Taki miły klubik

Prowincjonalna Artmedia Petržalka na początku XXI wieku zadziwiła piłkarską Europę. W jej niespodziewanych sukcesach – i równie niespodziewanym upadku – odbijają się losy samej Słowacji.
z Bratysławy

13.07.2020

Czyta się kilka minut

Piłkarze Artmedii Balázs Borbély i Peter Burak świętują zwycięstwo 5:0 nad Celtic Glasgow w Lidze Mistrzów, 27 lipca 2005 r. Z prawej: pozostałości po macierzystym stadionie Artmedii, 2012 r. /  / REUTERS / FORUM // JURAJ PIVOVÁRČI / CC BY-SA 3.0
Piłkarze Artmedii Balázs Borbély i Peter Burak świętują zwycięstwo 5:0 nad Celtic Glasgow w Lidze Mistrzów, 27 lipca 2005 r. Z prawej: pozostałości po macierzystym stadionie Artmedii, 2012 r. / / REUTERS / FORUM // JURAJ PIVOVÁRČI / CC BY-SA 3.0

Piętnaście lat temu przy Starym Moście, który łączy centrum Bratysławy z Petržalką – jedną z najgęściej zaludnionych dzielnic mieszkaniowych w Europie – stał sobie stadion piłkarski. Grała na nim Artmedia: mały klub, który na początku stulecia wzleciał tak wysoko – i upadł tak boleśnie – jak żaden przed nim.

Mecz najgenialniejszy

Kiedy pytam troje przechodniów o ten stadion, wszyscy wskazują właściwą drogę, choć obecnie to pole zarośnięte chwastami. Do dziś pamięta się też, że w sezonie 2005-06 Artmedia jako druga drużyna ze Słowacji awansowała do Ligi Mistrzów – i jako pierwsza wygrała tam mecz. Że ograła europejskie marki: FC Porto, Partizana Belgrad i Celtic Glasgow. Tę ostatnią drużynę upokorzyła u siebie wynikiem 5:0. Pamięta się o tym, choć Artmedia już nie istnieje, a jej następczyni FC Petržalka błąka się po drugiej lidze.

Gdy w lipcu 2005 r. Artmedia gromiła Celtic, Samuel Marec – dziennikarz i autor książki „Futbol: Prawdziwa historia” – pracował na zmywaku w Glasgow. – W moim pokoju był telewizor, ale włączyłem go dopiero, gdy wygrywaliśmy 1:0. Bo Celtic wydawał się nie do przeskoczenia, dwa lata wcześniej dotarł do finału Pucharu UEFA. To był najgenialniejszy mecz w historii naszej piłki. A to, co się działo później, nie miało żadnego sensu – mówi mi Marec drżącym głosem.

Sukcesy Artmedii (w latach 2003- -08 zdobyła także dwa mistrzostwa, trzy wicemistrzostwa i dwa Puchary Słowacji) nie miały sensu o tyle, że była klubem bez wielkiej historii. Silnie związanym z Petržalką, na którą mieszkańcy innych dzielnic Bratysławy patrzą z przymrużeniem oka jako na zalaną betonem gigantyczną sypialnię. Nie to co firmy z długą i bogatą tradycją oraz wiernymi kibicami, jak sąsiedzi zza miedzy Slovan i Inter czy Spartak Trnawa.

Marec uważa, że to właśnie prowincjonalność Artmedii była jej największym atutem. Swojacy, którzy porwali się z motyką na słońce. To działało na wyobraźnię fanów, zmęczonych mafijnymi powiązaniami działaczy i radykałami na trybunach. – Oglądałem kiedyś mecz Artmedii w pubie w Bańskiej Bystrzycy. Czyste szaleństwo – wspomina Marec. – Tak jak w hokeju, gdy w czasie mistrzostw świata staje życie w całym kraju i wszyscy wspierają naszych. W piłce nożnej to się nie zdarza. Na prowincji kluby z Bratysławy nie cieszą się wielkim szacunkiem.

– Było w Artmedii coś czystego – zamyśla się Marec. – Taki miły rodzinny klubik, który o 10 rano grał mecze na tym swoim malutkim stadionie. A potem się szło na piwo i obiad, jak na wsiach.

Grupa dobrych chłopaków

Magnesem byli piłkarze. Z robotniczych albo chłopskich rodzin. Żadnych gwiazdorów. Nikt z tego zespołu nie zrobił zresztą wielkiej kariery. Kapitan i mózg tamtej ekipy, Ján Kozák junior, nie poradził sobie w Anglii. Inny lider, Balázs Borbély, przepadł w Niemczech. Obrońca Pavol Staňo przez prawie 10 lat grał w Polsce. Największy zaś talent, napastnik Juraj Halenár, który przeszedł do historii strzelając trzy gole Celtikowi, dwa dni po swoich 35. urodzinach odebrał sobie życie w Parku Vrakuńskim. Zadłużony i uzależniony od alkoholu i automatów. Znaleziono go z ranami kłutymi na nadgarstku i klatce piersiowej. Obok leżał nóż kuchenny.

