Toksyczne ćwierćwiecze

Była to największa katastrofa przemysłowa w dziejach, o skutkach poważniejszych od Czarnobyla. 3 grudnia 1984 r. w wyniku zatrucia oparami gazu z fabryki pestycydów, zginęło 20-30 tys. ludzi. Z powodu powikłań do dziś cierpipół miliona. Ci, co przeżyli, czcili w tych dniach 25. rocznicę tragedii.

   Czyta się kilka minut

Bhopal, mur fabryki, która 25 lat temu spowodowała katastrofę / fot. Andrzej Meller /
Bhopal, mur fabryki, która 25 lat temu spowodowała katastrofę / fot. Andrzej Meller /

Tej strasznej nocy wielkie balony gazu wzleciały, aby uśmiercić ludzi. Niektórzy stracili przytomność i padli, nikt z nich się nie obudził. Gaz nie rozróżniał rasy ani religii, zabijał po kolei jak leci. Zniszczył naszą generację i wciąż męczy nasze dzieci. W najszczęśliwszą z nocy - Bhopal jest wielkim cmentarzem. Zbyt wielu z nas dotąd karze.

Dżafar Sahebai (tłum. AM)

Krytyk literacki powiedziałby pewnie, że słowa miejscowego poety są zbyt proste, za dosadne, ubogie w metafory. Możliwe. Ale bez wątpienia oddają to, co czują zwykli ludzie tu, w półtoramilionowym mieście w środkowych Indiach, gdzie mniej więcej co czwarta ciąża kończy się poronieniem lub narodzinami martwego dziecka.

Union Carbide of India Limited - tak brzmi pełna nazwa przedsiębiorstwa, spółki-córki amerykańskiego koncernu Union Carbide Corporation. W 1977 r. koncern zbudował w Bhopalu, stolicy stanu Madhya Pradesh, fabrykę środków przeciw szkodnikom, produkującą sevin: wynaleziony w 1956 r. przez Union Carbide i stosowany w rolnictwie czy leśnictwie. Zakład zbudowano w Indiach, bo tu koszty były niskie, podobnie jak standardy bezpieczeństwa (systemy zabezpieczające ze względów oszczędnościowych były słabo rozbudowane i nie zadziałały).

Zakład otaczała dzielnica slumsów: w promieniu kilometra wokół fabryki mieszkało może sto tysięcy ludzi. A może więcej - w takich dzielnicach nikt nie liczył mieszkańców. Stąd brały się później wahania w podawanych liczbach ofiar. Za ich śmierć, za cierpienia tych, co przeżyli, i tych, co żyją tu dzisiaj, nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

Panika, ciała, światło, smród

- Świtało, gdy mama nas obudziła i powiedziała, że musimy uciekać - tak zaczyna swą opowieść Mattew. - Pobiegliśmy do postoju riksz, stało tam kilku rikszarzy, palili czilum, fajkę do haszyszu. Wsiedliśmy do rikszy kierowcy o najmniej przekrwionych oczach. Wiózł nas przez zakorkowane centrum Bhopalu. Zwykłe, biedne miasto w sercu Indii. Masa warsztatów, sklepy z mydłem i powidłem, stoiska z wyciskanym sokiem, żebrzące dzieci, koszmarny brud. Pamiętam, że muezin wzywał do modlitwy. Zasłanialiśmy twarze chustkami przed pyłem. Wkoło było mnóstwo riksz, autobusów, samochodów, ciężarówek, motocyklistów. Auta trąbiły, ludzie krzyczeli.

Mattew, dziś działacz Indian Catholic Youth Movement, katolickiej organizacji młodzieżowej, swoją historię opowiadał już zapewne wiele razy. Wtedy 9-latek, nie zapomniał i nigdy nie zapomni: on i jego trzej bracia oraz siostra do dziś mają problemy z oddychaniem. Mówi, że pamięta dziwne, czerwonawe niebo, mnóstwo trupów ludzi i zwierząt na ulicach. I ten kompletny chaos. Nie działał transport miejski, ludzie tratowali się w panice: - O ludzkim losie decydował wiatr, który kierował oparami gazu. Nie było żadnej pomocy.

