Wśród półek z cierpieniem

Uproszczona procedura przekazywania jednego procenta podatków zwiększy wpływy organizacji pożytku publicznego. Nie skróci jednak listy nieporozumień i pretensji, o jakich mówi się w tym środowisku.

29.04.2008

Czyta się kilka minut

Janusz Świtaj na wózku otrzymanym od Fundacji "Mimo Wszystko". Jastrzębie, kwiecień 2008 r. / fot . Grzegorz Celejewski / Agencja GazeTa /
Janusz Świtaj na wózku otrzymanym od Fundacji "Mimo Wszystko". Jastrzębie, kwiecień 2008 r. / fot . Grzegorz Celejewski / Agencja GazeTa /

Można nawet przyjąć tezę, że zgoda co do jednego procenta kończy się na następującej konstatacji: dobrze, że jest. Dzięki niemu część organizacji co roku otrzymuje wsparcie finansowe. Zazwyczaj są to kwoty niewielkie, zdarza się jednak i tak, że odpisy składają się na 10 proc. budżetu danej organizacji.

Spory wokół 1 procenta nie są nowe. Już w 2004 r., kiedy wchodziła w życie ustawa umożliwiająca odpis, pojawiały się głosy ostrzegające przed traktowaniem go jako panaceum na wszystkie dolegliwości skostniałego systemu polskiej opieki społecznej. Taki gest ze strony państwa może być traktowany jako dowód zrozumienia dla roli społeczeństwa obywatelskiego, równie dobrze można jednak interpretować go jako przyznanie się do słabości urzędników, którzy nie potrafią sprawnie pomagać sektorowi pozarządowemu.

Część działaczy trzeciego sektora wskazywała również na inne niebezpieczeństwo, które per saldo mogło zmniejszyć ilość pieniędzy przekazywanych organizacjom społecznym. Przykład Węgier, które odpis wprowadziły wcześniej, pokazywał bowiem, że podatnik skłonny jest utożsamiać przekazanie 1 procenta swoich podatków z działalnością filantropijną. Zaangażowanie finansowe Węgrów zmalało.

Ostatnie badania pokazują, że mimo rosnącej stopy życiowej również wśród polskich obywateli hojność maleje - w porównaniu z 2005 r., kiedy pieniądze na rzecz organizacji pozarządowych przekazało

41 proc. dorosłych Polaków, w 2007 r. liczba ta spadła o 13 proc.

Również liczba podatników decydujących się na odpis nie jest oszałamiająca - w 2007 r. z 20 mln podatników na odpis zdecydowało się tylko 7 proc.

Są też problemy, których nie da się opisać cyframi.

Dlaczego duży może więcej

Część działaczy społecznych skarży się nieoficjalnie, że zapis o 1 procencie zmusił ich do walki o klienta. Podatnik przebiera pomiędzy potrzebującymi, jakby przeglądał towary w supermarkecie. A przecież nie wybiera pomiędzy odmianami jabłek na targu, tylko pomiędzy różnymi odcieniami cierpienia, niepełnosprawności, choroby, wykluczenia i śmierci. Zastanawia się, czy pomóc dzieciom z hospicjów, chorym na białaczkę, cukrzycę, samotnym matkom, czy raczej wesprzeć tych, którzy walczą z niehumanitarnym traktowaniem zwierząt.

Wygrywa organizacja, którą stać na billboardy, reklamy, często pokazywana w telewizji.

- Nie zgadzam się, żeby rywalizować w takich konkurencjach. To frustrujące, przecież ja niczym nie handluję. Jak mam pokazać swoich podopiecznych, żeby zainteresować nimi podatników? Jak przegranych, nieszczęśliwych? Przecież oni chcą, by opowiadać o nich w jasnych barwach. A to nikogo nie zainteresuje - narzeka prezes jednej z największych fundacji zajmujących się pomocą młodzieży z trudnych środowisk.

- Takich pretensji nie sposób było uniknąć - twierdzi Jakub Wygnański z organizacji Klon/Jawor, zajmującej się monitoringiem sektora pozarządowego. - Społecznicy przekonali się, że dotykają ich zasady zwykłego marketingu. W Polsce działa ponad 6 tys. organizacji pożytku publicznego. To fizycznie niemożliwe, by o wszystkich było głośno. Jeśli jesteś mocniejszy, wygrywasz. Jeśli widać cię lepiej, zainteresowanie darczyńców jest większe. Nic dziwnego, że ci, co dostają mniej, mogą krzywo patrzeć na tych, co mają więcej.

Również Dariusz Karłowicz, filozof, specjalista od marketingu i prezes charytatywnej Fundacji św. Mikołaja, nie dziwi się tej rywalizacji: - Niektóre rodzaje działań społecznych czy charytatywnych muszą liczyć się z mniejszym zainteresowaniem - twierdzi. - Badania pokazują, że jeśli ok. 90 proc. z nas deklaruje gotowość wparcia hospicjów dla dzieci, to już ośrodki dla uchodźców wsparłby tylko co setny Polak. To nie znaczy, że organizacje, które nie mogą liczyć na masowe, spontaniczne wsparcie, nie mają szans. Chodzi o to, że muszą szukać pieniędzy inaczej, niż wieszając uliczne plakaty z numerem konta. To trudne i okropnie czasochłonne, ale co zrobić? Musimy się tego nauczyć. Przetrwają tylko ci, którzy potrafią gromadzić środki na swoją działalność. Narzekanie niczego tu nie zmieni.