– Byliśmy jak rodzina – mówi mi Peter Petráš, były obrońca Artmedii. Dziś pracuje w sztabie szkoleniowym Tatrana Preszów. – Cieszyliśmy się z każdego treningu i meczu.

Jego zdaniem w sukcesach Artmedii nie trzeba doszukiwać się żadnej tajemnicy. – Po prostu w odpowiednim momencie zebrała się grupa dobrych chłopaków i trenerów, którzy umieli nami pokierować – przekonuje.

Trenerów, czyli byłych reprezentantów Czechosłowacji: Vladimíra Weissa i jego asystenta Michala Hippa. – Weiss był twardy, ale umiał motywować zawodników. Stosował metodę kija i marchewki – opowiada mi Pavol Spál, dziennikarz działu sportowego dziennika „Sme”. Niedługo potem duet Weiss-Hipp doprowadził do największego sukcesu reprezentację Słowacji. Z nimi u steru awansowała ona do Mistrzostw Świata 2010, gdzie po sensacyjnej wygranej z obrońcami tytułu Włochami (3:2) prześlizgnęła się do drugiej rundy.

Futbol w cieniu przełomu

Ale Artmedii pomogły też problemy bardziej znanych rywali.

Koniec komunizmu oznaczał odcięcie kurka z pieniędzmi od państwowych firm kolosów, które wcześniej finansowały kluby – i w efekcie upadek lub stagnację wielu marek znanych w Europie. W końcu to Slovan w 1969 r. zdobył Puchar Zdobywców Pucharów (po pokonaniu FC Barcelony 3:2) i regularnie dostarczał zawodników silnej w latach 70. reprezentacji Czechosłowacji. Spartak Trnawa na przełomie lat 60. i 70. XX w. dwa razy docierał do ćwierćfinału i raz do półfinału ówczesnego odpowiednika Ligi Mistrzów. Inter Bratysława zaś w roku 1963 i 1964 wygrał Puchar Intertoto, jedną z pośledniejszych rozgrywek na kontynencie.

Po 1989 r. majątek piłkarski został rozdzielony tak jak inne dobra upaństwowione przez komunistów, czyli za tanie kredyty albo symboliczną koronę. Oficjalnie chodziło o to, żeby trafił w rodzime ręce, a nie do międzynarodowych korporacji. W praktyce najsmaczniejsze kąski zabrali przyboczni Vladimíra Mečiara – pierwszego premiera niepodległej od 1993 r. Słowacji i charyzmatycznego trybuna, który zresztą przez pewien czas sprawował funkcję ministra prywatyzacji i szefa Funduszu Majątku Narodowego.

W taki sposób na znaczeniu traciły kluby święcące triumfy za komunizmu, a zyskały przykładowo FC Koszyce, który to klub przygarnął Alexander Rezeš, minister transportu w rządzie Mečiara. Rezeš to klasyczny przykład oligarchy wyhodowanego przez Mečiara: ten inżynier, całe zawodowe życie związany z koszycką hutą stali, dzięki koneksjom politycznym trafił do jej rady nadzorczej – i z dnia na dzień stał się milionerem.

Mecenas i kat

Artmedia na szerokie wody wypłynęła już po upadku Mečiara. Ale także ona miała swojego mecenasa: Ivana Kmotríka. Obecnie to jedna z najpotężniejszych osób w słowackim futbolu – i nie tylko tam. Z majątkiem szacowanym na 160 mln euro zamyka listę „Forbesa” 20 najbogatszych ludzi na Słowacji.

Jego przygoda z Artmedią, której podobno kibicował od dziecka, zaczęła się w 1993 r. Dwa lata później 36-letni Kmotrík wykupił 13 proc. akcji firmy Grafobal (producenta opakowań) i przekształcił ją w czołowe przedsiębiorstwo poligraficzne w tej części Europy. Działał też w branżach zdrowotnej, rolniczej, żywnościowej, nieruchomości, lotniczej, medialnej i energetycznej.

Na Artmedii nigdy nie oszczędzał. Wykupywał najlepszych piłkarzy i zapewniał im warunki lepsze niż gdziekolwiek indziej. Miał dobrą rękę do ludzi. Era sukcesów w lidze i Europie zaczęła się od sprowadzenia trenera Weissa i czeskiego menedżera Petra Kašpara. – Czasem bardzo surowy, czasem brat łata. Osobiście wspominam go jako skutecznego motywatora – opowiada były piłkarz Petráš. – Jednak wielka szkoda, że skończyło się tak, jak się skończyło.