Prakash Hatvalne był już wtedy dorosły, pracował jako fotograf. O tym, co wtedy fotografował, tak wspominał na łamach "Hindustan Times": "Byłem w swoim studio, wywoływałem zdjęcia. Położyłem się spać późno. Około północy obudził mnie obrzydliwy smród, oczy zaczęły piec. Wyszedłem z budynku i zobaczyłem pędzących ludzi. Był totalny chaos. Nie wiedziałem, o co chodzi, a że byłem zmęczony, wróciłem do pokoju i znów się położyłem. Około szóstej rano przyszedł znajomy dziennikarz i powiedział o wycieku gazu w Union Carbide i o skażeniu miasta. Poszedłem w stronę starego Bhopalu. Ciężko opisać to, co zobaczyłem. Robiłem zdjęcia i jednocześnie starałem się pomagać, jak się dało. Ale dopiero gdy poszedłem do Hamidia Hospital, zdałem sobie sprawę, jak ogromna to tragedia. Setki martwych ciał leżało na dziedzińcu, a tysiące istot dusiło się, walcząc o życie - dorośli, dzieci, bydło. Wróciłem do studia, żeby natychmiast wywołać zdjęcia. Nie mogłem się skupić, miałem przed oczami makabryczny taniec śmierci. Dokumentuję tę tragedię do dzisiaj".

Lekarz z Hamidia Hospital

Szpital Hamidia przewija się w wielu opowieściach. W mieście nie było planów działania na wypadek awarii w fabryce, nikt nie udzielał informacji. Gdy w dzielnicy wokół fabryki wybuchła panika, tłumy ruszyły instynktownie do szpitala, licząc na pomoc. Tymczasem wiatr sprawił, że uciekający w tym kierunku znaleźli się w chmurze toksycznego gazu.

Po przeczytaniu historii Prakasha pojechałem do tego szpitala. Przed wejściem kłębił się tłum biedaków. Rozpacz, nędza. W środku dziesiątki pacjentów na podłodze, bo nie starcza łóżek. Jeśli Hamidia Hospital tak wygląda obecnie, jak musiał wyglądać 25 lat temu?

Odnalazłem lekarza, który 3 grudnia pełnił dyżur na izbie przyjęć. Doktor Agravala sprawia wrażenie człowieka, którego już nic na naszej planecie nie byłoby w stanie poruszyć.

- Tamtej nocy na izbie przyjęć było nas dwóch - zaczął swoją historię. - Mieliśmy na izbie 20 łóżek, a w całym szpitalu 800. Pierwszy pacjent zjawił się po północy. Piekły go oczy, miał wymioty, problemy z oddychaniem. Pół godziny później była już setka pacjentów z podobnymi objawami. Nie mieliśmy pojęcia o awarii. Pomagaliśmy im doraźnie, podając krople do oczu, środki antywymiotne, robiąc masaż serca. Kiedy o pół do drugiej umarł nam pierwszy pacjent, pod szpitalem zebrało się już paręset ofiar zatrucia. W trybie alarmowym zwołaliśmy cały personel szpitala i studentów z akademii medycznej. Wczesnym rankiem wiedzieliśmy już o wycieku gazu. Ale nikt nie znał antidotum na izocyjanian metylu. Staraliśmy się ze wszystkich sił, ale stale dowożono poszkodowanych. I martwych - do kostnicy. Nie mieliśmy czasu, żeby prowadzić rejestr zgonów. Do rana wokół szpitala i w środku zmarło jakieś 800 osób. Pod bramą czekało jakieś 10 tys. pacjentów, w większości mieszkających wokół Union Carbide. To samo działo się w pozostałych czterech miejskich szpitalach.

Nie wkraczaj bezwiednie w tę dobrą noc, walcz, walcz, by nie zgasło światło napis na murze zakładów w Bhopalu

Dziś wiadomo, że z fabryki pestycydów na skutek rozszczelnienia zbiorników uwolniło się ok. 40 ton izocyjanianu metylu: środka otrzymywanego m.in. na bazie kwasu cyjanowego, silnie toksycznego. Oficjalnie w wyniku zatrucia zmarło 3800 osób; dane szacunkowe mówią o 20-25 tys. zmarłych. Jeszcze bardziej wahają się dane mówiące o rannych czy chorych: między 100 tys. a pół miliona. Lista schorzeń była długa: zaburzenia oddychania, nowotwory, uszkodzenia płodów, ślepota, paraliż. Ocenia się, że do dziś z powodu powikłań cierpieć może pół miliona bhopalczyków, skutki katastrofy z 1984 r. są "dziedziczone": kolejne pokolenia rodzą się chore. Powszechne są  rak skóry, choroby dróg oddechowych i serca, zaburzenia psychiczne, bezpłodność kobiet.

