Szybcy i wolni

Szeroko zakreślają granice własnej wolności i oczekują, że wolność wyboru zapewni im rodzic lub pracodawca. Promują uczciwość i na potęgę plagiatują prace zaliczeniowe. Pokolenie paradoksów.

30.01.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Marek Tomasik
/ rys. Marek Tomasik

Tłum na całą szerokość warszawskiej alei. Młode twarze: studenci, licealiści. Trudno wypatrzeć kogoś po trzydziestce. Kilkadziesiąt tysięcy młodych Polaków w blisko stu miastach wyszło na ulice, by protestować przeciwko ACTA – umowie międzynarodowej zwalczającej handel podróbkami, która w znacznej części dotyczy zwalczania piractwa internetowego. Wiele jej zapisów, zdaniem ekspertów, zagraża np. prywatności danych, dając znaczne uprawnienia komercyjnym podmiotom bez kontroli sądu. Ten podpisany w ubiegłym tygodniu przez przedstawiciela polskiego rządu akt prawny przygotowywany był, co przyznał nawet minister cyfryzacji Michał Boni, właściwie w tajemnicy przed społeczeństwem.

Okrzyki, gwizdki lub symbolicznie zaklejone usta. I wielki transparent: „J... korporacje! Niech żyją ludzie!”. Oraz następny: „Najpierw ludzie, później zy$ki”.

– Skala protestu przeciw ACTA jest bezprecedensowa. Czegoś takiego jeszcze nie było – mówi „Tygodnikowi” dr Dominik Batorski, socjolog, komentując wielotysięczne manifestacje młodzieży na ulicach polskich miast. A hasła z transparentów nie zostawiają złudzeń: mamy wojnę kulturową.

Gdyby ci młodzi ludzie nie zorganizowali się w sieci, żeby wyjść na ulice, zapewne uwierzylibyśmy, że podpisaniu przez Polskę ACTA sprzeciwia się jakaś wirtualna organizacja zagranicznych anonimowych hakerów. A tymczasem objawiło się nagle w całej okazałości zjawisko społeczne – w wirtualu i realu. Spowodowane nie przez wraże knowania, lecz wynikające ze zmiany kulturowej, dziejącej się tu i teraz.

Nie da się zrozumieć, czego się domagają ci protestujący w maskach z „V jak Vendetta”, nie da się wyjść poza wzruszenie ramion, że to jakoby „zmanipulowana młodzież, która chce spokojnie ściągać pirackie filmy”, jeśli się nie zrozumie, że ci 18-, 20-latkowie to generacja, która urodziła się i wychowała w środowisku sieci i nowych technologii. Dla nich internet jest oczywisty jak powietrze.

Pytanie, co z tego właściwie wynika.

I tu zaszła zmiana

Napięcie w sieci rodzi się między dwoma biegunami. Użytkownicy szybko odkryli, że nowy technologiczny wynalazek, zwany internetem, jest niezwykłym narzędziem budowania społecznych relacji, przynależności, uczestnictwa – nieskrępowanych geografią, granicami państw ani kultur.

Na drugim biegunie jest kultura przedsiębiorczości, która równie szybko odkryła sieć jako narzędzie zarobkowania.

Jedną skrajną ideę krótko ujął Richard Stallman, założyciel i guru Ruchu Wolnego Oprogramowania: „Programy, które nie są wolne, to problem społeczny, a jego rozwiązaniem jest wolne oprogramowanie”. U źródeł programów rozwijanych społecznościowo, jak system GNU/Linux czy przeglądarka Firefox, stoi idea Stallmana i wielu jego następców. Nie chcą się oni na swojej pracy wzbogacać, są ideowymi wolontariuszami. Sieć jest według nich sferą totalnej wolności i dostępności, a prawo do oprogramowania to prawo człowieka. Kropka.

Drugą skrajność równie krótko ujął Bill Gates. „Który profesjonalista może sobie pozwolić na pracę za darmo?” – pytał w „Liście otwartym do hobbystów” z 1976 r. Według tej koncepcji sieć także jest sferą totalnej wolności i dostępności: do handlu i konsumpcji. Twórczość programistyczna czy artystyczna to jeszcze jeden towar i obowiązują je reguły właściwe towarom. Kropka.

W napięciu między tymi dwoma koncepcjami wychowało się pokolenie, które właśnie wkracza w dorosłość. Przekonane, że sieć jest sferą wolnego dostępu i zachęcane do korzystania, konsumowania, ściągania dowolnych treści.

