Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ktoś to cały czas robił, systematycznie i z niezmienną cierpliwością. Ktoś szykował ogromne miasteczka namiotowe, rozstawiał łóżka i przenośne toalety dla setek tysięcy. Ktoś dbał z największą naturalnością o nieubłaganą prozę życia, w dniach najwyższego uniesienia duchowego też niezbędną, tyle że niezauważalną. Zastanawiam się teraz, czy jakiekolwiek władze polskie podziękowały rzymskim administratorom i wolonariuszom za to, co wtedy zrobili, dla nas, między innymi...
To naprawdę bardzo piękna nazwa: cywilizacja miłości. Kiedy się ją wymawia, to zaraz akcent pada na słowo “miłość", tak skrzydlate, że to pierwsze trochę znika z pola widzenia. A tymczasem słowo “cywilizacja" też ma ciężar gatunkowy i zafałszować się nie da. Jest prozaiczne i realizuje się poprzez przyziemny konkret. Taki choćby jak woda dla podróżnych, toaleta nie uwierająca brudem i śmieci sprzątane w porę, by nie zasypały zamodlonej żałobnej rzeszy. To prawo konkretu nie daje się obejść ani unieważnić. Kto wie, czy bez “cywilizacji" ostałaby się i “miłość", z momentem gdy uniesienie wyparuje pod ciśnieniem prozy życia.
List od kogoś stąd. “Chodzę z trudem. Boję się upaść, bo to znaczy trwałe kalectwo. Z wdzięcznością odkrywam, że koło domu położono nowy chodnik. Małe, szorstkie kostki dają komfort antypoślizgu. Co za ulga. Żeby tak wszędzie, zamiast dziurawych płyt. I żeby koło kościoła, na pięknym placu, ktoś zimą sypnął piaskiem na ściętą lodem płaszczyznę i wreszcie zamontował poręcze na schodach. Nie trzeba byłoby się bać upadku. Ale nie ma nikogo, kto by to robił".
Jesteśmy dumni z naszej miłości, tak dumni, że gotowi ogłosić krucjatę nawracania innych, mniej godnych. Ileż w ostatnich tygodniach było porównań z krajami, gdzie ani takiej modlitwy, ani takiego uniesienia, ani takich “narodowych rekolekcji", jak to już nazwaliśmy. Dużo było rachunków sumienia - w cudzym imieniu. George Weigel pisze: “Skoro jedyną miarę dla siebie stanowimy my sami, czyż nie oznacza to drastycznego obniżenia horyzontu naszych dążeń? (...) Wystarczy przyjrzeć się Europie Zachodniej...". Pewnie jest o co się troskać. Ale mocą luźnych skojarzeń przypominam sobie natychmiast jedno nazwisko i postać, bynajmniej nie z Polski. To Jean Vanier, który wzbudził ruch prawdziwej solidarności z niepełnosprawnymi umysłowo. Przecież to od niego, Francuza, zaczęlismy się uczyć. Przecież bardzo niedawno jeszcze mówili nam lekarze i społecznicy, że dzieci z ciężkimi wadami wrodzonymi tylko za granicą, w owym konsumpcyjnym kapitalizmie znajdują adopcyjnych rodziców. Przecież to stamtąd pochodzi ruch “Lekarzy bez Granic", spieszący do najgorszych i najbardziej beznadziejnych rejonów Trzeciego Świata. Może “cywilizacja miłości" ma więcej postaci, niż wydaje się nam, najlepiej wiedzącym i najszczytniej powołanym?
***
PS. Niedawna rozmowa w tramwaju z przygodną czytelniczką uprzytomniła mi główny mankament ustawy, o której pisałam przed tygodniem. Emeryci, by przeznaczyć 1 proc. podatku na organizację pożytku publicznego, muszą zrezygnować z komfortu, jakim jest wypełnianie przez ZUS ich zeznań podatkowych. To faktycznie za trudne. Kiedy więc Sejm poprawi ustawę tak, aby podatnik mógł polecenie przeznaczenia 1 proc. kierować do Urzędu Skarbowego? Byłoby to i jedynie logiczne, i jedynie sprawiedliwe.