Podjechaliśmy pod nieczynną fabrykę. Na otaczającym ją murze pełno napisów; najczęściej: "25 lat cierpienia, fizycznego i psychicznego!", "25 lat hańby!". Chodziliśmy po okolicznym slumsie. Mattew opowiadał, że ludzie chorowali już wcześniej, przed tragedią. Że pracownicy fabryki notorycznie się truli. Ale kierownictwo zakładu bagatelizowało zagrożenie i zaniżało standardy. Mówił: - W fabryce należącej do amerykańskiego koncernu Union Carbide na terenie Stanów zabezpieczenia były czterokrotnie wyższe. Z oszczędności zbudowali zakład w Indiach, i to w mieście, żeby zaoszczędzić na transporcie pracowników.

- Ile masz lat? - spytałem chłopca, który chciał, żebym go sfotografował na tle rysunku trupiej czaszki i napisu "25 years, killers, Carbide"  na fabrycznym murze. Wyglądał na dwanaście. - Dwadzieścia dwa - odpowiedział Sulejman. Obok jego matka piekła przed namiotem na węglu placki.

Chwilę później tłum dzieci otoczył starowinkę poruszającą się na wózku inwalidzkim. Chciały jej pomóc, wtoczyć wózek na wzniesienie. Okazało się, że Minattiwari ma 39 lat i pochodzi ze slumsów wokół fabryki. Tamtej nocy przeżyła, ale została sparaliżowana od pasa w dół. Mąż od razu porzucił świeżo poślubioną 14-latkę. - Nie dostałam od rządu ani jednej rupii pomocy, nic! - skarżyła się kobieta, wyglądająca na siedemdziesięciolatkę. - Politycy napchali pieniędzmi własne kieszenie!

Polityka, ekologia, odpowiedzialność

Sprawa rekompensat i dyskusja o skażeniu okolicy - to do dziś tematy numer jeden i dla mieszkańców, i dla polityków. Union Carbide broniła się za pomocą wynajętych ekspertów, że awaria była wynikiem sabotażu. Prawda wyglądała tak, że doszło do niej w wyniku mnóstwa zaniedbań i oszczędności w fabryce.

- W tym czasie rząd stanowy nie zrobił nic dla ludzi z Bhopalu, a rząd centralny nie naciskał wystarczająco na USA, aby aresztowały Warrena Andersona, prezesa zarządu Union Carbide - mówił 2 grudnia Babulal Gaur, minister przemysłu stanu Madhya Pradesh, gdy razem z Mattew poszliśmy na spotkanie poświęcone ofiarom tragedii na placu Igbal Medan. - Do dziś ofiary tragedii z 20 dzielnic nie otrzymały zadośćuczynienia od rządu centralnego - dodał polityk.

Ale ten sam minister, jak i wielu polityków stanowych, twierdzi, że skażenia już nie ma. Mówią tak, bo - jak uważają mieszkańcy - liczą na inwestorów, którzy po 1984 r. zniknęli z okolicy. Albo nie chcą tłumaczyć się z pieniędzy, które wpłynęły od rządu centralnego na oczyszczanie terenu i pomoc ofiarom. Tymczasem o tym, że okolica jest nadal skażona, nie ma wątpliwości nikt z mieszkańców, niezależnych ekspertów, lekarzy.

- Największym problemem jest woda. Rząd twierdzi, że dostarcza 100 proc. czystej wody pitnej, tymczasem zdarza się to tak sporadycznie, że najczęściej ludzie czerpią skażoną wodę z pomp, po której chorują - mówił mi Donovan Bailey (ksywa "H2O"), Kalifornijczyk, którego organizacja pozarządowa próbuje oczyszczać w Bhopalu wodę. Bailey ocenia, że około 10 tys. osób jest dziś "skazanych" na picie zatrutej wody.

Kiedy zaraz po katastrofie prezes Union Carbide, Warren Anderson, przyleciał ze Stanów do Indii, został aresztowany, ale szybko wypuszczono go za kaucją (w wysokości 2 tys. dolarów). Natychmiast uciekł do Stanów, a w kolejnych latach rząd USA odrzucał prośby władz Indii o jego ekstradycję.

