Sztuka albo życie

Ubrania projektowane przez Sarę Lipską znów budzą żądzę posiadania. Przejrzysty do granic przyzwoitości materiał na wieczorową suknię, osłaniający ciało jedynie skomplikowanymi wzorami z szafirowych koralików. Albo złoto-różowy atłasowy płaszcz...

15.10.2012

Czyta się kilka minut

Sara Lipska, Portret Heleny Rubinstein, olej, płótno, kolekcja prywatna / Fot. Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego
Sara Lipska, Portret Heleny Rubinstein, olej, płótno, kolekcja prywatna / Fot. Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego

Wydawać by się mogło, że Sara Lipska dysponowała na tyle różnorodną paletą talentów, by – jak Helena Rubinstein czy Coco Chanel – stworzyć własną, ponadczasową markę (i własną legendę). Jej projekty ubrań i kostiumów teatralnych nadal zachwycają. Tymczasem nie doczekała się czerwonych dywanów, pikantnych biografii, milionów dolarów ani jachtów na riwierze. Jej największym sukcesem komercyjnym okazał się elegancki, ale pojedynczy butik krawiecki przy Champs-Élysées, funkcjonujący do 1939 r. Do tego cenna, zdobyta heroicznie, mała stabilizacja w Paryżu.

Czy o tym, że nie dołączyła do grona wielkich kreatorek nowej, dynamicznej kobiecości, zadecydował niedostatek cechy nader przydatnej w budowaniu biznesu: bezwzględności? Albo fakt, że jako matka w nieprzyjaznych czasach samotnie wychowująca nieślubną córkę była przekonana, że ważniejsza od kariery jest odpowiedzialność za drugą osobę?

A może znaczenie podstawowe miało coś jeszcze bardziej nieuchwytnego, choć chyba wyczuwalnego? Przecież absolwentka warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, mieszkanka Montparnasse’u, współpracowniczka Baletów Rosyjskich, najpierw była artystką, a dopiero potem przedsiębiorczynią.

W dodatku była artystką o szczególnie niebezpiecznym rysie osobowości: dojrzałą, ale nieświadomą własnej siły, wycofaną, do końca życia usuwającą się w cień samolubnego mistrza, a zarazem niegdysiejszego kochanka, który tylko od czasu do czasu, głównie korespondencyjnie, przypominał sobie o tym, że jest ojcem ich dziecka. Nie mogła i chyba nie potrafiła pozwolić sobie na artystyczną determinację, ryzyko ostatecznego skoku w niewiadome.

Z szarości zapomnienia Sara Lipska wychodzi w Polsce dopiero teraz, niemal czterdzieści lat po swojej śmierci – dzięki wielowątkowej, bujnej i różnobarwnej wystawie w warszawskiej Królikarni, w muzeum jeszcze za PRL-u dedykowanym Xaweremu Dunikowskiemu, mistrzowi, któremu pozostawała wierna. To swoisty paradoks, bo autor „Kobiet brzemiennych” nigdy nie dostrzegł w swojej uczennicy i kochance równoprawnej artystki. Zawsze mówił o niej: „matka mojego dziecka”.

Teraz twórczą witalność warszawskiej paryżanki odkrywa przed Polakami młoda i zdolna historyczka sztuki, Ewa Ziembińska – ta sama, która przed sześciu laty inną wystawą opowiedziała nam o Antonim Cierplikowskim, słynnym paryskim fryzjerze z Sieradza, który dokonał największej rewolucji w tej dziedzinie, pozwalając pozbyć się kobietom niewygodnych loków, pukli i warkoczy (to on stworzył słynną channelowską fryzurę „chłopczycy”).


NIEDOKOŃCZONA UKŁADANKA


Puzzle życiorysu Sary Lipskiej nie zostały jeszcze do końca ułożone. Pozostaje np. pytanie, jak to było możliwe, że córka ortodoksyjnego Żyda, zamożnego na skalę prowincjonalnej Mławy, znalazła się w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie, ba, że jedna z jej sióstr została znaną aktorką teatru jidyszowego, a druga wyszła za mąż za wyemancypowanego francuskiego prawnika (najgorszy los czekał Elję Salomona, brata bliźniaka Sary, inżyniera osiadłego w Lyonie, który w nieznanych okolicznościach zginął w Holokauście).

