Dziurawa Łódź

Kamienice składają się jak domki z kart. Politycy prześcigają się w pomysłach, jak je ratować. A mieszkańcy się modlą, żeby zdążyli coś wymyślić przed kolejną katastrofą.

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Pękająca kamienica przy ul. Wółczańskiej 43 w Łodzi, listopad 2019 r. / ANDRZEJ ZBRANIECKI / EAST NEWS
Pękająca kamienica przy ul. Wółczańskiej 43 w Łodzi, listopad 2019 r. / ANDRZEJ ZBRANIECKI / EAST NEWS

Zaspany Maciej zachował spokój, kiedy w środku nocy zobaczył czerwono-niebieskie światła i strażaków pukających w okno. „Przeparkuj pan auto, bo się kamienica wali” – oświadczył człowiek w mundurze. Macieja bardziej zaskoczyło coś innego: to dziwne, że aż tyle wytrzymała.

Upadek

Przecież znaki widzieli już wcześniej. Jola wspomina, jak drzwi na klatkę popychała delikatnie, żeby nie uderzyć w ścianę. Kiedy za mocno przywaliła, kawały gruzu sypały się na głowę. Maciej pamięta tynk odpadający ze ściany prosto pod nogi przechodniów. A Paweł przypomina wilgoć wychodzącą z pustych lokali po bokach.

Czego się spodziewać po budynku, który ma sto lat albo i lepiej? Na Wólczańskiej 43 w końcu się doczekali. W październikową noc w oficynie ich kamienicy zawalił się strop. Na szczęście skrzydło było opuszczone, strażacy odkryli jednak, że ściany pękają wszędzie.

Budynek przy Wólczańskiej zamknął zeszłoroczną czarną serię w Łodzi. W marcu zawalił się dach budynku naprzeciwko dworca Łódź Fabryczna. Na początku września w remontowanej kamienicy przy ul. Rewolucji 1905 Roku z hukiem upadły wszystkie stropy. Nie minęły dwa miesiące, a runęła ściana sąsiedniej posesji. Po każdej katastrofie strażacy powtarzali: „Cud, że nikt nie zginął”.

Ten cud rozciąga się w czasie. Lista kamienic, które się zawaliły w ostatnich latach doszła do dziesięciu. Po ostatniej czarnej serii nikt nie chce już czekać, kiedy w końcu pod gruzami zginą ludzie. Łódź się wystraszyła.

Zryw

Po zdarzeniu na Wólczańskiej prezydent miasta Hanna Zdanowska żąda od premiera utworzenia funduszu dla rewitalizacji Łodzi. „Kilkadziesiąt lat powojennych zaniedbań odbiło się na stanie technicznym wielu łódzkich kamienic. Staramy się to naprawić, jednak wysiłek, jaki musimy ponieść, przerasta możliwości finansowe samorządu, tym bardziej że Łódź posiada najwięcej kamienic komunalnych spośród wszystkich miast w Polsce” – pisze do premiera Morawieckiego. Radni ruszają z pracą nad projektem ustawy rezerwującej rządowe środki specjalnie dla Łodzi. Powołują się na przykład Krakowa. Co roku stolica Małopolski dostaje ok. 30 mln od rządu na rewaloryzację zabytków. Łodzi marzy się podobne finansowanie. Tylko bogatsze, bo skalę potrzeb oszacowano na 13 mld złotych.

Społecznicy wzywają urząd do okrągłego stołu mieszkaniowego. – Zebraliśmy deweloperów, mieszkańców, wojewodę. Tylko magistrat nie odpowiada – tłumaczy Jarosław Ogrodowski, łódzki społecznik i ekspert ds. rewitalizacji.

Wiceprezydent Wojciech Rosicki kontruje: w urzędzie nie mają czasu na inicjatywy czysto polityczne. Przecież szefowa społeczników kandydowała na prezydenta miasta. Tymczasem nadzór budowlany na szybko przeprowadza audyt najgorszych kamienic. Inspektorzy żądają ewakuacji sześciu z nich. Miasto proponuje lokatorom wyprowadzkę do hostelu.

Grożący zawaleniem budynek przy Wólczańskiej wciąż zamieszkuje 20 rodzin. Zrozpaczeni mieszkańcy z transparentami wchodzą na sesję rady miejskiej. Domagają się nowego domu – ale takiego, w którym da się mieszkać bez wstydu. Nie można im się dziwić. Aż 19 tys. lokali należących do magistratu nie ma toalet, 5 tys. w ogóle nie ma wody. Prawie 30 tys. rodzin marzy o centralnym ogrzewaniu.

