Ta jedyna niedziela

Ulicami Kijowa przeszedł Marsz Równości, w Marsylii drużyna Ukrainy przegrała z Niemcami, a w Donbasie na pozycji „Butowka” zginęło lub odniosło rany kilkunastu żołnierzy. Wszystko w jeden dzień.

20.06.2016

Czyta się kilka minut

Podczas ceremonii żałobnej poświęconej poległym na pozycji „Butowka”, Kijów, 14 czerwca 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska
Podczas ceremonii żałobnej poświęconej poległym na pozycji „Butowka”, Kijów, 14 czerwca 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska

​Lonia ma 23 lata. – No to jak o mnie napiszesz? – rzuca prowokacyjnie. – Może tak: Lonia, żołnierz, który przeżył pierwszą bitwę, ale stracił w niej trzech przyjaciół? Albo: Lonia, gej na wojnie? A może: Lonia, gej, ale przeciwny Marszom Równości?

Na marsz, ale z medalami

Nie chce, żeby podawać jego prawdziwe imię. Do armii zgłosił się sam, trafił do brygady pancernej. – Ludzie wyobrażają sobie geja jako wymoczka, który płacze na widok karabinu. Bzdura! – irytuje się. – Nie oglądam broni z wypiekami na twarzy, ale jestem facetem jak każdy inny. Moim obowiązkiem jest bronić ojczyzny.

– Pewnie zapytasz, czy przyznałem się, że jestem gejem. Rodzice wiedzą. Ale w armii to ciężka sprawa. Jest taki rodzaj braterstwa, który może powstać tylko na wojnie. Oddałbym życie za kolegów. Oni za mnie też. Ale powiedzieć im, że jestem gejem, nie mogę.

– Miałem przyjaciela – wspomina. – Trzymaliśmy nocną wartę, blisko siebie. W czasie takich wart gada się o życiu, żeby nie zasnąć. „Homosie chcą praw? A dlaczego nie ma tu ani jednego z nami?” – denerwował się kolega. „A może są?” – zapytałem. Zacząłem wyjaśniać, że w każdym społeczeństwie jest 5-7 proc. homoseksualistów. Mobilizacja objęła wszystkich młodych, nikt nie pytał o orientację. W takim razie w armii też jest ich 5-7 proc., to oczywiste. Po prostu się nie ujawniają, bo po co.
Przyjaciel zapalił. „Ty co, adwokat homosiów?” – spytał agresywnie. Zrobiło się nieprzyjemnie. Papieros oświetlił oczy kolegi, Lonia zobaczył w nich kpinę. Nagle stali się sobie obcy.
Lonia: – Nie brałem udziału w marszu. Przyszedłem, ale popatrzeć z boku. Nie zrozum mnie źle, uważam, że takie marsze są potrzebne. Ale nie teraz. Trwa wojna. Ten marsz w Kijowie tylko pogorszył opinię o nas, gejach. Bo jak to: ukraińscy mężczyźni giną na Wschodzie, a tu geje tańczą na ulicach?

Prawa homoseksualistów są potrzebne. Ale to nie temat na teraz. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe. A po drugie Ukraina ma większe problemy niż brak regulacji prawnych dla mniejszości seksualnych. Mówię to jako gej. Żaden z moich homoseksualnych znajomych nie poszedł na ten marsz. Tam byli jacyś działacze LGBT. Nie znamy ich.

Lonia ma marzenie: – Wyobrażam sobie, jak po wojnie na Marsz Równości przychodzimy w mundurach, z medalami. Wielki, ogólnonarodowy coming out. Udzielałbym wywiadów mediom. Pozdrowiłbym kolegów z armii: „Jestem gejem, ale walczę za Ukrainę, tak jak wy”.

W telewizji nie mówili

Petro ma 25 lat. Również jest żołnierzem. A także członkiem nacjonalistycznej organizacji Rewanż.

– Rozpowszechnialiśmy petycję przeciw idei tego marszu – mówi. – Nie, nie chcemy gnębić homoseksualistów. Nasz protest jest polityczny. Nikt nie zdaje sobie sprawy, jaki to dało obrazek dla Rosji w jej wojnie propagandowej. Czytasz rosyjskie media społecznościowe? Tam o Europie nie pisze się inaczej niż „Gejropa”. Przedstawia się nasz Majdan jako antyprawosławny zwrot w tę stronę.

Ciekawe, ilu rosyjskich chłopaków dołączy teraz do separskich bojówek, żeby bronić Donbasu przed europejską Sodomą.

