Telewizja – fatalizm zależności

Państwo jest dobrem wspólnym, a nie dobrem ludzi rządzących polityką i gospodarką. Jeśli telewizja publiczna ma realizować politykę informacyjną rządu, to nie wypełni swej roli forum nieskrępowanej publicznej debaty.

06.03.2007

Czyta się kilka minut

Niestrudzony reżyser naszej politycznej sceny oraz jego liczni asystenci nie tracą formy. Żywię dla nich za to osobistą wdzięczność, bo należę do tych, którzy w dużej mierze żyją z recenzowania tego widowiska. Program kolejnych odsłon najlepiej śledzić poprzez tzw. media elektroniczne, a osobliwie na tzw. "pasku". "Pasek" przesuwa się nieustannie u dołu telewizyjnego ekranu i jest najszybszym środkiem upowszechniania wiadomości. Jest to rzecz ważna, bo wieści, nader często dość hiobowe, mogą nadejść w każdej chwili. Bez "paska" człowiek gotów by coś uronić. Tymczasem nie znamy dnia ani godziny, gdy trzeba będzie skomentować wydarzenia, nierzadko z trudem mieszczące się w głowie. Jedno wydarzenie ściga drugie z szybkością godną corocznej gonitwy byków w hiszpańskiej Pampelunie, który to fakt podtrzymuje odpowiednią temperaturę zaostrzającej się walki o prawo i sprawiedliwość.

Jeszcze nie umilkły echa dymisji dwóch spośród czołowych ministrów, a także podania do publicznej wiadomości tajnej listy przestępców na państwowym żołdzie, jeszcze polscy ekolodzy nie zdołali przekonać polskiego rządu o unikalnych wartościach polskiej przyrody, a już "pasek" zaiskrzył kolejną rewelacją.

Cierpiący na bezsenność naoczni świadkowie twierdzą, że informacja o dymisji Bronisława Wildsteina pojawiła się na "pasku" TVN 24 dopiero we wtorek po północy, co świadczyłoby o tym, że redaktorzy wydarzenie przespali. Już bowiem w poniedziałek wyszła ostatecznie na jaw mrożąca krew w żyłach prawda, że Bronisław Wildstein, jeden z twórców idei IV RP, a przy tym człowiek znany z bezkompromisowej niezależności poglądów, nie sprawdził się na odcinku kierowania telewizją publiczną. I że trzeba go zastąpić wyrazistym politykiem. Komentatorzy zarobili już wcześniej sporo na rozważaniach kiedy i dlaczego Wildstein upadnie, bo taka ewentualność wisiała w powietrzu od momentu mianowania go na stanowisko prezesa TVP.

Publiczna czy państwowa

Gdy owa ewentualność została skonsumowana, politycy z kręgu PiS wystąpili z (nieznacznie tylko zawoalowanym) wyjaśnieniem, że telewizja publiczna musi być bezpośrednio kontrolowana przez rządzących "bo tak było zawsze". W istocie, twierdzenie, że "kto ma telewizję, ten ma władzę", ma długą tradycję, choć jest to tradycja tyleż mało chwalebna, co przestarzała. Z kręgów Samoobrony nadeszła refleksja, że prezes Wildstein był złym menadżerem, a z okolic SLD usłyszeliśmy nawet tezę o wyższości Roberta Kwiatkowskiego, za którego czasów telewizja publiczna zarabiała krocie.

Takie poglądy są wyrazem semantycznego nieporozumienia. Otóż telewizja publiczna to nie to samo, co telewizja państwowa, niezależnie od tego, że państwo jest jej właścicielem. Od telewizji komercyjnych powinny ją różnić dwie rzeczy: ważniejsza winna być dla niej misja niż kasa, a państwo powinno być tylko gwarantem jej niezależności od grup interesów gospodarczych i politycznych. Bo państwo jest dobrem wspólnym, a nie dobrem ludzi rządzących polityką i gospodarką. Jeśli telewizja publiczna ma realizować politykę informacyjną rządu, to nie wypełni swej roli forum nieskrępowanej publicznej debaty. Przypominanie takich banałów może być usprawiedliwione tylko tym, że jest odpowiedzią na żenujące niedorzeczności głoszone przez polityków bez żadnego skrępowania.

Czy telewizja pełniąca społeczną służbę jest w ogóle możliwa? Z całą naiwnością twierdzę, że tak, bo tak właśnie bywa w krajach starych demokracji. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że telewizja Wildsteina nie była tak odległa od tego ideału, jak można się było obawiać. Świadczyłby o tym brak głośnych i poważnych zarzutów co do jej obiektywizmu (przynajmniej w dziedzinie informacji), jeśli nie liczyć pretensji koalicjantów PiS o wybujałych propagandowych ambicjach. Czy jednak telewizja publiczna jest dziś trwale w Polsce możliwa? Tu już pewności nie mam, a dymisja Wildsteina ten brak pewności tylko pogłębia.

