Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przyznaję: nie spotkałam się dotąd z tak elegancką trawestacją formuły "panu (księdzu) już dziękujemy". Autor jednak zrozumiał i dołączył do książki dwa ostatnie, pewnie już wtedy gotowe, ale jeszcze niewysłane teksty. I jak na razie zamilknął, czego pewnie nie tylko ja, ale i rzesze czytelników nie przestaną żałować. Bo nauczycieli mądrego myślenia i odpowiedzialnego porządkowania pojęć i zachowań nie mieliśmy nigdy w nadmiarze, a teraz szczególnie ich brak.
I chyba także brak wdzięczności, ale takiej szczerej, prawdziwej. Czyniącej nasz czas przynajmniej trochę łatwiejszym do znoszenia. Wdzięczności przynajmniej dla tych, których nam ubywa. Niedawno zmarła Stanisława Grabska, teolog, biblistka, swego czasu prezes warszawskiego KIK, jedna z najważniejszych postaci w laikacie katolickim PRL. Odeszła tak, jak mówi poeta: "Jest głośno, coraz głośniej i tylko ludzie odchodzą szeptem, prawie zawstydzeni". Naczelny "Więzi" poświęcił jej na łamach "Tygodnika" obszerne wspomnienie. Ale czy ktoś poza tym w ogóle tę śmierć zauważył? Gdzieś w eterze mignęła mi wypowiedź dość hałaśliwego dziennikarza, który przyznając Stanisławie Grabskiej wysoką jakość "katolicyzmu otwartego", nie omieszkał dodać szczypty złośliwości pod adresem tych, którzy podobno chcą tej formuły używać jako wyróżnika. Nie lepiej było po prostu powiedzieć, że się Zmarłą szanowało i podziwiało, bo na to zasługiwała?
Dla mnie jednak jest to ostatnia okazja, by Pani Stanisławie podziękować. Kiedyś w latach 90., gdy rozdawało się razy złym katolikom, ujęła się za mną na łamach "Tygodnika". Nigdy o tym nie zapomnę.