Bo Kmotrík był zbawcą Artmedii – ale także jej katem. W lipcu 2008 r., czyli ponad dwa lata po legendarnej Lidze Mistrzów, wykupił pakiet większościowy Slovana Bratysława. Dla Artmedii oznaczało to początek wegetacji. Samuel Marec nie gryzie się w język. – On zniszczył i upokorzył Artmedię. Wszystkich graczy przeniósł do Slovana, czyli jej największego rywala – mówi. – Niewychowany, wulgarny, głupi człowiek. Dziennikarze sportowi się go boją. Dlatego tak mało się pisze o jego skandalach.

Petr Kašpar, który razem z Kmotríkiem budował Artmedię i dziś współpracuje z nim w Slovanie, ocenia, że jego rola w słowackim futbolu jest „jednoznacznie pozytywna”. Odejście z Petržalki tłumaczy ambicją właściciela. – Co mogliśmy zrobić w Artmedii, zrobiliśmy – przekonuje dziś. – Żeby dać dobre porównanie: w Artmedii był trener, ja, dyrektor generalny i księgowa. W Slovanie na klub pracuje armia ludzi. Mamy stadion z prawdziwego zdarzenia. To dwa różne światy.

Takich już nie będzie

Właśnie w kontekście nowego stadionu przez media przewija się nazwisko Kmotríka.

Do niedawna Słowacja była jedynym krajem z Grupy Wyszehradzkiej bez reprezentacyjnego stadionu w stolicy – kadra grała w Trnawie, oddalonej od Bratysławy o niecałe 50 kilometrów. Kmotrík postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: w dzielnicy Tehelné Pole wybudował dla Slovana nowoczesny obiekt z takim zamiarem, że będzie z niego korzystała także reprezentacja.

Ale od początku towarzyszyły temu kontrowersje. Umowa między Kmotríkiem a ministerstwem edukacji z 2013 r. mówi, że w przypadku chęci odsprzedania stadionu skarb państwa, który wspomógł budowę dotacją w wysokości 27,2 mln euro, ma prawo do pierwokupu za ok. 75 mln euro, czyli szacowaną cenę budowy. Tyle że ostatecznie kosztowała ona łącznie ponad 100 mln euro (w skład kompleksu wchodzą też centrum handlowe, garaże i biura). Tyle właśnie Kmotrík domaga się od państwa.

Przez lata żył dobrze z partią Kierunek-Socjalna Demokracja (Smer-SD), która rządziła krajem łącznie przez dwanaście lat, aż do marca tego roku. Na mecze Slovana przychodzili ówczesny premier Robert Fico i prezydent Ivan Gašparovič. Telewizja Kmotríka TA3 była oskarżana o wspieranie Ficy w wyborach prezydenckich w 2014 r. Jedną z ostatnich decyzji rządu Smeru była właśnie zgoda na odkupienie stadionu po zawyżonej cenie. Jednak po zmianie władzy i pojawieniu się koronawirusa temat został zamrożony. Obie strony uznały, że mają inne priorytety.

– Kmotrík to słowacki Roman Abramowicz, ale w mniejszym wydaniu – komentuje Pavol Spál, nawiązując do rosyjskiego oligarchy i właściciela Chelsea FC. – Jest bardzo wpływowy, chce żyć dobrze ze wszystkimi. Jak każdy biznesmen.

Kmotrík zabiega też o inny dyskusyjny projekt: 30-piętrowy gmach Green Park w miejscu dawnego stadionu Artmedii. Niedaleko Parku Janka Kráľa tuż przy Dunaju, czyli w jednej z najlepszych lokalizacji Bratysławy. Budowie sprzeciwiają się stołeczny ratusz i burmistrz Petržalki, ale w zeszłym roku zgodę wydał starosta powiatowy, który podlega ministerstwu spraw wewnętrznych. Nowy rząd, a konkretnie minister transportu i budownictwa, w połowie czerwca tę zgodę cofnął.

Zdaniem Marca jest coś symbolicznego w tym, że na miejscu po stadionie Artmedii Kmotrík chciał stawiać nowoczesny kompleks biurowy. – Takich klubów jak Artmedia już chyba nie będzie – mówi. – W lidze karty rozdaje Slovan. Finansowo i infrastrukturalnie znajduje się on na innej planecie niż rywale, ale nie może sobie poradzić z faszyzującymi fanatykami na trybunach. Jego meczom daleko do rodzinnej atmosfery Artmedii.

– W naszym futbolu nadal funkcjonuje model z lat 90. XX stulecia, chociaż jest on czystszy, mniej polityczny – mówi Marec. – Niemal każdy klub ma swojego mecenasa. Tyle że są to zwykle lokalni przedsiębiorcy, a nie oligarchowie związani z władzą.

W tym sensie 61-letni dziś Kmotrík jest reliktem tamtej epoki.

Reliktem, który radzi sobie nadspodziewanie dobrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2020