Niebezpieczna analogia

Rzecz bowiem nie w samej tylko telewizji, ale w stosunku rządzących do państwa i tego, co trzeba określić jako sferę publiczną. Wbrew przekonaniu kolejnych rządzących w Polsce ekip, państwo nie jest własnością tych, którzy sprawują konstytucyjną władzę, ale wszystkich obywateli. Tym bardziej nie może być ich własnością szersza sfera publiczna - ramy i tematyka społecznej debaty, społeczeństwo obywatelskie, samorządność lokalna i zawodowa. Póki mamy instytucje i wolności demokratyczne, jest to po prostu niewykonalne. Próby przejęcia społecznego, duchowego przywództwa przez rządzących poprzez ścisłą polityczną kontrolę nad wszelkim instytucjami, które da się "odzyskać", muszą się skończyć kompromitacją.

W szczególny sposób dotyczy to telewizji. Już w latach 80. Lech Wałęsa głosił, z właściwą sobie prostotą, tezę proroczą: komunizm upadnie obalony przez telewizję satelitarną. W tamtych czasach był to pierwszy środek przekazu łamiący monopol upowszechniania informacji i idei, monopol będący jednym z głównych filarów totalitaryzmu. Dziś środkiem jeszcze potężniejszym stał się internet i nie przypadkiem dyktatorski reżim w Chinach wypowiedział mu wojnę. W każdym razie marzenie o tym, że "kto ma telewizję (państwową), ten ma władzę", to dziś już tylko żart.

Obserwowałem to w klinicznej formie kilka lat temu w kraju odległym od Polski, w postsowieckiej Republice Mołdawii, gdzie komuniści po powrocie do władzy uczynili z telewizji państwowej swą tubę propagandową. W rezultacie telewidzowie (z wyjątkiem chłopów w odległych zakątkach kraju, gdzie żaden inny sygnał nie docierał) zaczęli masowo wybierać znacznie atrakcyjniejsze i rzetelniejsze informacyjnie stacje rumuńskie i rosyjskie. Polska to oczywiście nie Mołdawia, lecz trudno zaprzeczyć, że akurat w tej materii rysują się niepokojące analogie.

Publiczna stacja komercyjna

Jakiekolwiek zamiary, by telewizja publiczna realizowała politykę informacyjną i propagandową rządu - jakąkolwiek politykę - są po prostu błędne. Nie byłoby natomiast błędem, gdyby postawiła sobie za cel rzetelne informowanie i tworzenie warunków do otwartej publicznej debaty, by realizowała cele edukacyjne, by wspierała upowszechnianie kultury i historii. I aby swe dochody inwestowała w realizację wyżej wspomnianych celów. Byłoby naprawdę dobrze, bo w przypadku ponadpartyjnego konsensusu w przedmiocie jej niezależności, mogłaby realizować te cele w sposób bardziej naturalny niż stacje komercyjne. Utopia? Być może. Sądzę jednak, że rzeczy słuszne i racjonalne należy głosić niezależnie od tego, jak utopijnie brzmią.

Ostateczny upadek właściwie rozumianej telewizji publicznej nie musi oznaczać katastrofy. Już dziś jej rolę spełnia w dużej mierze TVN 24, a w mniejszym stopniu również inne stacje, zwane z pewnym pobłażaniem "komercyjnymi". Każda telewizja, niezależnie od formy własności przedsiębiorstwa, które produkuje jej program, ma publiczne powinności. Dlatego też działalność stacji komercyjnych powinna podlegać i podlega takiemu samemu osądowi, jak funkcjonowanie telewizji publicznej, a praca ich dziennikarzy musi być poddana tym samym standardom.

Jest jednak jakiś paradoks w fakcie, że niezależność dziennikarskiej pracy łatwiej w Polsce budować w oparciu o zależność wobec prywatnego kapitału niż w oparciu o zależność wobec państwa. A może to nie jest żaden paradoks, a tylko świadectwo, że nasze państwo nie uwolniło się wciąż od schematów myślenia głęboko zakorzenionych w systemie, w którym żyliśmy dziesiątki lat. Fatalizm zależności polskiej telewizji publicznej od politycznych układów odzwierciedla słabość naszej demokracji. Bo demokracja to nie tylko wyborcze procedury, nie tylko prawo i sprawiedliwość, ale obyczaj, który sprawia, że jak największa część społecznego życia pozostaje wolna od bezpośredniej gry politycznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2007