Po kilku latach targów amerykański koncern przekazał 470 mln dolarów na rzecz poszkodowanych. Nawet gdyby te pieniądze rzeczywiście do nich dotarły, byłaby to kropla w morzu potrzeb. Roczne obroty koncernu wynosiły wtedy ponad 9 mld dolarów.

Powinniśmy zwyciężyć napis na murze zakładów w Bhopalu

W czasie obchodów 25. rocznicy tłum bhopalczyków zebrał się pod dawną fabryką. Panował harmider: z głośników dobiegały mowy działaczy, dzieci paliły kukły symbolizujące koncern i Andersona. Roiło się od flag z sierpem i młotem. Rachna Dhingra, ofiara zatrucia i liderka Międzynarodowej Kampanii na rzecz Sprawiedliwości w Bhopalu, wyłożyła mi żądania ofiar: - Ówczesne władze koncernu, w tym Anderson, powinny stanąć przed bhopalskim sądem. Po drugie, koncern powinien zapewnić ofiarom długofalową opiekę medyczną i godziwe warunki socjalno-ekonomiczne. Po trzecie, powinien oczyścić skażony teren.

- To jednodniowy spektakl, pokrzyczą, a i tak nic nie wywalczą. Tak jest od 25 lat. Zobaczysz, jutro tu będzie pusto. Moja matka musiała dać łapówkę prawnikowi, żeby dostać 25 tys. rupii odszkodowania [około 1500 zł - red.] - mówił mi z sarkazmem Mangesh, dziennikarz radiowy, którego spotkałem pod pomnikiem ofiar.

Ale usłyszeć można także zupełnie inne opinie. Lekarz z rządowego Szpitala Hamidia (poprosił o anonimowość) mówił: - Wszyscy poszkodowani dostali od rządu minimum 25 tys. rupii, niektórzy nawet 100 tys. Wszyscy, którzy cierpią z powodu wycieku, mają darmową opiekę medyczną. Oceniam, że dziś połowa z "poszkodowanych" chce finansowej i medycznej pomocy, choć ich dolegliwości nie mają nic wspólnego z tamtą tragedią. Ci, którzy panu mówią, że nie dostali pomocy od rządu, po prostu kłamią. Taka natura ludzka, że człowiek zawsze chce więcej. Poza tym, wygodnie być ofiarą losu. Aktywiści chcą pieniędzy od rządu do własnych celów politycznych.

Niezawodny Mattew przyniósł mi wycinki z ostatnich gazet. W specjalnym bhopalskim dodatku do "Hindustan Times" wypowiadał się znany publicysta Rajkumar Keswani: "Ludzie nazywają mnie cynikiem, ale nie widzę żadnej nadziei. Warren Anderson ma dziś 91 lat. Jakie działania możesz podjąć przeciw komuś, kto odlicza swe ostatnie dni? Wiele ofiar już nie żyje. Sprawę zamknie upływ czasu". I dalej: "Przede wszystkim powinniśmy zmienić naszą mentalność. Byłem w Minamata w Japonii, gdzie także doszło do skażenia - rtęcią. Zmarło 2 tys. ludzi, masa zachorowała. Ale walka, którą oni podjęli, jest godna podziwu. Wywalczyli od koncernu Chisso, odpowiedzialnego za tragedię, dożywotnią rentę. Różnica między Bhopalem a Minamatą polega na podejściu ludzi do tragedii. Bhopalczycy, którzy dostali groszowe odszkodowania, powinni przestać odgrywać ofiary, a wziąć się do prawdziwej walki o swe prawa. Ale większość z nich to prości, niepiśmienni ludzie z okolic fabryki, którzy nie wierzą, że w tym kraju coś od nich zależy".

Zadzwoniłem do Rachny Dhingra z Międzynarodowej Kampanii na rzecz Sprawiedliwości w Bhopalu, żeby namówić ją na zdjęcie. Odebrał mąż. Powiedział, że Rachna źle się czuje, ma dziś kłopoty z oddychaniem, i żebym zadzwonił następnego dnia.

Dramat w Bhopalu wydarzył się 25 lat temu. Ale wciąż trwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2009