– Ten marsz osłaniało 6 tys. policjantów – opowiada Petro. – Obawiano się ataków nacjonalistów. I słusznie. Wiesz, że większość działaczy LGBT jest lewicowa? Na Ukrainie nie ma takiej lewicy jak w Europie. To komuniści, więc automatycznie za Rosją. Nacjonaliści są wściekli i mają do tego prawo. Wśród chłopaków, którzy przyszli tłumić marsz, było wielu moich kolegów z wojny. Co to za marsz, gdy my tu giniemy?

W niedzielę, 12 czerwca, Marsz Równości przeszedł w Kijowie może 200 metrów. Było 500–1000 osób. Później uczestnicy, chronieni przez policję, rozjechali się podstawionymi pociągami metra.
Petro: – Rozumiesz? To była ogromna inwestycja. Ruch w stolicy zatrzymano dla kilkuset osób. W kraju, gdzie trwa wojna i nie ma pieniędzy na leczenie rannych lub buty dla żołnierzy. Wszystko na pokaz dla europejskich mediów. 200 metrów demokracji na Ukrainie! Mówisz, że w każdym cywilizowanym kraju są takie marsze? W naszym cywilizowanym kraju wojnę nazywa się „operacją antyterrorystyczną”! Władza nie szanuje ludzkiego życia oddawanego na froncie, więc jak ktoś może wierzyć, że uszanuje prawa gejów?

– Ostatnio nie ma dnia, żebym nie tracił kolejnych kolegów – mówi Petro. – Sztab o tym nie mówi, a telewizja pokazuje marsze gejów z Europy jako coś wspaniałego. I nasz kijowski jako przykład, że dążymy do Europy. A gdy opowiadam wieści z frontu, ludzie się dziwią, bo „w telewizji nie mówili”.

Donbas odległy jak Syria

Ira jest wolontariuszką. – Nie rozmawiam już prawie z nikim ze znajomych „sprzed wojny” – mówi. – Dlaczego? Bo żyjemy w różnych Ukrainach.

Ira uważa, iż każdy powinien pamiętać, że jest wojna, i pomagać, ile może. – Wypiekam dla żołnierzy ciastka, wysyłam podarunki. Czasem udaje mi się zebrać pieniądze na taktyczne rękawice lub koszulkę. Zadzwoniłam do przyjaciółki, chciałam jej powiedzieć, że zginął nasz kolega ze szkoły.

Odebrała załamana. Myślałam, że już wie. „Nasi przegrali z Niemcami” – wyjaśniła. Takie problemy mają ludzie w Kijowie, ukraińskim centrum biznesu i imprez. Marsz gejów, mecz, źle dobrana bluzka. Chłopcy wracają z wojny i nie mogą się odnaleźć, bo nikt ich nie chce słuchać. Czasem mam wrażenie, jakby Donbas obchodził ludzi tyle co Syria. Jest takie powiedzenie: „Moja chata z kraja”. Ludzie interesują się wojną dopiero, gdy puka do ich drzwi.

– W Kijowie wojna się znudziła – uważa Ira. – Tak jak pamięć o rzezi na Majdanie. Bo świadomość, że ulice, którymi spacerują turyści, spływały krwią, może osłabić potencjał turystyczny miasta... Wiesz, co mi niedawno powiedzieli żołnierze? Że gdy grzebią kogoś z naszych na zachodniej Ukrainie, to ludzie wychodzą z domów i cała wieś pada na kolana. A w stolicy denerwują się, że konwój pogrzebowy tworzy korek.

Kilka dni temu taki konwój znów zakorkował centrum Kijowa: na Majdan zwożono trumny żołnierzy, którzy nocą z 11 na 12 czerwca – na kilkanaście godzin przed meczem w Marsylii – zginęli na terenie dawnej kopalni „Butowka”.

Szachta we krwi skąpana

„Szachta Butowka” koło Doniecka to strategiczne miejsce: blokuje rosyjską ofensywę na miasto Awdijiwka. Pozycja – to kilka zrujnowanych budynków, okop, sieć podziemnych przejść i wieża kopalni. W ostatnich miesiącach zginęło tu więcej ludzi niż przed „zawieszeniem broni”, podpisanym w lutym 2015 r. w Mińsku. Wcześniej pozycję osłaniała artyleria. Potem Ukraińcy ją wycofali, a Rosjanie nie. – Nasi chłopcy stoją z karabinami naprzeciw rosyjskiej artylerii – mówi „Kulibin”, dowódca stacjonującego tu oddziału ochotników z Prawego Sektora.

„Będziesz kiedyś ze mnie dumna, mamo” – to była pierwsza obietnica, jaką mały Jura dał matce. A ostatnia: że przyjedzie do domu do końca czerwca. Obie spełnił. Nie zdążył tylko zaprosić babci na wesele: poległ tej nocy na pozycji „Butowka”. Ostrzelano ich z samobieżnej haubicy. Wraz z nim zginęło trzech kolegów, kilkunastu zostało rannych. Wszyscy z Prawego Sektora.

