Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Hasło „ACTA 2”, już w minionym roku sztucznie promowane w sieci przez – jak dowodzili eksperci – boty i trolle, miało skojarzyć unijną dyrektywę o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym z cenzurą internetu. Przepisy wyrównujące szanse twórców muzyki, filmów czy treści prasowych w sporze z cyfrowymi gigantami – jak YouTube, Google czy Facebook – o respektowanie praw autorskich mają rzekomo zagrozić prawu do ekspresji twórczej (są nią z pewnością memy, wszelkiej maści przeróbki czy komentowane seriale), a nawet wolności słowa.
Jak? Ta niebywale długo negocjowana dyrektywa nakłada na wielkie komercyjne platformy odpowiedzialność za legalność wgrywanych na nie treści. Istnieje obawa, że prewencyjnie zastosują one filtry wgrywanych treści oparte na algorytmach. Tymczasem rozstrzygnięcia o tym, co jest dozwolonym cytatem, recenzją czy satyrą, często są „miękkie”: algorytm może nie rozróżnić piractwa od pastiszu albo zablokować np. obywatelską relację z ważnego wydarzenia, bo w tle słychać jakąś muzykę.
Tyle że – wbrew przekazom w internecie – dyrektywa po poprawkach nie tylko filtrów nie narzuca, ale wręcz nakazuje powierzać blokowanie treści kontroli człowieka. Pytanie więc, czy adresatem protestów powinien być Parlament Europejski czy zamierzający stosować filtry sieciowi giganci. ©℗