś onieśmielać. W przeciwieństwie do ojca, uwielbiającego popisywać się w telewizji i podczas państwowych świąt, Serdar woli cień i ciszę. Choć wszyscy w Turkmenii wiedzą jak wygląda, mało kto słyszał jak mówi. Unika publicznych wystąpień, a jeśli już musi coś koniecznie powiedzieć, zwykle odczytuje ledwie słyszalnym głosem napisane przez kogoś przemówienia z kartki, nie podnosząc wzroku, dukając.

Ojciec szykuje go na prezydenta od dwudziestu lat. Czyli niemal od zawsze. Ledwie zdążył skończyć szkołę rolniczą w Aszchabadzie, ojciec posłał go do pracy w turkmeńskiej ambasadzie w Moskwie, gdzie obowiązki dyplomatyczne godził z nauką w akademii dyplomacji przy rosyjskim MSZ. Po powrocie do kraju zajmował się produkcją żywności (departament wina i piwa bezalkoholowego) i energetyką, był rzecznikiem prasowym w turkmeńskim MSZ i wiceministrem dyplomacji, posłem, gubernatorem wilajetu Ahalskiego, z którego tradycyjnie wywodzi się cała turkmeńska elita, ministrem przemysłu, a w zeszłym roku został wicepremierem od informatyki i wynalazków. W ostatnich latach ojciec-prezydent zabierał go często w zagraniczne podróże, żeby poznawał światowych przywódców i wprawiał się w salonowych zwyczajach.

Służalczy dziennikarze z rządowej telewizji prześcigają się w wychwalaniu niezliczonych zalet Serdara. Wychwalają go jako „geniusza zarządzania”, człowieka skromnego, niezwykle lubianego i prowadzącego zdrowy tryb życia, wzorowego syna, męża i ojca. Przedstawiają jako nowoczesnego męża stanu, przemierzającego ze swobodą i wdziękiem światowe stolice, porozumiewającego się w obcych językach. Dziennikarze, którzy słyszeli jak w zeszłym roku w Glasgow przemawiał – tzn. odczytywał z kartki przemówienie podczas narady klimatycznej – dopiero po jakimś czasie rozpoznali, że było one sporządzone po angielsku.

Za najdobitniejszy dowód, że sukcesja tronu w Aszchabadzie jest bliska uznano zeszłoroczne wyniesienie Serdara na stanowiska prezesów Stowarzyszenia Turkmeńskiego Psa Ałabaja i Międzynarodowego Stowarzyszenia Hodowców Koni Rasy Achal-tekińskiej, zwierząt uznanych w Turkmenii za narodowe skarby i symbole. Oba stanowiska Serdar odziedziczył po ojcu.

Stary Berdymuhammedow przy każdej okazji przebierał się w turkmeńskie szarawary, chałaty i baranice, uwielbiał popisywać się konną jazdą i zwyciężał we wszystkich gonitwach i konkursach jeździeckich, do jakich stawał. O Serdarze plotkują w Turkmenii, że boi się zwierząt, a na koniu w ogóle nie umie jeździć.

Nosi za to imię godne przywódcy. W wielu krajach Azji słowo „serdar” to oznacza „dowódcę”. Jeśli zostanie trzecim prezydentem Turkmenii, nie będzie nawet musiał wymyślać służbowego przydomka.

Narodziny bohatera

Tym, których niepokoi brak entuzjazmu, z jakim Serdar odnosi się do przejęcia tronu, pociechą powinna być dola Ilhama Alijewa z Baku. Gdy został prezydentem Azerbejdżanu uchodził za młodzieńca zupełnie nie zainteresowanego polityką – za utracjusza, hulakę i bawidamka, którego ojciec-prezydenta musiał co rusz wyciągać z kłopotów, w jakie się wplątywał od Stambułu i Izmiru, po Sankt Petersburg.

Kiedy obejmował władzę uważano, że jako przywódca niedoświadczony i słaby Ilham stanie się marionetką w rękach pałacowych wygów. On zaś sprytnie pozbywał się po kolei starych możnowładców i dziś rządzi w Baku jak ojciec, oświecony satrapa. A odkąd jesienią 2020 r. pokonał na wojnie Ormian i obił większość zagarniętego przez nich Górskiego Karabachu, uchodzi w Azerbejdżanie niemal za niepokonanego mocarza i ludowego bohatera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej