Teczki zostały rzucone

Czy chęć poznania księżowskich teczek wypływa z czystej tęsknoty za prawdą, która ma wyswobodzić? Sprawa jest chyba bardziej złożona.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w drodze na konferencję prasową, 31 maja 2006 r. /fot. P. Ulatowski - visavis.pl /
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w drodze na konferencję prasową, 31 maja 2006 r. /fot. P. Ulatowski - visavis.pl /

Kto był na Etnie, pamięta te małe kratery, jakby dymiące kretowiska, poczciwe kopczyki, korcące turystę, który z bliska chce zobaczyć taką bramę piekła, wlot do rozpalonego i płynnego rdzenia matki Ziemi. Przewodnik, miły człowiek, nagle stał się ponury i niegrzeczny. Rozsunął włosy na głowie. Zakrywały paskudną wielką różową bliznę. "Też byłem kiedyś ciekawy. Te niewinne kratery potrafią niespodziewanie plunąć w górę lawą i kamieniami. Dostałem w głowę i ledwo uszedłem z życiem. Chcesz, to idź na własną odpowiedzialność. Ja ostrzegałem".

Księżowskie teczki są jak małe kratery z Etny. Niespodziewane wybuchy raz kogoś zabiją, raz tylko komuś łeb rozwalą, zasilane podziemną, rozpaloną masą lawy i gazów. Nie da się bezkarnie nad nimi stać i patrzeć. I na tym porównanie się urywa, bo nikt w Polsce nie znalazł jeszcze sposobu uporania się z wulkanami i trzęsieniem ziemi. Dobrze, jeśli uda się je przewidzieć. Archiwalne materiały przechowywane w Instytucie Pamięci Narodowej nie są bulgocącą lawą i same z siebie nie mają takiej energii, by eksplodować. Uśpione w nich mordercze energie, które stały u ich poczęcia: podłość, z której zostały zrodzone, cel, któremu miały służyć (zniszczenie Kościoła), nienawiść i pogarda do człowieka, towarzyszące ich powstawaniu - wydobywamy z nich my, ludzie. I coś z tym musimy zrobić, tylko nie zawsze wiemy co.

O co chodzi?

Sens lustrowania przeszłości kandydatów na ważne stanowiska państwowe jest mniej więcej jasny. Tylko mniej więcej, bo wciąż nie ma zgody co do tego, które stanowiska wymagają takiej radioskopii. Czy należy odnieść to także do duchownych? Nie będąc formalnie osobami publicznego zaufania, są nimi w powszechnym odbiorze. Na ogół jednak, dzięki kanonicznemu limitowi wieku osób pełniących kościelne funkcje i "łasce późnego urodzenia", dzisiejsi kandydaci na stanowiska kościelne są poza podejrzeniem. Jako podlegający ewentualnej lustracji pozostają księża pełniący już funkcje, w zasadzie ludzie urodzeni w latach 1931-1970, bo ci, którzy urodzili się wcześniej, są na emeryturze, a ci młodsi w czasach esbecji jeszcze nie byli księżmi ani klerykami.

Gdyby więc chcieć rozciągnąć ustawę lustracyjną na kapłanów, lub jakąś jej odmianę wprowadzić do procedur kościelnych, oświadczeń lustracyjnych można by wymagać tylko od wspomnianej grupy. Wydaje się jednak, że w toczących się obecnie debatach niekoniecznie o to chodzi.

Dociekania, domysły, publikowane dokumenty, komentarze dotyczą także księży nieżyjących albo niepełniących dziś żadnych kościelnych funkcji, emerytów. Zwykle dotyczą zresztą księży jakoś się wyróżniających, znanych. Jednocześnie uparcie wraca refren, że należy sprawdzić wszystkie teczki księży, co jest wymaganiem dość daleko idącym, jako że tajne służby PRL-u zakładały teczkę każdemu kandydatowi do kapłaństwa.