Na krakowskiej demonstracji przeciwko ACTA pojawia się transparent: „Chcemy internetu szybkiego, ale wolnego”.

Czego uczą dzieci

„Nasi rodzice walczyli o wolność, my też musimy” – mniej więcej tak tłumaczył udział w protestach przeciw ACTA jeden z młodych uczestników na antenie Tok FM. Brzmiałoby to jak niezamierzona kpina, gdyby poprzestać na założeniu, że demonstrantom chodzi tylko o swobodę ściągania z sieci pirackich treści. Ale tysiące młodych ludzi wydają się zupełnie serio zatroskane o własną wolność.

Don Tapscott w książce „Cyfrowa dorosłość. Jak pokolenie sieci zmienia świat” diagnozuje generację od urodzenia żyjącą w świecie online. Wśród jej charakterystycznych cech, zweryfikowanych na próbie 6 tys. młodych ludzi, jako pierwszą wymienia właśnie tę: „We wszystkim, co robią, pragną przede wszystkim wolności: od wolności wyboru po swobodę wypowiedzi. Bez możliwości wyboru nie mogą żyć, jak bez powietrza”. Wychowani w świecie ogromnej oferty treści, marek i idei, instynkt wolności wyboru mają we krwi.

Podobnie jak wolność do całkowicie swobodnego komunikowania się. To już nie tylko użytkownicy blogów, Facebooka czy Twittera, to ludzie nieustannie online, wyposażeni w smartfony, permanentnie zalogowani, dla których pojęcie obecności sięga daleko poza pole potocznej rzeczywistości, sięgający po potrzebne sobie informacje w dowolnym momencie, i to do źródeł wybranych samodzielnie. „Dla nas – pokolenia ludzi obcujących z internetem od dzieciństwa – jest to instytucja całkowicie demokratyczna: w większej jej części każdy ma w niej głos i swoją inicjatywę” – piszą Anna Piekarska i Jakub Stańczyk, studenci drugiego roku, w tekście „Occupy internet!” na łamach „Kultury Liberalnej”.

Źródła wybierają samodzielnie, bo nikt im nie będzie mówił, co mają robić bądź myśleć. Tapscott wielokrotnie podkreśla, że – odwrotnie niż w modelu tradycyjnym – od tego pokolenia uczą się starsi: to młodzi, dla których świat mediów jest środowiskiem naturalnym, wprowadzają weń rodziców, którzy muszą się od podstaw uczyć funkcjonowania w nim. „Nowoczesna technika – Tapscott cytuje Alana Kaya, informatyka, laureata Nagrody Turinga – jest nowoczesna tylko dla ludzi, którzy urodzili się, zanim została stworzona”.

Skoro to rodzice uczą się od dzieci, konkluduje badacz, dochodzi do zmiany ról w rodzinie, dyfuzji autorytetów. Zmienia się relacja między rodzicem a dzieckiem. Dodajmy: między uczniem a nauczycielem, rządzącym a obywatelem.

A internet jest miejscem, gdzie ta zmiana się realizuje. Widać to nawet na transparencie niesionym przez uczestników krakowskiej demonstracji: „Łapy precz od RedTube!!!” (czyli serwisu pornograficznego, działającego podobnie do YouTube). Żart – nie żart, wydźwięk jest jasny: to, co robię w internecie, to moja sprawa – powiada pokolenie sieci.

Sieć wwwpływu

– Sam mechanizm organizowania się takich demonstracji nie jest nowy – mówi dr Batorski, który pracuje w Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW oraz jest członkiem zespołu przygotowującego cykl badań Diagnoza Społeczna. – Internet jest doskonałym narzędziem umożliwiającym powstawanie tzw. wiedzy wspólnej, czyli sytuacji, w której nie tylko wiemy i myślimy to samo, ale też „ja wiem, o co chodzi tobie, a ty, o co chodzi mnie”. A takiej wiedzy wymaga podejmowanie jakichkolwiek działań zbiorowych.

Klasyczny przykład w socjologii to pielgrzymka Jana Pawła II w 1979 r., kiedy niepogodzeni z komunistyczną władzą Polacy zobaczyli, jak jest ich dużo – policzyli się. Było to niezbędne do powstania Solidarności, jako tak masowego ruchu.

Ale, dodaje socjolog, obecnie ważniejsza jest treść tych protestów: – Dotykają one spraw absolutnie kluczowych dla młodego pokolenia. Część protestujących odbiera ACTA jako zamach na wolność swojego medium, część irytuje tryb wprowadzania tego dokumentu, część zaś uważa, że ograniczy on ich kontakt z kulturą i rozrywką – wylicza dr Batorski. – Oczywiście, wielu nie wie nawet, o co chodzi w samym ACTA, ale nic w tym złego. Do wyborów też idziemy, nie znając dokładnie kandydatów, ale mamy do tego prawo. Często w takich działaniach opieramy się na opiniach osób, do których mamy zaufanie.