Kiedy patrzymy na fotografię z początku lat 30., przedstawiającą rodziców artystki, Ruchlę i Mendla Lipskich (on w kapeluszu, chałacie, z długą, siwą brodą, ona – patrząca tak stanowczo, że niemal groźnie), wydaje się, że woleliby, by ich córki dobrze wyszły za mąż i pobożnie wychowywały dziesiątki potomków, zapalając szabasowe świece i piorąc chłopcom rajtuzy, by czysto wyglądali w jesziwie. Alternatywą byłby dramat albo melodramat: ucieczka dziewczyn do wielkiego miasta, która równie dobrze mogłaby zakończyć się domem publicznym, jak i ciężką pracą w fabryce albo podejrzaną knajpą. Można było także szukać szczęścia w jednym z pierwszych kibuców powstających na początku XX w. w Palestynie...

Sara wybrała inną drogę – została jedną z pierwszych studentek warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, w dodatku na bardzo męskim, wymagającym siły fizycznej wydziale rzeźby (choć w „lżejszych” pracowniach przeważały kobiety). Co zdumiewające: chyba za aprobatą i dzięki finansowemu wsparciu ortodoksyjnych żydowskich rodziców. Najwyraźniej dążyła do asymilacji, wybrała polszczyznę, a nie autonomiczny jidysz czy syjonistyczny hebrajski. W 1906 r. odwiedziła jerozolimską Szkołę Sztuk Pięknych Bezalel, ale nie zamierzała w niej pozostać. Nader rzadko – np. wtedy, gdy ilustrując książkę Janusza Korczaka pt. „Mośki, Joski i Srule”, podpisywała się jako Sara Lipszycowa – wracała do kwestii swego pochodzenia.


OBRAZ – TKANINA


W 1912 r. równo trzydziestoletnia Sara Lipska (jako jedyna kobieta obok Olgi Boznańskiej) na wystawie Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka” pokazała obraz pt. „Gołębie”. Antoni Austen, zacietrzewiony recenzent „Gońca Porannego”, wylewał na papier całe potoki jadu: „Zdobią wystawę »Sztuki« takie potworności i dziwactwa, a autorowie ich tak dalecy są z rasy i kultury artystycznej od naszej sztuki polskiej, że trzeba tylko dziwić się, skąd to wszystko wzięło się w salach Zachęty – pisał. – Spotykamy się tu z pracami pp. Flauma z Charlottenburga, Herszteina z Berlina, Sary Lipszycowej, Szamaja Mondsztajna, Eli Nadelmanna i tak dalej. (...) Dowiadujemy się więc (...), że to właśnie nacjonaliści żydowscy i rusińscy, dwa elementy najbardziej wrogie wszystkiemu co polskie, mają pokazać światu, czym jest sztuka polska”...

Do niedawna wszystko wskazywało na to, że „Gołębie” Lipskiej zginęły bezpowrotnie w zawierusze wojennej. Nagle wypłynęły na jednej z paryskich aukcji i dziś stanowią część prestiżowej kolekcji Annie Partouche. Możemy więc skonfrontować nasze współczesne spojrzenie z głosami krytyków sprzed stu lat. Niewątpliwie spodobałby się np. Gustawowi Klimtowi: jest niezwykle dekoracyjny, mocno wpisujący się w stylistykę secesji – a przy tym egzotycznie erotyczny. Jednak najbardziej zwraca uwagę fakt, że tuląca czarnego gołębia kobieta z pierwszego planu, ozdobiona perłami, tak dyskretnie wtapia się w tło. W efekcie całość bardziej niż obrazem wydaje się tkaniną, materiałem szytym nie tyle pastelem, ile jedwabiem.

Właśnie: tekstura. Wydaje się, że to ona stanowi największą wartość dzieła Sary Lipskiej, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z rzeźbą, malarstwem, czy wszystkim tym, co określa się zbyt ogólnym pojęciem „sztuki użytkowej”.