Następnego dnia jedna z ukraińskich telewizji emituje na żywo wywiad z „Kulibinem”. Mężczyzna jest zmęczony, całą noc wydobywał ciała i rannych spod gruzów. Niezbornie konstruuje zdania. Zgodził się na wywiad tylko dlatego, że sztab „operacji antyterrorystycznej” podał, że na Wschodzie nie było strat. Jego ludzi nie uwzględniono w statystyce. Dziennikarza ze studia w Kijowie bardziej ciekawi, na jakich zasadach ochotniczy oddział Prawego Sektora, nienależący do armii, wciąż jest na froncie. Bo oddział „Kulibina” nie jest nigdzie zarejestrowany, żołnierze walczą za darmo. Gdy ktoś ginie, rodzinom nie przysługują żadne ulgi. Należeć do armii nie chcą – nie ufają władzy.

„Kulibin” wyjaśnia, że między jego ludźmi a armią nie ma napięć, że wojsko czasem prosi ich o pomoc. „Oficjalnie nie ma nas na froncie, ale jesteśmy i będziemy. Sztabowi ATO bardziej zależy na przestrzeganiu porozumień mińskich niż na życiu żołnierzy. Na ostrzał, w którym zginęli moi ludzie, nie było ukraińskiej odpowiedzi. Gdy oni zaczęli strzelać z haubicy, powinna im od razu odpowiedzieć nasza artyleria”.

Dziennikarz mu przerywa: „Życzymy wam sił, trzymajcie się. I dodam, że rozmawialiśmy z rzecznikiem naszej reprezentacji, która grać będzie we Francji...”.

„O czym wy mówicie? Jaka reprezentacja? Zginęli ludzie!” – wybucha „Kulibin”. „Tak, ukraińska drużyna, proszę dać mi skończyć...” – to dziennikarz. „Dziś w Kijowie przeszedł gej-marsz, dziś w tym samym kraju zginęli ludzie!” – to żołnierz. „Tak, i ukraińska drużyna dziś założy czarne wstążeczki na koszulki, przynajmniej jest taki plan...”. „Jakie wstążki? U nas jest wojna! Mamy straty! Jaki futbol?!” – głos „Kulibina” cichnie. Zdejmują go z wizji.

Kijowskie Campo di Fiori

„W Rzymie na Campo di Fiori / Kosze oliwek i cytryn / Bruk opryskany winem” – pisał poeta. „Tu na tym właśnie placu / Spalono Giordana Bruna / Kat płomień stosu zażegnął / W kole ciekawej gawiedzi. / A ledwo płomień przygasnął, / Znów pełne były tawerny”.

Wiatr rozwiewał sukienki i włosy dziewczyn w wiankach, które szły, śmiejąc się, po placu Niezależności, gdy obok niesiono trumny poległych. Nie wybrzmiała jeszcze łemkowska pieśń „Płyne kacza po Tysyni”, która stała się żałobną pieśnią Majdanu, a potem wojny z Rosją. „Mamo moja, nie gańże mnie / Mamo moja, nie gańże mnie. / Hej, zganisz mnie w złą godzinę, / Zganisz mnie w złą godzinę. / Sam już nie wiem, gdzie zaginę”.

Dziewczyny nie stanęły. Przywykły do takich widoków. „Co tu się dzieje? Ktoś umarł?” – pytali niemieccy turyści. Przechodnie wzruszali ramionami: to tylko kolejny pogrzeb.

Na środku wielkiego placu kilkuset ludzi. Przyszli się pożegnać. Koledzy na kolanach przed trumnami. Trumną Roberta, trumną Jury...

Obok dziewczyna ma problem, próbuje zrobić sobie selfie na tle fontanny, ale słońce świeci jej w oczy. Konduktu nie zauważa. Między kolejnymi zdjęciami przeciera nos mokrą chusteczką. Upał faktycznie przygniata. Na twarzach żałobników pot miesza się ze łzami.

Pulchny chłopak o pseudonimie „Chysło” próbuje dać wywiad ekipie telewizyjnej. Z piekła, którego nie przeżyli jego koledzy, on wyszedł tylko z lekkimi ranami. Na szyi ma brudny bandaż, który odczepia mu się, gdy rusza głową. Ekipa robi kolejne duble. „Chysło” mówi chaotycznie, jąka się. „To był tylko moment, usłyszeliśmy grzmoty i jakby podniosła się ziemia...”.

Ekipa jest rozczarowana. Ostrzał przeżył akurat ten, który nie umie opowiadać.

Na szczęście chłopak zaczyna płakać. Jest dobre ujęcie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016