To, co krytycy ulicznych wystąpień uważają może za „owczy pęd”, któremu uległa „zmanipulowana młodzież”, jest efektem mechanizmu opanowanego przez młode pokolenie do perfekcji: przepływu opinii w ramach własnych sieci społecznych, wśród ludzi, których zdaniu się ufa. Tapscott nazywa to wdzięcznie n-fluence networks (pozwólmy sobie na tłumaczenie „sieci wwwpływu”). Czy dotyczy to zakupu nowych butów, czy sądu na temat ACTA, liczy się zdanie prywatnych liderów opinii, a nie mediów czy polityków. To zupełnie nowa jakość. I nie lada wyzwanie, które i od polityków, i od mediów wymagać będzie pokory.

Bez pośredników

Zwłaszcza że niełatwo ich przechytrzyć czy zmanipulować – to według autora „Cyfrowej dorosłości” kolejna cecha pokolenia sieci. Przecież od urodzenia otoczeni są przez reklamy i chwyty marketingowe. Na co dzień uczą się, jak się nie nabrać na spam czy wyłudzanie danych. W sieci, gdzie łatwo ukryć prawdziwą tożsamość i rozpuścić dowolną plotkę, ich intuicja wyczula się na fake, czyli udawanie tożsamości bądź fałszerstwo. Są nauczeni krytycyzmu, bo w zalewie treści muszą nieustannie dokonywać wyboru tych naprawdę wartościowych. A do tego są nieustannie online i przy pomocy choćby komórki szybko mogą się skonfrontować ze źródłami czy opinią innych.

Tapscott przypomina, że gdy w 1938 r. Orson Welles stworzył radiowe słuchowisko „Wojna światów”, wybuchła panika: ludzie sądzili, że to relacja na żywo z lądowania kosmitów. Dziś nikt by się nie nabrał.

Za sprawą swojego wyczulenia młodzi cenią sobie też wiarygodność. Deklarują, że ważna jest dla nich szczerość i uczciwość, przejmują się ekologią, zastanawiają się nad etyką firmy, gdy rozważają zakup jej produktu. Dlaczego więc – pyta zatroskany Tapscott – osądzają firmy według rygorystycznych zasad etycznych, a równocześnie ściągają z internetu pliki?

Można pokusić się o przypuszczenie, że są w silnym dysonansie: kultura mówi im „nie kradnij”, komercja: „posiadaj!”, a praktyka: „ściąganie to nie kradzież” [o rozterkach korzystających z pirackiej muzyki i filmów pisze Przemysław Wilczyński na str. 6].

Dr Batorski zauważa, że żyją w świecie, w którym stary model ochrony praw jest niedostosowany do rzeczywistości: – Za masę sieciowych usług, które wydają się bezpłatne, jak Facebook czy Google, tak naprawdę płacimy swoją uwagą oraz swoimi danymi osobowymi, dzięki którym serwis może naszą uwagę lepiej zagospodarować, np. serwując lepiej dostosowaną reklamę. To kluczowe dla zrozumienia współczesnych mediów: w świecie, w którym tak dużo jest treści, to uwaga staje się dobrem deficytowym. To ona jest walutą, na niej się zarabia. I jest to zupełnie inny model niż ten, który zakonserwuje ACTA: stary model zarabiania na kopii. Można młodym ludziom zarzucać, że nie szanują pracy twórców, ale oni nie odmawiają zapłaty twórcom, bo w tradycyjnym modelu do tych ostatnich trafia niewielki procent ceny. Większość dostaje pośrednik. A w świecie cyfrowym, gdzie kopiowanie nic nie kosztuje, pośrednik, który nie dostarcza wartości dodanej, jest dla młodych ludzi nieporozumieniem.

Jak dodaje socjolog, przez wiele lat prawo autorskie było u nas słabo dostosowane do rzeczywistości, ale też słabo przestrzegane: – ACTA, owszem, nie wpłynie na polskie prawo, jak nam dziś powtarzają politycy. Ale wpłynie na jego egzekwowanie.