ARTYSTA ZNACZY KSIĄDZ


Kiedy Sara malowała „Gołębie”, doskonale wiedziała już, że jej związek z niewiele starszym Nauczycielem i Mistrzem jest beznadziejny. Znała Dunikowskiego przynajmniej od 1904 r., zwiedziła w jego towarzystwie Bliski Wschód, w 1908 r. – w Brukseli – urodziła mu córkę: Marię Xawierę. Ojciec co prawda uznał dziecko, ale rodziny zakładać nie zamierzał. Powtarzał, że powołanie księdza i powołanie artysty są do siebie podobne. Obydwaj powinni zrezygnować z jakichkolwiek rodzinnych zobowiązań. Deklaracja ta nie przeszkadzała rzeźbiarzowi w nawiązywaniu rozlicznych romansów, głównie z Żydówkami, które uważał za atrakcyjniejsze od Słowianek – nie tylko fizycznie.

Tymczasem artystka i jej czteroletnia córeczka w grudniu 1912 r. wyjechały do Paryża. Z dzisiejszej perspektywy nie zdajemy sobie sprawy, z jak poważnymi mozołami się to wiązało. Pomijając trudy zimowej podróży, trzeba było wynająć mieszkanie, zarobić na jedzenie i ogrzewanie, znaleźć opiekunkę do dziecka... Tak, Sara Lipska była odważną kobietą (nawet jeśli, jak się wydaje, mogła liczyć na wsparcie rodziny)...

Rzeźbiarzowi również trzeba oddać sprawiedliwość: przez chwilę próbował zbudować z Sarą i Xawierą rodzinę. W 1914 r. Dunikowski przybył do Paryża, zamieszkali razem – ale nic się nie układało. Okazało się, że obowiązki codzienności, sprzątanie, zakupy, opieka nad kilkulatką – po prostu go przerastają. Ciekawe, na ile doceniał Balety Rosyjskie, z którymi Sara współpracowała od początku i z którymi razem wyjechali na tournée do Londynu...

Wkrótce wybuchła jednak wojna, która rozdzieliła kochanków. Po jej zakończeniu Dunikowski wrócił do Polski, gdzie zaczął robić błyskawiczną karierę. Po latach, opowiadając o Paryżu, nawet słowem nie wspominał o swojej tamtejszej rodzinie. Istniała tylko w korespondencji – a także w malowanych i rzeźbionych portretach. Jego listy bywają czułe, skupiają się jednak na sprawach praktycznych (wystawach, zamówieniach, problemach zdrowotnych). Listy Sary pisane są na kolanach. „Złoty, dziękuję Mu również za wiadomości o trybie twórczej Jego pracy, którą zawsze podziwiam” – czytamy w jednym z nich.

W 1953 r. przeszło siedemdziesięcioletnia artystka przysłała Xaweremu Dunikowskiemu fotografię rzeźby, w której go sportretowała, wychwytując jakże charakterystyczne dla tego rzeźbiarza ironiczne spojrzenie spod oka – z prośbą o korektę! Nadal czuła się studentką.


PTAKI I TANCERZE


A przecież miała pełne prawo czuć dumę z tego, co osiągnęła: w końcu jej prace wystawiano na paryskich Salonach Wiosennych, Jesiennych, Tuileryjskich. Na Wystawie Światowej w 1925 r. otrzymała złoty medal za pokazaną tam tapiserię. W tym samym czasie projektami wnętrz i mebli jej autorstwa zachwycał się sam Henry van de Velde, dając temu wyraz we wstępie do książki „Le style moderne. Contribution des la France”, w której nazwisko Lipskiej sąsiaduje z Le Corbusierem czy Robertem Delaunayem. Wygrała konkurs na pomnik znanego działacza socjalistycznego Leona Bluma, ogłoszony przez miasto Narbonne.

Działalność artystki miała bardzo różnorodny charakter, jednak chyba największy wpływ wywarła na niej stylistyka Baletów Rosyjskich, której przeczucie przywiozła do Francji z Warszawy. Z Baletami była związana aż do śmierci ich założyciela Sergiusza Diagilewa w 1929 r. Pozostanie wierna temu, czego nauczył ją największy kostiumolog i scenograf Diagilewa, Leon Bakst, zakochany w wyrafinowanej egzotyce, w przepychu barw i materiałów, w bogactwie form – a także w ptakach. Razem pracowało im się tak dobrze, że planowali otwarcie sklepu pod wspólnym szyldem (ostatecznie tylko ona zdecydowała się na to przedsięwzięcie; może Bakst nie czuł takiej presji finansowej).