W końcu urzędnikom udaje się przekonać lokatorów do wyprowadzki do robotniczego hostelu. Tymczasowo, póki magistrat nie znajdzie nowych lokali.

Czekanie

Połowa lutego, cztery miesiące po katastrofie. Po korytarzu hostelu biegają maluchy, zrezygnowane matki wylewają zawartość nocników do jedynej toalety na piętrze. Ojcowie odgrzewają obiad na indukcyjnej płycie we wspólnej kuchni.

Maciej żadnej propozycji od miasta jeszcze nie dostał. Mógłby sobie sam czegoś poszukać, bo – o ironio! – pracuje jako pośrednik nieruchomości. Z kredytem byłoby jednak ciężko. Po zawale dochodził do zdrowia, stracił wszystkie oszczędności. Dużo nie wymaga, 35 metrów z łazienką to jego największe marzenie.

Paweł miał na Wólczańskiej 30 metrów do podziału na cztery osoby, ale to i tak znacznie więcej, niż ma dzisiaj w hostelowych pokoikach. No i do pracy miał blisko, bo wszędzie pod nosem tramwaj. Wszak Wólczańska, ulica pełna kamienic z odpadającymi fasadami i opuszczonych fabryk, znajduje się w samym centrum. Teraz do pracy przy produkcyjnej taśmie Paweł dojeżdża ponad godzinę.

Na Wólczańską wprowadził się jako nastolatek. Pomagał dziadkom, którzy zdrowie zmarnowali w łódzkich fabrykach. To było 30 metrów wydzielonych z 300-metrowego mieszkania. Te klitki nie miały żadnej wentylacji, sąsiedzi nie grzali, bo mieli piece na prąd. Żadnej ubikacji ani łazienki, dorosły Paweł wszystko pobudował we własnym zakresie.

Parę lat temu kamienicę od magistratu odzyskał potomek przedwojennych właścicieli. Mieszka w ciepłych krajach, a nieruchomość pozostawił pod opieką administratora. Dzisiaj ten administrator przed sądem opowiada o tym, dlaczego zamienił budynek w ruinę.

Miały stać 30 lat

Upadek łódzkich kamienic wpisany był w ich DNA od narodzin. Turyści podziwiają secesyjne pałace oraz kamienice fabrykanckich rodzin. Ale tkankę śródmieścia tworzą głównie tanie czynszówki budowane dla robotników. XIX-wieczna Łódź w ciągu stu lat zwiększyła 600-krotnie liczbę mieszkańców. Powstawało ponad 200 kamienic rocznie. Budowano tanio i szybko.

– Właściciele kamienic postrzegali je jako budowle substandardowe, które mają postać 30–40 lat – opowiada Jarosław Ogrodowski.

W czasie II wojny z miasta znikają Żydzi, potem Niemcy, czyli większość mieszkańców. Władza ludowa przejmuje kamienice na własność. Przestronne pokoje dzieli na malutkie izby, wprowadza nowych lokatorów. Kolejny raz w swojej historii Łódź przeżywa oblężenie. Wiejska ludność z Polski środkowej falą napływa do przemysłowego miasta. Po wojnie Łódź liczyła pół miliona mieszkańców. 30 lat później już 800 tysięcy. Strajkujące włókniarki domagały się – oprócz spadku cen żywności – właśnie budowy mieszkań. Rozwiązaniem mieszkaniowego głodu była budowa ogromnych osiedli wokół centrum, jak Widzew, Radogoszcz, Retkinia czy Bałuty.

– PRL wolał budować nowe, niż remontować stare. Na jednym blokowisku stworzysz znacznie więcej mieszkań niż w odnowionym kwartale kamienic. No i wtedy te kamienice to nie był żaden zabytek – tłumaczy Jarosław Ogrodowski.

Synonimem luksusu stało się mieszkanie w bloku z płyty z łazienką i bieżącą wodą. Kamienice z wychodkiem na podwórzu nie mogły z nimi konkurować. Do śródmieścia trafiali tylko ci, którzy nie mieli wyjścia. Tak w centrum Łodzi powstały enklawy biedy.

III RP przekazuje samorządom w prezencie mieszkania komunalne. Polskie miasta do dzisiaj nie poradziły sobie z tą niedźwiedzią przysługą. Obserwatorium Polityki Miejskiej w 2018 r. zbadało 722 miasta. Badanie pokazało, że w Krakowie i Wrocławiu 20 proc. komunalnych budynków jest w złym stanie. W Bytomiu ten odsetek to 26 proc. W Olsztynie i Lublinie ponad 60 proc. Miasto Łódź, właściciel największej liczby kamienic w kraju, ma gminny zasób zdegradowany w 89 procentach.