Proletariat kreatywny

Pokolenie sieci traktuje dobra kultury nie jako towar do kupienia, lecz jako wartą (bądź niewartą) uwagi informację, krążącą, ze swojej natury, w wiecznym obiegu. Informacja jest zaś jedynym dobrem, którego nie ubywa, gdy się je dzieli. Być może członkowie tego pokolenia są w tym nawet bliżsi idei dobra kultury niż tradycyjny, komercyjny jego model?

A pieniądze? Dla pokolenia sieci są inne, przynajmniej równie ważne, jeśli nie nadrzędne wartości, jak dostępność i natychmiastowość. Najnowsze badania Centrum Cyfrowego Projekt: Polska pokazują, że pierwszym powodem, dla którego respondenci ściągają filmy i seriale z internetu za darmo, jest lepszy wybór i łatwość znalezienia tego, czego potrzebują (75 proc.), na drugim miejscu zaś, z prawie taką samą liczbą odpowiedzi (72 proc.) pojawia się cena – płyty są ich zdaniem za drogie.

Tapscott: „Internet jest dla tego pokolenia jak sprzęt gospodarstwa domowego, np. lodówka. Nie zagłębiają się w techniczne aspekty jego funkcjonowania, jest on po prostu częścią ich życia. »Dzieci myślą, że pieniądze biorą się ze ściany«, jak mówi Jerry Michalski, znawca internetu, »a muzyka – z komputera«”.

Co więcej: nowe media rozmyły na dobre granicę między twórcą profesjonalnym a amatorskim, między autorem a odbiorcą. Konsument i producent to często jeden i ten sam uczestnik mediasfery: prosument. Pokolenie sieci odbiera, ale też tworzy treści, tak samo ogląda filmy, jak i umieszcza je na YouTube’ie, pisze, współdzieli zdjęcia. Bez prosumentów nie istniałby dzisiejszy internet. Zasadą Web 2.0 jest przecież dawanie użytkownikom form: blogów, serwisów społecznościowych, YouTube’ów itp. – które oni sami wypełnią treścią. Skoro jemu nikt za to nie płaci, pokolenie sieci spyta: dlaczego my mamy płacić?

Transparent na demonstracji w Krakowie: „Jesteśmy proletariatem kreatywnym. Imię nasze Legion. Nie można nas wyłączyć”.

Umieszczenia czyjegoś utworu w swoim zakątku internetu młodzi nie traktują więc jako p u b l i k a c j i (której stary system zarzuca pogwałcenie praw autorskich), lecz jako udostępnienie: cytat w ramach własnego kulturowego języka. Taki utwór – wideoklip czy zdjęcie – to składnik ich współdzielonego świata. To przecież pokolenie, które nie opowiada znajomym, jaki fajny teledysk widziało, tylko pokazuje go im na smartfonie. Odbieranie mu prawa do posługiwania się tymi komponentami traktuje jak odjęcie języka. Więc protestuje w obronie wolności wypowiedzi.

Piekarska i Stańczyk w „Kulturze Liberalnej”: „W pewien sposób usta internautów zostaną zakneblowane, bo nad każdym udostępnianym plikiem czy wypowiedzią będzie się trzeba dwa razy zastanowić, w obawie przed złamaniem prawa. Nie musi chodzić tu o piractwo, lecz o wolność prezentacji i dzielenia się swoimi zainteresowaniami. Wprowadzenie ACTA rodzi naszą rzeczywistą obawę, że internet, zamiast pozwalać na rozwój jednostek, stanie się jedynie miejscem prezentacji produktów”.

Kupują, czytają, słuchają...

– Najwyższy czas zastanowić się, jak tworzyć i promować nowe modele, zarabiające na uwadze użytkowników – mówi dr Batorski – Wzorców jest dużo, np. niektóre zespoły udostępniają swoją muzykę za darmo, by ją rozpropagować, a zarabiają na koncertach.

Centrum Cyfrowe Projekt: Polska opublikowało swój raport pt. „Obiegi kultury” w samą porę: 25 stycznia, gdy w polskich miastach trwały demonstracje przeciw ACTA. Badania dotyczą właśnie dostępu do dóbr kultury, jednego z ważniejszych haseł na transparentach protestujących. „Dopóki dyskusję będą prowadzić z jednej strony »złodzieje i piraci«, a z drugiej »złe korporacje«, nie ma szans na wypracowanie konstruktywnych rozwiązań” – napisali autorzy, zastrzegając, że nie badali piractwa, lecz coś, co nazwali formalnym i nieformalnym obiegiem kultury. Ten drugi to sfera nie tylko nielegalnego ściągania z sieci, ale też np. pożyczania sobie książek bądź płyt.