Pragnienie poznania najnowszej historii Kościoła w Polsce, z uwzględnieniem także perspektywy służb specjalnych, jest uzasadnione. Ludzie najbardziej zaawansowani w znajomości tych materiałów, czyli historycy IPN, przy każdej okazji podkreślają, że te materiały są w znacznej mierze świadectwem odwagi, czasem bohaterstwa polskich księży. Jednak bohaterstwo budzi znacznie mniejsze zainteresowanie aniżeli klęski, zdrady i grzechy. Oczekiwanie ujawnienia zawartości archiwów IPN dotyczących Kościoła jest, przede wszystkim, oczekiwaniem na ujawnienie nazwisk księży-tajnych współpracowników SB. To dlatego, choć ks. Tadeusz Zaleski nie zapowiadał ujawniania nazwisk, a jedynie prezentację typologii postaw duchownych wobec SB, media z uporem i do końca powtarzały, że poznamy listę żyjących i nieżyjących księży kolaborantów.

Czy ta chęć poznania księżowskich teczek wypływa z czystej tęsknoty za prawdą, która ma wyswobodzić? Sprawa jest chyba bardziej złożona.

Z pewnością są tacy, których irytuje Kościół: instytucja postrzegana jako głosiciel i stróż zasad moralnych. Są przekonani, że pokazanie zdrady jej przedstawicieli podważy wiarygodność instytucji. Co więcej, głoszą przekonanie, że Kościół sprawę księży-współpracowników SB zamierza "zamieść pod dywan", co uważam za absurd. Gdyby tak było, znaczyłoby to, że Kościół sam nie wierzy w to, co głosi - a głosi, że jest świętym Kościołem ludzi grzesznych, że jeśli jest święty, to świętością Chrystusa, jego Głowy, nie świętością swego "personelu". Benedykt XVI przypomniał: "Wierzymy, że Kościół jest święty, ale są w nim ludzie grzeszni. Trzeba odrzucić chęć utożsamiania się jedynie z bezgrzesznymi". Gdyby Kościół stał na bezgrzeszności księży, dawno by upadł. Gdyby na niej budował swój autorytet, dawno by go nie miał. Dlatego takie wyjaśnienia powolności działań Kościoła w Polsce w tej dziedzinie uważam za krzywdzące, nawet jeśli nad tą powolnością, a zwłaszcza opóźnieniem, z jakim się za to zabrano, ubolewam.

Czego więc w sprawie księżowskich teczek oczekuje się od Kościoła? Czasem odnoszę wrażenie, że oczekuje się opublikowania kompletnej listy księży-TW na łamach prasy. Co dalej, co z tymi, którzy na owej liście się znajdą, nikogo specjalnie nie interesuje.

O kogo chodzi?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówił mi, że na słynnej konferencji prasowej zamierza przedstawić siedem typów postaw księży wobec SB. Nie znam opracowania księdza Tadeusza, ale myślę, że warto - mimo iż sprawy są na ogół znane - pokusić się o zarys takiej typologii.

Tak więc, jak wiadomo, drogą pozyskiwania do współpracy bywał szantaż. W czasach mojej księżowskiej młodości często opowiadano historię - czy prawdziwą, nie wiem, ale piękną - o proboszczu, który miał dziecko i którego strasząc ujawnieniem tego faktu SB usiłowała skłonić do współpracy. Ksiądz prosił o czas do namysłu. W najbliższą niedzielę po sumie poprosił, by w kościele zostali sami dorośli i kiedy dzieci wyszły, wyznał, że zawiódł zaufanie parafian, że ma dziecko, a teraz stanął wobec propozycji kolejnej zdrady ich zaufania. I opowiedział o propozycji SB, której nie zamierza ulec. Według tej opowieści lud wyznanie księdza przyjął z entuzjazmem, a bezpieka dała mu spokój. Niestety nie zawsze było tak jak w budującej opowieści. Bywało, że lęk przed ujawnieniem kompromitującego czynu był ponad siły. Że szantaż dotyczył nie samego księdza, lecz osób mu bliskich itd. Dalsze ciągi można sobie wyobrazić. Lęk musi tym ludziom towarzyszyć po dziś dzień, lęk przed ujawnieniem tego, co wiedziało SB, i faktu współpracy.