Oficjalnie Annie Dymnej nikt zarzutów o zbyt sprawny marketing nie stawia. Oficjalnie słychać wyłącznie wyrazy zachwytu. Słynna aktorka i założycielka jednej z najważniejszych polskich fundacji zajmujących się pomocą niepełnosprawnym wie jednak dobrze, że za jej plecami pojawiają się niechętne głosy. W ciągu kilku lat Fundacja "Mimo Wszystko" rozrosła się w wielki, sprawnie funkcjonujący organizm, cieszy się ciągłym zainteresowaniem mediów. Wśród społeczników słychać więc czasem, że "Mimo Wszystko" jest uprzywilejowana. Że koncentruje na sobie uwagę mediów, utrudniając pracę innym.

- Staram się nie zwracać uwagi na takie sygnały, mimo że są bolesne i niesprawiedliwe. Dałam Fundacji swoją twarz i swój czas, jestem znana, a to rzeczywiście pomaga. Ale co w tym złego? I o jakich utrudnieniach mówimy? - dziwi się Dymna. - Przecież zwracamy uwagę społeczeństwa na wszystkich niepełnosprawnych, nie tylko tych, którymi się bezpośrednio opiekujemy. Nie robimy tego dla siebie ani dla garstki ludzi. "Mimo Wszystko" zmieniła się przez te lata w ambasadora większej sprawy. Walcząc o godniejsze życie dla osób chorych i niepełnosprawnych, współpracuję z wieloma fundacjami, pomagam im jak tylko mogę. Taka współpraca, a nie rywalizacja, daje siły i pozwala naprawdę działać. Przykre, że nie wszyscy chcą to zobaczyć.

Jakub Wygnański: - Można zapytać jeszcze inaczej: czy pomagać tym, którzy już coś osiągnęli, czy też tym, którzy mają bardzo niewiele? Niestety, często zdarza się tak, że pomoc niesprawnym instytucjom przepada, bo nie potrafią jej przeznaczyć na sensowną działalność.

Żerowanie na emocjach

Nieustannie toczy się też spór o granice, których promująca się w telewizji czy na billboardach organizacja przekraczać nie powinna. - Marketing społeczny prowadzi do tego, że ścigamy się w pokazywaniu klęski i przegranej. Im w gorszej sytuacji się znajdujesz, tym łatwiej o pomoc podatników - narzeka prezes fundacji zajmującej się dożywianiem dzieci w szkołach.

Karłowicz: - W niektórych sytuacjach nie ma dobrej odpowiedzi na taki zarzut. Trudno uniknąć oskarżeń o szantaż emocjonalny, jeśli mówi się o tak trudnych sprawach jak choroba czy śmierć. Nawet jeśli dokładamy wszelkich starań, żeby nie zinstrumentalizować cierpienia, zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że jest inaczej.

Anna Dymna od lat rozmawia z niepełnosprawnymi przed kamerą telewizyjną: - Nie można epatować cierpieniem i wystawiać go na widok publiczny. Ale w tym zdaniu kryje się wiele niuansów. Po latach kontaktów z osobami ciężko chorymi wiem, że oni chcą o sobie mówić, by oswoić swój strach przed chorobą, by nie zostać całkiem samotnymi w cierpieniu. Na dodatek często opowiadają o swoim szczęściu. Sami wyznaczają granice, których nie można przekroczyć. Weźmy przypadek Janusza Świtaja, który spędził 15 lat na łóżku, a teraz odżywa i zaczyna żyć normalnie. Rozmowy z Januszem, jego opowieści to nie jest pokazywanie cierpienia i nie można ich nazwać eksploatowaniem tragedii. Poza tym Janusz nie płacze: jest radosny i kipi energią, i swoją walką nie odpycha, lecz uruchamia siły, daje nadzieję i wiele do myślenia o sensie życia.

Marmurowe parapety

Dariusz Karłowicz zwraca uwagę na inny szczegół, jego zdaniem ważniejszy niż środowiskowe animozje: - Musimy otwarcie dyskutować o sensowności i skuteczności działań prowadzonych przez organizacje pożytku publicznego. Marzy mi się, żeby dziennikarze i dobroczyńcy pytali o racje różnych przedsięwzięć, żądali raportów rocznych, sprawdzali sposób zarządzania środkami, efektywność czy choćby np. pensje pracowników.

Znany warszawski filantrop: - Odwiedzam czasem pewną organizację pożytku publicznego. W siedzibie przybywa marmurowych parapetów, drogich sprzętów, zarobki pracowników są wysokie. Tu widzę prawdziwe zagrożenie: jeśli organizacja zaczyna się skupiać na samej sobie, a nie na działalności statutowej, przestaje mieć rację bytu.

Od tego roku podatnik, który zdecydował się przekazać jedną setną swojego podatku organizacji pożytku publicznego, nie musi fatygować się na pocztę, płacić z własnej kieszeni, a następnie oczekiwać na zwrot pieniędzy: urząd skarbowy powinien wykonać czynność za nas. Ostrożne szacunki mówią, że to udogodnienie może zmienić proporcje między podatnikami, którzy dokonują odpisu, a pozostałymi. Przejęcie obowiązków przez US może sprawić, że liczba obdarowujących wzrośnie nawet trzykrotnie.

Jakub Wygnański: - Jest się z czego cieszyć, choć naszych problemów to nie zlikwiduje. Najważniejszy - to uświadomienie ludziom, że jeden procent to za mało. On ma sens, ale prawdziwa filantropia zaczyna się tam, gdzie dysponujemy naprawdę własnymi pieniędzmi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008