Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tony Blair zrobił to właśnie trzeci raz z rzędu, co w Wielkiej Brytanii wyczulonej na historyczne precedensy (a na tutejszej "lewicy" jest to precedens) nie pozostaje bez znaczenia. Ale również nie bez znaczenia jest fakt, że nigdy dotąd rządu nad Tamizą nie tworzyła samodzielnie partia popierana zaledwie przez 36 proc. wyborców.
Po ośmiu latach u sterów laburzyści na pewno roztrwonili znaczną część kapitału społecznego entuzjazmu, który wówczas wyniósł ich do władzy. Przyszło im zapłacić za interwencję w Iraku, za kłopoty służby zdrowia i oświaty, za pewien klimat arogancji, w którym rząd przestaje słuchać tych, którzy powierzyli mu mandat do sprawowania rządów. Po raz pierwszy też bardzo wyraźnie wyczuwało się, że premier z uwagi na nadszarpniętą nieco wiarygodność (sprawa uzasadnienia udziału w wojnie z Saddamem Husajnem powracała jak bumerang podczas tegorocznej kampanii wyborczej na Wyspach) stał się raczej kłopotliwym ciężarem aniżeli atutem w walce o głosy. Rachunek, jaki wystawili w związku z tym wyborcy, wydaje się być "ostatnim chińskim ostrzeżeniem". Jakie będą jego skutki? Cóż, znacznie zredukowana większość w Izbie Gmin (stan posiadania laburzystów skurczył się o ok. 100 mandatów) niewątpliwie utrudni Blairowi realizację programu ustawodawczego, włącznie z ewentualnym europejskim referendum konstytucyjnym czy planami wprowadzenia dowodów osobistych bądź gruntownej reformy sektora publicznego. Stosunkowo niewielka grupa zbuntowanych posłów Partii Pracy będzie mogła teraz trzymać premiera w szachu. W oczywisty sposób postawi to prędzej czy później przed laburzystami kwestię przywództwa. Od dawna mówi się przecież o tym, że Blair zawarł pakt z ministrem skarbu Gordonem Brownem, iż "przekaże" mu premierostwo. Otwarte pozostaje tylko pytanie: kiedy? Dziś chyba nikt w świecie anglosaskiej polityki (włącznie z najbardziej zainteresowanymi) nie zna na nie odpowiedzi, ale to, że czwartego zwycięstwa Blaira już nie będzie, wydaje się teraz bardziej prawdopodobne aniżeli jeszcze kilka dni temu.