Było i tak, że - nie bez zarozumiałości - ksiądz rozpoczynał ryzykowną grę. Wielokrotnie nagabywany, dla świętego (?) spokoju ulegał, ale postanawiał "kiwać" SB. Dostarczał byle jakich informacji, starał się wykręcić sianem, jednym słowem: grał z nimi, licząc na zapewnienie sobie spokoju. Znam przypadek podjęcia takiej gry (nie chodziło o księdza, ale o studenta), zakończony w szpitalu psychiatrycznym, w którym zresztą esbecy nadal nękali nieszczęsnego człowieka. Czasem - w przypadku księży - kończyło się to skreśleniem z listy TW, ksiądz-agent zostawał zakwalifikowany jako nieużyteczny.

Byli tacy, którzy dawali się nabrać na: "Jest ksiądz człowiekiem wyjątkowym w swoim środowisku, nam nie chodzi, broń Boże, o donosy, ale o konsultacje, co można zrobić dla wspólnego dobra, dla polepszenia relacji państwa i Kościoła, dla dobra społeczeństwa". Sam kilkakrotnie byłem tak właśnie kuszony. Zawsze jednak moich rozmówców rozczarowywałem informacją, że muszę to najpierw omówić z moim przełożonym. Ale pewnie bywało i tak, że kandydat do współpracy pozostawał w nie najlepszych stosunkach z przełożonym, a SB o tym wiedziała.

Byli tacy, którzy - jak słyszymy - kontakty z SB traktowali jako kapłańską powinność, apostołowania także w tym środowisku.

A pokusy uzyskania realnych korzyści dla parafii? Ułatwień w sprawach duszpasterskich? Zezwoleń, przydziału materiałów budowlanych, otrzymania paszportu itd.? To była szczególnie niebezpieczna droga do zacierania granic. Według historyków, którzy te dokumenty znają, są w nich także opowieści o tym, do czego może doprowadzić chciwość, próżność, zawiść. Ale bywało i tak, że nieszczęsny ksiądz nie wiedział, że się znalazł na liście TW. Niczego nie podpisywał, kontakty miały charakter towarzyski i niezobowiązujący. O tym szerzej można przeczytać w artykule Krzysztofa Kozłowskiego i Jana Widackiego zamieszczonym w tym numerze "TP". Często sytuacje nie były całkiem klarowne ani czarno-białe.

Co z tą przeszłością teraz robić?

Jest ona zawarta w dokumentach konstruowanych według zasad mających określony cel. Czy prowadzący oficer nie podkolorowywał swoich osiągnięć? Co w donosach pochodziło z przekazywanych relacji, a co z podsłuchu? Tego się sprawdzić nie da. Na szczególne zrozumienie zasługują ci, którzy w chwili słabości czy ogłupienia przystali na współpracę, a potem - co wymagało odwagi - współpracę zerwali. Czyż graczy, wykręcających się byle jakimi relacjami lub przekazywaniem informacji i tak powszechnie znanych, można traktować na równi z cynicznymi donosicielami, których raporty szkodziły ludziom i Kościołowi? I co z ofiarami owych donosów? Czasu nie da się zawrócić, popełnionych czynów unieważnić, dawno wyrządzonym szkodom teraz zapobiec. Każda z tych historii jest historią konkretnego człowieka. Są tam takie historie, które zakończyły się przed dwudziestu i więcej laty. Może spowiedzią, może pokutą przed Bogiem i... milczeniem o tym wszystkim przed ludźmi. Są też, być może, historie, które się ciągną do dziś poprzez szantaże byłych esbeków.

Zwykle jednak wyznanie win następuje dopiero po ujawnieniu ich przez kogoś innego, pod naciskiem dowodów i często z wielkim trudem. Nie wiem, jak działają i jak będą dalej działać diecezjalne komisje. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego w większości diecezji uznano je za zbędne. Bardzo przemawia do mnie sugestia Marka Lasoty z IPN-u, który postępowanie widzi tak: biskup otrzymuje z Instytutu teczki swoich księży. Nie otwiera ich pierwszy ani ich nie czyta, lecz najpierw zaprasza (on sam czy ktoś przez niego delegowany) księdza, którego dokumenty dotyczą. Ksiądz czyta je i razem ustalają modus procedendi.