Zapomnienie

W Łodzi silna jest legenda o ignorowaniu przez resztę kraju, który traktował robotnicze, wielokulturowe miasto jak ciało obce. W tej narracji Łodzią nie przejmowała się ani sanacja, ani władza ludowa, a o III RP lepiej nie mówić.

W latach 90. lokalni politycy pielgrzymowali do Warszawy, domagając się rządowego wsparcia. Minister Jacek Kuroń obawiał się, że bez niego w mieście dojdzie do poważnych niepokojów. Hanna Suchocka powołała pełnomocnika do spraw restrukturyzacji Łodzi. Nic to nie dało, bo żadnej restrukturyzacji nie było.

– Kiedy padał przemysł włókienniczy, zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Włókniarki to była słaba grupa protestacyjna, nie miały siły górników, żeby palić opony i walczyć o swoje. Żaden rząd nam nie pomógł. Ani z Platformy, ani z lewicy, ani z PiS – mówi wiceprezydent miasta Wojciech Rosicki.

Za czasów PO w Łodzi powstał co prawda podziemny dworzec i ekspresowe obwodnice, ale Donald Tusk obiecywał znacznie więcej, bo aż 25 mld zł na rewitalizację. Ostatecznie z 25 mld ostało się... 650 mln.

Teraz kolejny raz Łódź wyciąga rękę do Warszawy.

Wyprowadzanie

Jola, niegdyś dozorczyni, dziś emerytka, pamięta, jak na Wólczańskiej zamarzły rury. Z sąsiadami po wodę musiała biegać do beczkowozu. Zresztą prysznic Joli to zawsze była woda nalewana z baniaka do miski, ewentualnie kąpiele u syna raz w tygodniu.

Pewnego dnia u Joli pojawiła się wąziutka szczelina pod oknem. Latem wpadało przez nią słońce, zimą wiało. Szczelina rosła, aż z ulicy było widać. Jola zasłoniła ją watą szklaną i dyktą. Kiedy pomalowała sufit, to zaraz wychodziły nowe pęknięcia. Pisała do urzędu miejskiego o nowe mieszkanie. Usłyszała, że miasto nowych mieszkań nie ma.

W ostatnich latach magistrat zbudował trzy bloki komunalne, a na remonty mieszkań wydaje blisko 100 mln zł rocznie. Niby niemało, ale krytycy Hanny Zdanowskiej chętnie wymienią ogromne, choć przeskalowane inwestycje. Tunele drogowe w centrum miasta, dwa stadiony piłkarskie czy orientarium wyglądają może imponująco, lecz w życiu łodzian zmieniają niewiele. Tymczasem mieszkań brakuje.

Jola z Wólczańskiej wcale nie chciała się wyprowadzać. Aż do momentu, jak zerwał się strop w sąsiedniej oficynie. Akcję strażaków oglądała z chodnika, w podomce, otoczona przez ewakuowanych sąsiadów. Wtedy właśnie pomyślała: „Pod gruzami też nie chcę umierać”. Trafiła do wąskiego pokoiku w hostelu. Ciągłe śpiewy i jedna toaleta na piętrze to nie są warunki na jej nerwy. Musi poczekać na nowe mieszkanie. Jakoś wytrzyma. Nie ma przecież wyboru.

Szarpanie

W styczniu 2020 r. projekt specustawy jest już gotowy. A nawet dwa. Jeden to dokument firmowany przez radnych i urząd miasta. Hanna Zdanowska wysyła go do grupy łódzkich parlamentarzystów oraz prezydenta Andrzeja Dudy.

– Projekt jest prosty i zawiera jeden postulat: dajcie nam pieniądze. Niech powstanie fundusz, z którego będzie mógł korzystać magistrat i prywatni inwestorzy – mówi wiceprezydent Rosicki. Pieniądze dla Łodzi rozdzielać ma komitet złożony z przedstawicieli władz miasta i prezydenta. Nie ma mowy o konkretnych kwotach, ale na urzędowych korytarzach słychać, że nawet 100 mln rocznie byłoby darem z niebios.

W tym projekcie ustawy rząd nie ma nic do powiedzenia na temat wydawania rządowych pieniędzy. – Wyszliśmy z założenia, że to my najlepiej wiemy, na co przeznaczyć te środki – mówi Rosicki.