Okazuje się, że tylko 13 proc. Polaków kupuje książki, muzykę lub filmy, zaś aż 39 proc. pozyskuje je nieformalnie i za darmo (włącznie z pożyczaniem). Obieg nieformalny jest trzykrotnie większy niż rynkowy. I jest drugim po radiu i telewizji źródłem dostępu Polaków do dóbr kultury.

Co ważne: badanie pokazało, że w obiegu nieformalnym biorą udział niemal wyłącznie internauci, a z kolei uczestnictwo w internetowej części nieformalnego obiegu jest silnie powiązane z wiekiem: jego uczestników, którzy przekroczyli czterdziestkę, jest dużo mniej niż młodszych. Złodzieje? Otóż ci, którzy najintensywniej uczestniczą w obiegu nieformalnym, a więc ściągają z sieci, równocześnie najczęściej kupują. Stanowią 32 proc. Polaków kupujących książki, 31 proc. kupujących filmy i ponad połowę kupujących muzykę. A największy odsetek wśród jednocześnie kupujących i ściągających stanowią ludzie w wieku 15-24 lata.

To oni. Pokolenie sieci.

Aż 89 proc. aktywnych internautów w minionym roku przeczytało przynajmniej jedną książkę. Dla porównania, kontakt z książką w ciągu 2010 r. wg badań Biblioteki Narodowej deklarowało zaledwie 44 proc. ogółu Polaków. Internauci, którzy ściągają filmy z sieci, znacznie częściej niż przeciętni Polacy chodzą do kina.

„Chcąc zbadać osoby najaktywniej uczestniczące w nieformalnym obiegu tre¬ści kultury, w istocie dotarliśmy do grupy, która najaktywniej uczestniczy w życiu kulturalnym w ogóle – piszą autorzy raportu. – Grupa ta korzysta w sposób ponadprzeciętny z oferty instytucji publicznych i komercyjnych, ale równocześnie, w sytuacji, gdy ta oferta nie odpowiada na ich zapotrzebowanie, angażuje się w praktyki społeczne ustanawiające alterna¬tywne obiegi”.

Są więc gotowe modele nowej dystrybucji dóbr kultury, a także ochrony praw autorów i odbiorców. Takie, które sprawią, że piractwo przestanie być dla użytkownika wygodne, bo otrzyma on wygodniejsze i legalne sposoby dostępu do treści, korzystne też dla twórców. Już w 2006 r. Anne Sweeney, prezes grupy Disney- -ABC stwierdziła, że piractwo należy rozumieć jako model biznesowy i „konkurować z nim za pomocą jakości, ceny i dostępności”.

Jest też dla kogo nowe modele konstruować, wdrażać i... zarabiać.

Siła polityczna

Tak, pierwsze pokolenie sieci jest pełne paradoksów. Równocześnie demonstruje w obronie swojej prywatności i przesuwa granice tejże prywatności dalej niż kiedykolwiek w historii, bez oporów rozpowszechniając w serwisach społecznościowych zdjęcia ze swoich imprez. Jest skłonne do działań wspólnotowych, a jednocześnie część badaczy wskazuje na jego narcystyczne postawy. Szeroko zakreśla granice własnej wolności, a równocześnie często oczekuje, że wolność wyboru zapewni im rodzic albo pracodawca. Promuje uczciwość, kreatywność i własną ekspresję, a na potęgę plagiatuje prace zaliczeniowe czy dyplomowe, kopiując treści z Wikipedii czy Ściągi.pl.

Ale zmiana dzieje się tu i teraz. Nie na demonstracjach, lecz na co dzień: w rodzinie, w szkole, w życiu publicznym. Być może to pierwsza od wielu dekad przemiana, w której polska młodzież uczestniczy na równi z rówieśnikami z Zachodu, ale też np. Dalekiego Wschodu.

Nie można się dać zwieść zadymiarzom, którzy przyłączali się do demonstracji. Młodzi ludzie nieśli na transparentach hasła o wolności i demokracji. Komu z nimi nie po drodze?

Rząd, który zdążył już podpisać ACTA, zobaczył, jaką stanowią siłę. Premier – przerażony skalą protestów, w które zaangażowali się ludzie sympatyzujący dotąd z PO – zmienił ton i naprędce zapowiada zbadanie umowy: czy aby nie zagraża ona jednak wolności. Pokolenie sieci weszło w dorosłość, zyskało prawo wyborcze. I stało się obiektem kokieterii polityków.

Z krakowskiej demonstracji: „Jesteśmy kolektywnym umysłem sieci. Nic o nas bez nas”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2012