Popatrzmy na projekty kostiumów i scenografii, które pozostały po Lipskiej. Oto dwie postaci stworzone w 1914 r., jeszcze dla Baletów. Mężczyzna z udrapowaną kubistycznie fryzurą, przypominającą też nieco egipskie przedstawienia faraonów. Do tego kaftan w różnych odcieniach różu, rozwijający się jak ogon pawia. I pantalony, ni to barokowo-francuskie, ni to osmańskie... Albo człowiek, którego kształty i płeć ukryte zostały w haftowanej perłami wydmuszce. W rękach trzyma ptaki, bardziej niż z ogrodem, kojarzące się z odpustem gdzieś przy wiejskim kościółku niedaleko Warszawy.

Ptaki będą stałym elementem jej myślenia. W 1955 r. wraz z Serge’em Lifarem postanowiła stworzyć balet dla Opery Paryskiej. Muzykę miał doń skomponować Olivier Messiaen. Z projektu nic nie wyszło. Jak się wydaje, ze wzajemnych zobowiązań wywiązała się jedynie Lipska, malując projekty kostiumów dla tancerzy, którzy przeradzali się pod jej ręką w bajecznie kolorowe rajskie ptaki.

Została aktywnym członkiem Francuskiej Ligi Ochrony Ptaków i przyjaciółką jej przewodniczącego, księcia Paula Murata.


POLA ELIZEJSKIE 146


Współpraca z Baletami Diagilewa, a także „rosyjskie” pochodzenie Lipskiej rozbudzały snobizm paryskiej socjety (pamiętajmy, że najbardziej wziętymi krawcowymi były wówczas we Francji arystokratyczne uciekinierki z pogrążonej w rewolucji Rosji, choćby tylko hrabina Woroncow-Daszkow czy księżna Trubecka). Sara Lipska zaczęła projektować ubiory. A choć nie szyła swoich sukien i płaszczy dla feministek czy sportsmenek, choć pasowałyby one raczej heroinom romansów, niewolnicom sułtańskich haremów z niemych filmów, kobietom fatalnym, choć w dwudziestoleciu międzywojennym wydawały się coraz bardziej anachroniczne, dalekie od kanonów wyznaczanych przez Gretę Garbo i Marlenę Dietrich, zdobywała możne klientki.

Do butiku przy Polach Elizejskich przychodziły znane aktorki i śpiewaczki, ba, sama Helena Rubinstein. Ta kobieta biznesu nie odznaczała się podobno wyrafinowanym gustem, o czym świadczył najlepiej jej nowobogacko zabałaganiony apartament – jednak w przypadku swej rodaczki całkowicie poddawała się jej wyobraźni. Co więcej, została protektorką Sary, która zamieszkała w budynku należącym do producentki kosmetyków (przy bulwarze Raspail, w jednej z najlepszych dzielnic miasta). Xawiera długie lata pracowała jako sekretarka Heleny Rubinstein.

Śladem tych kontaktów są portrety twórczyni jednej z najsłynniejszych marek kosmetycznych. Najbardziej zapada w pamięć ten, który przechowywany jest w Muzeum Lat Trzydziestych w podparyskim Boulogne--Billancourt: lekki i „sportowy”, bardzo daleki od ornamentalnego przepychu kostiumów Lipskiej, wydaje się bardzo rzeźbiarski. Bliższy wzywającej do aktywności, progresywnej ideologii art déco niż leniwie erotycznej secesji.

Dziś ubrania projektowane przez Sarę Lipską na nowo budzą żądzę posiadania. Choćby tylko sukienka z jedwabiu, tiulu i atłasu, balansująca błękitami, fioletami i pomarańczami, ozdobiona asymetrycznymi aplikacjami. Przejrzysty do granic przyzwoitości materiał na wieczorową suknię, osłaniający ciało jedynie skomplikowanymi wzorami z szafirowych koralików. Albo złoto-różowy, atłasowy płaszcz haftowany srebrną nicią...


