Szkolne plagi współistniejące

Przez etapy epidemii władza oświatowa prowadziła nas dotąd na oślep. Teraz przegapia kryzysy, które zostaną z nami po opadnięciu chorobowych krzywych.

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Na przerwie w I Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku, 25 września 2020 r. / AGNIESZKA SADOWSKA / AGENCJA GAZETA
Na przerwie w I Liceum Ogólnokształcącym w Białymstoku, 25 września 2020 r. / AGNIESZKA SADOWSKA / AGENCJA GAZETA

10 października, sobota. Minęło sześć tygodni nauki – szkoły pracowały od września pełną parą. Nauczyciele i dyrektorzy czekali tego dnia na wystąpienie Mateusza Morawieckiego – być może rząd wyśle choć część klas na nauczanie zdalne.

Były ku temu powody: po godz. 10 ogłoszono 5300 nowych zachorowań na COVID-19 – to względem początku września wzrost o ok. tysiąc procent. Były też 53 zgony, a w przeddzień Ministerstwo Edukacji Narodowej donosiło o ponad tysiącu placówek częściowo lub całkiem zamkniętych przez sanepidy (wzrost względem pierwszego tygodnia nauki: tysiąc kilkaset procent). A i tak te szkolne dane zakłamywały obraz zdarzeń: w MEN-owskich tabelkach nie było zakażonych nauczycieli ani dyrektorów wydzwaniających w desperacji do stacji sanitarnych. Eksperci mówili: otwarte szkoły nam szkodzą. Taki był też przekaz polskich immunologów, np. dr. Pawła Grzesiowskiego, i ekspertów na świecie: np. „The Lancet” pisał, że otwarcie szkół było jednym z głównych źródeł transmisji wirusa.

Co zrobił 10 października premier? Mówił o „niewielkim procencie” zamkniętych placówek i chwalił przyjętą jakoby przez resort oświaty strategię.

Fundacja „Przestrzeń dla edukacji”, jedna z wiodących organizacji pozarządowych, postanawia wtedy tę strategię sprawdzić. Pyta MEN o nazwiska lekarzy i epidemiologów, z którymi konsultowano plany na pracę szkół od 1 września, i o ekspertów, których radzono się w sprawie ewentualnych październikowych ograniczeń. Konkretnych odpowiedzi nie dostaje.

„Ministerstwo nie zamówiło żadnych ekspertyz naukowych (...) ani nie dysponowało stałym zespołem naukowców, którzy we wrześniu i w październiku byliby gotowi do bezpośrednich konsultacji z decydentami” – piszą we wnioskach działacze fundacji.


SZKOŁA WOBEC EPIDEMII – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


– Poprzedniego ministra, Dariusza Piontkowskiego, historia zapamięta niestety z tych kilku stwierdzeń: „mury nie zarażają” albo „przytłaczająca większość szkół pracuje normalnie” – mówi dziś szefowa organizacji Iga Kazimierczyk. – Długo można było bezkarnie pokazywać grafiki i wmawiać ludziom, że nic takiego się nie dzieje. Teraz widzimy, na czym polegała „rządowa strategia”. Na braku strategii.

Dziś szkoły działają zdalnie. Trwa dziewiąty miesiąc od początku lockdownu, kończy się szósty miesiąc huśtawki, jeśli chodzi o pracę szkół. To już nie są chwilowe turbulencje. Problemy, które epidemia albo wywołała, albo „tylko” wyostrzyła – zostaną na lata. To szkolne „plagi współistniejące”. Mniej spektakularne niż bankrutujący przedsiębiorcy. Mniej dramatyczne niż karetka krążąca z umierającym pacjentem.

Ciche, pełzające kryzysy, na które polska szkoła nie ma odpowiedzi.

PLAGA PIERWSZA: ZREZYGNOWANI

Takich nauczycieli zawsze było sporo. Tyle, że epidemia dołożyła do puli wypalonych nowe przypadki.

