Trzech dwóchsetnych

Sprawa tych trzech wyszła najzupełniej przypadkiem.

14.06.2015

Czyta się kilka minut

Najpierw ja ucieszyłem się jak wariat, że spotkałem Paszę. Zwyczajnie szedłem między blokpostami koło Marinki. A on, kapitan, dowódca kompanii, naprzeciwko, wraz ze swoim sierżantem. Zawsze trzymali się razem. Jak Pat i Pataszon. Sierżant długi, z pająkowatymi rękami. Pasza dużo niższy, ale też szczupły. Głęboko osadzone oczy i złamany nos. Obaj mają poczerniałe od słońca twarze. Zakurzone mundury. Niespodzianka, bo słyszałem, że ich odesłali z frontu.

– Rany! Myślałem, że już dawno jesteście w domu!

– Taa, w domu.

– Chyba już wasza pora.

– Niby tak, ale dowódca brygady powiedział, że wszyscy zostajemy. Na ochotnika, no to jesteśmy tu na ochotnika – mówi Pasza. I cały posterunek kula się ze śmiechu.

– Rozumiem – mówię współczująco. – Kiedy to się widzieliśmy? Zeszłej zimy?

– Nie wiem. Pamiętam tylko, że jestem tu 10 miesięcy. Ale przecież my jesteśmy zawodowi – mówi, pokazując oczami na sierżanta.

Zawodowi żołnierze są inni. Nie noszą bajeranckich nakolanników, rękawiczek do trzymania broni, okularów przeciwsłonecznych. Tylko rozchełstane bluzy od najzwyklejszych mundurów. Traktują wojnę jako część swojego zawodowego życia. Nikt ani nic nie potrafi ich z tego zwolnić. Nie są przypadkowymi rezerwistami, wyłuskanymi przez wojskowe komendy uzupełnień. Nie są ochotnikami, którzy poszli się bić za ojczyznę z patriotycznych pobudek.

Oni tę wojnę mieli wpisaną w kontrakt. Teoretycznie oczywiście – bo przecież kiedy szli do wojska, nie sądzili, że przyjdzie im się bić, i to u siebie w domu, mając naprzeciwko Rosjan i kolegów z Doniecka („Tylko nie wierz, że tam są jacyś górnicy w mundurach, ochotnicy albo faceci z pospolitego ruszenia. Tam jest normalne, dobrze wyszkolone wojsko” – mówią mi ukraińscy wojacy). Niektórzy z zawodowych chyba w jakimś sensie pogodzili się z wojną. Odnaleźli się na niej. Paszę i jego sierżanta chyba można zaliczyć do tej grupy.

Wtedy w zimie opowiadali o nich różne historie: że zgłaszają się na ochotnika, żeby chodzić na tamtą stronę po „języka”, że chyba lubią te wycieczki, że po powrocie nigdy się nie chwalą, w ogóle rzadko mówią o tych wypadach – a jeśli już, to między sobą.

W każdym razie, gdy siedzieliśmy wtedy w ziemiance, widziałem, że Paszę otacza mir. Oficerowie okazywali mu szacunek, żołnierze odnosili się z dziwną mieszanką strachu i podziwu. Hulał wiatr, a temperatura spadła sporo poniżej 20 stopni, siedzieliśmy przy kozie, a ziemia trzęsła się od dalekich wybuchów.

Teraz na odwrót. Cisza aż dzwoni w uszach. 35 na plusie, słońce, ani podmuchu wiatru. Pasza przyniósł mi kawę, usiadł na skrzynce po nabojach i patrzył w milczeniu w niebo.

W końcu ktoś zapytał o ostatni szturm Marinki. Więc pokazali, skąd szli separatyści.

– Szeroką ławą. Jakby robili rozpoznanie bojem.

– Mieliście straty?

– Kilku rannych, ale obeszło się bez ciężkich przypadków.

– A tamci?

– Byliśmy dobrze wstrzelani. Trochę ich kosztował ten szturm. Wielu nie przeżyło. Zostali, jak upadli. Trzech leży tam.

– Gdzie?

– No tam. Oni byli z batalionu Wostok z Czeczenii. Zaczęli już śmierdzieć, ale posypaliśmy ich chlorowym proszkiem. Teraz już nie śmierdzą.

Nikt nie powie „polegli”, ani „trupy”, ani „ciała”. Wszyscy omijają te słowa. Albo używa się chytrych zaimków, albo oficjalnej nazwy: „dwóchsetni”. Transport zabitych to „ładunek 200” („gruz 200”).

Pasza rozciągnął się i popatrzył w niebo: – Patrz, ani jednej chmurki. Afrykański upał. Ciekawe, co będzie w lecie. Kawa dobra? – zapytał.

Miałem powiedzieć, że paskudna, ale włączył się Wasyl, który jest z ministerstwa i który wszystko słyszał.

– Uważam, że „dwóchsetnych” trzeba oddawać.

– Za co?

– Za nic. Trzeba oddawać i już.

– No to niech ich biorą. Tylko ostrożnie, bo tam są miny pułapki.

– Najlepiej przyślemy naszą lodówkę, która przewiezie ich na tamtą stronę.

Wasia wykręcił numer: – Oddamy wam trzech „dwóchsetnych”. Czekajcie.

Pożegnałem się z Paszą i ruszyłem do miasta. Na blokpost zajeżdżała chłodnia firmy pogrzebowej „Czarny tulipan” z napisem „Gruz 200”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2015