Sądzę, że będą sprawy, które po prostu należy zamknąć: te, w których głupota czy naiwność nie przyniosły nikomu szkody. Będą takie, które wymagają zadośćuczynienia konkretnym ludziom czy wspólnotom, zadośćuczynienia polegającego przynajmniej na wyznaniu win i wyrażeniu skruchy. Będą takie sytuacje, w których przeszłość podważy moralne prawo do zajmowania eksponowanego stanowiska. Może być tak, że proboszcz prestiżowej parafii będzie musiał zrezygnować z tego stanowiska.

Kard. Stanisław Dziwisz, w liście do ks. Isakowicza-Zaleskiego, oficjalnie i publicznie określił drogę postępowania wybraną przez krakowski Kościół. Historycy czy pseudohistorycy, niekoniecznie przychylni Kościołowi, i tak będą wertować teczki. Będą się ukazywały kolejne publikacje na ten temat. Sądzę, że najlepszym sposobem na kolejne, jak słyszę, przygotowane już do publikacji "rewelacje" jest wyjście im naprzeciw. Lektura dwuznacznych materiałów zawsze budzi wątpliwości, a ich wcześniejsze szczegółowe wyjaśnienie (a nie ogólne zaprzeczenie) rozbraja bombę i psuje efekt "sensacji". O takie działanie chodziło "Tygodnikowi" w przypadku ks. Mieczysława Malińskiego - niestety, z nieznanych mi powodów i w ostatniej chwili ksiądz Mieczysław postanowił go nie podjąć. Sytuacja, która miała zostać wyjaśniona, pozostała niejasna. Dlatego jako naczelny redaktor podjąłem decyzję o zawieszeniu z nim współpracy, zresztą nie za aprobatą całej redakcji. Decyzja wzbudziła żywe reakcje czytelników, których wyrazem są zamieszczone w numerze listy do redakcji (słowo "zawieszenie", wbrew naszym intencjom, było niekiedy odczytywane jako "zerwanie", a stwierdzenie, że sprawa wymaga wyjaśnienia, jako wyrok).

Wcześniejsze uznanie winy i przeproszenie brzmi bardziej przekonująco, niż kiedy następuje pod naciskiem ujawnionych dokumentów. Myślę, że w obecnej chwili nie ma czasu. Pokazała to historia

ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Lansowana przez media informacja o zamiarze ujawnienia przez niego listy księży-agentów doprowadziła do ogłoszenia bodaj pierwszej w Polsce deklaracji gotowości przyjęcia przez biskupa osób poszkodowanych w wyniku współpracy duchownych z SB. Ks. Tadeusz może się czuć usatysfakcjonowany. Czas, gdy nie było wiadomo, komu przekazywać tego rodzaju dokumenty (znajdujące się w teczkach osób poszkodowanych przez księżowskie donosy), się skończył. On sam nie zamierzał brać się za lustrowanie, a tym bardziej nie zamierzał osobiście piętnować księży. Nawet jeśli procedura była przykra, to decyzję Kardynała przyjął spokojnie i na dobrą sprawę spadł mu kamień z serca.

Wiadomo już, że teologiczno-duszpasterskie memorandum komisji "Pamięć i Troska" zostanie wkrótce przekazane kard. Dziwiszowi. Wiadomo, że delegowani przez niego historycy Papieskiej Akademii Teologicznej studiują materiały IPN, a ich pierwsza publikacja ukaże się jesienią. Można ufać, że weszliśmy w nową fazę rozwiązywania problemu, choć dziś trudno przewidzieć, jakie będą rezultaty.

Jako ksiądz "minionego pokolenia" (używając słów Papieża, choć jest spór o to, co miał na myśli), tego, które teraz się osądza; świadom, że naciski, jakim ja sam byłem poddawany, są śmieszne i są niczym w porównaniu z tym, co przechodzili inni księża - ośmielam się wyrazić przekonanie, że ci moi bracia, którzy naciskom ulegli, lub ulegli własnej słabości, a teraz, w tajemnicy przed wszystkimi, niosą ten ciężar, produkt okropnych lat PRL-u, powinni, nie czekając na historyków IPN, PAT i samozwańców, skorzystać z zaproszenia biskupa i zdjąć ten ciężar ze swych ramion.

Tylko tak zostanie zażegnana "teczkowa burza" szalejąca nad Kościołem i unicestwiony zostanie ostatni, a raczej jedyny sukces esbeków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006