PRZYJACIEL ZE SZKLANEJ TRUMNY


Jednym z najważniejszych klientów był Antoine de Paris, czyli Antoni Cierplikowski, równie modny co ekscentryczny fryzjer (dziś powiedzielibyśmy „stylista”), który strzygł nawet królewskie głowy przed koronacją. W warszawskim Muzeum Narodowym zachował się obraz Keesa van Dongena przedstawiający Antoine’a w stroju wschodnim, upozowanego na wzór Buddy z kwiatem lotosu. Podkreślające regularność rysów twarzy nakrycie głowy, miękkie spodnie o deseniu przypominającym taflę wody pokrytą nenufarami, szafirowy naszyjnik zakrywający pierś – wszystko to pomysły rodaczki modela.

Dla swojego homoseksualnego, choć żonatego przyjaciela projektowała nie tylko ubrania (najwyraźniej był bardzo dumny z uszytego przez nią stroju do jazdy na łyżwach, skoro ubrany weń pozwolił sobie na całą sesję zdjęciową – a był na swoim punkcie nader przewrażliwiony). Rzeźbiła go, malowała, wymyślała okładki wydawanego przezeń (bardzo inteligentnego) pisma dla kobiet pt. „Antoine. Document pour la femme moderne”. A przede wszystkim w najdrobniejszym szczególe zaprojektowała dla niego dwa luksusowe apartamenty w centrum Paryża. Zanim jeszcze zdążył roztopić majątek, wrócić do rodzinnego Sieradza i zaprzyjaźnić z miejscowym proboszczem – bohaterem powstania warszawskiego.

Pierwszy apartament, przy rue Saint Didier, zaskakiwał wszystkich, którzy mieli w pamięci skłonności Sary do wyrafinowanych, ornamentalnych detali oraz umiłowanie, jakim Antoine darzył wszelkie oznaki przepychu. Pomieszczenia były funkcjonalne i modernistyczne: proste sprzęty, których liczba została ograniczona tak, by najmocniej oddziaływała pusta przestrzeń, żadnych niepotrzebnych gadżetów... Grube przemysłowe szkło, trochę metalu, drewno tylko w najlepszym gatunku, kilka rzeźb na tle białych ścian. W sypialni dominował najbardziej ekstrawagancki projekt Sary Lipskiej: szklana trumna, w której Antoine miał obyczaj sypiać i która szybko stała się tematem plotek całego paryskiego „światka”.

Drugi, przy rue Paul Doumer, nie był już tak ascetyczny. Osłony na instalacje, postumenty, meble wypełnione są organicznymi ornamentami, do pokojów wkroczyły żywe rośliny, na półkach pojawiły się figurki i wazony. W porównaniu z poprzednim apartamentem tu wydaje się, że zarówno projektantkę, jak i zleceniodawcę opanował horror vacui. Nic dziwnego, oboje nie byli przecież estetycznymi purystami.

W wielu notach biograficznych poświęconych „fryzjerowi królów i królowi fryzjerów” pojawia się informacja, że autorem wystroju wnętrz mieszkań i salonów Antoine’a był Xawery Dunikowski. O Sarze ani słowa.

Artystka zmarła w listopadzie 1973 r. Nie zostawiła pamiętników, nie udzielała wywiadów, nie promowała się w mediach, nie posługiwała się skandalem. Całe swoje życie zawodowe spisała kiedyś w kilku punktach na kartce papieru.  


SARA LIPSKA. W CIENIU MISTRZA”; Warszawa, Muzeum rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego, oddział Muzeum Narodowego w Warszawie; kuratorka: Ewa Ziembińska; wystawa, której towarzyszy katalog, potrwa do 4 listopada. Przy okazji wystawy Królikarnia zaprasza na program edukacyjny: oprowadzanie kuratorskie, warsztaty familijne oraz czterodniowy warsztat modowy „Haute couture dla każdego”, w trakcie którego uczestnicy uszyją ekskluzywną jedwabną suknię w stylu projektów Sary Lipskiej. Szczegóły na stronie www.krolikarnia.mnw.art.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012