Ciężko uwierzyć, że dokument w tym kształcie, w dodatku firmowany przez samorządowców z PO, spodoba się premierowi. Lepiej wyglądają szanse drugiego projektu, który przygotował Włodzimierz Tomaszewski, poseł z Porozumienia Jarosława Gowina, wiceprezydent Łodzi za czasów Jerzego Kropiwnickiego. Tomaszewski mówi, że zdobył już podpisy 18 posłów. Wystarczy, by złożyć projekt ustawy. Ale Tomaszewski nie jest pierwszoligowym graczem obozu rządzącego i nie wiadomo, czy zbierze większość w klubie. No i jego projekt pozostawia władzę nad funduszem w rękach premiera, za to całkowicie odcina od decyzji samorząd.

– Nie mogę dopuścić, by pieniądze trafiły w ręce szkodników, którzy doprowadzili do pogorszenia stanu kamienic – rzuca Tomaszewski, od lat krytyk Zdanowskiej.

Trzecią opcję prezentuje wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, jedynka na listach PiS z Łodzi. W wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego” zapowiedział co prawda, że specustawy nie poprze, za to mógłby przekazać środki z Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków. Dziś Fundusz to raptem 20 mln zł, ale Gliński liczy, że uda się go powiększyć. Namawia jednocześnie, żeby projekt takiej ustawy złożyła... opozycja.

Na razie więc politycy podgryzają się wzajemnie. A Łódź czeka.

Kijem w szczury

W ciągu dnia Teresa nie lubi siedzieć w domu. Tylko ile można jeździć do wnuków? Parterowy dom przy Kopernika to jeden z tych, które nadzór budowlany kazał ewakuować. Nakaz nakazem, a w kamienicach wciąż mieszkają ludzie. Teresie zaproponowali cztery mieszkania zastępcze. Wszystkie odrzuciła. Nadawały się bardziej na magazyn niż mieszkanie.

Na Kopernika wprowadziła się w latach 50. z rodzicami. Jak tylko matka zobaczyła ich nowy dom, usiadła i zapłakała. Na ścianach czarno od wilgoci. Przez lata nauczyli się ten grzyb maskować meblami, tapetami, dyktą.

Nogi bolą Teresę od dawna. Do tego pokrzywione palce, zapalenie stawów i mięśnia sercowego. Syn skarży się na stawy, córka sąsiadów chorowała na płuca. To typowo łódzkie historie. Budowane na szybko kamienice, parterowe budynki bez fundamentów, zachodzą grzybem i wilgocią. Złe warunki przekładają się na zdrowie. Łódź ma najwyższą umieralność mieszkańców spośród dużych miast.

Od niedawna Teresa ma nowych współlokatorów – szczury. Przed snem wali kijem bejsbolowym w podłogę wokół łóżka, żeby je wystraszyć.

Już w 2017 r. urzędnicy obiecywali jej wyprowadzkę przy okazji rewitalizacji. Potem zniknęli na całe lata. Kiedy poszła do lokalówki po mieszkanie, usłyszała: „Każdy musi sobie w Polsce poradzić sam. Czemu pani nie wynajmie?”. A Teresa młodej urzędniczce chciałaby odpowiedzieć, że nie wynajmie, bo ma 1170 zł emerytury.

Szlag ją trafia, gdy ogląda nowe bloki z płachtami na balkonach: na wynajem. To znaczy, że ludzie mają środki, żeby kupić jedno mieszkanie i jeszcze drugie na wynajem? Teresa życie przepracowała w gazecie jako goniec, a na starość jako sprzątaczka, ale nie stać ją nawet na jedno mieszkanie. Czuje, że spotkała ją kara. Tylko nie wie, za co. Chyba za całą historię tego miasta.

Milczenie

Premier Morawiecki na list Hanny Zdanowskiej do dziś nie odpowiedział. Pomysł funduszu dla Łodzi poparł za to kandydat na prezydenta RP Władysław Kosiniak-Kamysz.

Nawet jeśli rząd sypnie pieniędzmi, to jednak nie rozwiąże całkiem problemu. Sam urząd miejski zarządza 1800 kamienicami, do tego należy dodać wspólnoty mieszkaniowe oraz prywatnych właścicieli.

– Trzeba szukać innego finansowania, wprowadzić prywatny biznes. Widzimy to tak: inwestor dostaje od nas grunt i zawiera umowę. Buduje osiedle, ale rewitalizuje też stare budynki. Część mieszkań oddaje nam na lokale komunalne, a resztę sprzedaje. To byłby sukces, gdyby w tej kadencji powstało w ten sposób kilkaset gminnych mieszkań – opowiada wiceprezydent Rosicki.

Na dywagacje nie ma już czasu. Bo tego, że będą następne zawalenia, Łódź jest więcej niż pewna. ©

W kwietniu nakładem Czarnego ukaże się książka Wojciecha Góreckiego i Bartosza Józefiaka „Łódź. Miasto po przejściach”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020