A. uczyła klasy 1-3 w niedużej miejscowości na południu. 30 lat stażu – kilka do emerytury. Sprzed epidemii zapamiętała momenty zwrotne: kolejną bezsensowną reformę, przegrany strajk, do tego nagonkę na nauczycieli.

– Na to nałożyło się nauczanie zdalne – opowiada. – Za miesięczną pensję kupiłam komputer, ale i tak nie mogłam połączyć się z niektórymi dziećmi. W wielu domach mało przestrzeni, rodzice pracujący online, starsze rodzeństwo zajmujące komputer. Dzieliłam czasami klasę na dwie grupy, co oznaczało więcej pracy. Bez przerwy wpatrzona w ekran, od rana do wieczora w alercie. Lockdown, więc nie było jak wyjść do lasu, a zawsze to kochałam. Uśmiechałam się do dzieci, bo one patrzą, a oko kamery jest skierowane na mnie. Psycholodzy mówili, żeby dawać dzieciom wytchnienie, więc był i uśmiech, i żarcik, i zabawa. Sama wspomagałam się łagodnymi środkami uspokajającymi. A w czerwcu poczułam, że nie mam na nic siły. Budziłam się ze skurczem w żołądku. Z dziecięcym pragnieniem, by zasnąć i obudzić się po wszystkim. Wstawałam ze łzami, szłam do komputera. Przetrwałam jakoś do końca.

B. też uczyła klasy 1-3, tyle że w dużym mieście. Ponad 30 lat stażu. Nauczycielka z pasją, jak o sobie mówi. – Kiedy epidemia wiosną zaczęła się rozkręcać, poczułam lęk, choć ciągle miałam nadzieję, że fala opadnie, bo cierpię na choroby przewlekłe – opowiada. – W sierpniu był dzień, w którym odnotowano dwa tysiące przypadków. Ten miesiąc to była gehenna: miotałam się od chęci powrotu do pracy po strach. Niemoc, płacz, problemy ze snem. I wizje: uczniowie bez maseczek, podchodzący blisko, czasem chcący się przytulić.

Podobne historie słyszą od wiosny psychologowie i psychoterapeuci. Np. dr Konrad Ambroziak, szef Fundacji Psychoedukacja, która zajmuje się zdrowiem psychicznym uczniów i nauczycieli, i która jesienią nawiązała współpracę ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego, by pomóc w interwencjach kryzysowych.

Według Ambroziaka na nauczycieli działa dziś presja z trzech źródeł. Po pierwsze ze strony władz, które utrzymały wymagania na poziomie sprzed epidemii. Po drugie od rodziców, na których spadł dodatkowy ciężar, i którzy wyładowują czasem frustracje na szkołę. Po trzecie: z powodu lęku o dzieci.

– W dodatku są coraz dalej od sytuacji, które kiedyś ich wzmacniały: spotkań z innymi pedagogami, możliwości wyjścia na zewnątrz, zadbania o siebie – mówi szef Psychoedukacji. – Muszą czerpać wyłącznie z motywacji wewnętrznej, a o to coraz trudniej. Zwłaszcza że to grupa nieprzywykła do sięgania po pomoc. Prędzej już do tłumienia swoich problemów.

Po wsparcie, owszem, sięgają, ale zwykle w ostateczności. – Wśród pacjentek miałem starszą nauczycielkę, która przyszła po zaświadczenie do wniosku o roczny urlop dla poratowania zdrowia – opowiada Paweł Kukiz-Szczuciński, psychiatra przyjmujący młodzież i dorosłych w Kielcach. – Nigdy nie podpisuję z automatu zwolnień, a tu wątpliwości nie miałem: poza powodami czysto somatycznymi, ta pani po prostu bała się zarażenia i śmierci.

A i B. też już nie pracują – W wakacje na widok ikonki Zoom dostawałam skurczy żołądka – mówi pierwsza z nich. – Rozważałam leczenie u psychiatry, gdyby moje problemy z gardłem nie wystarczyły do decyzji komisji lekarskiej. Wystarczyły: od września jestem na rocznym urlopie.

B. czuła się z myślą o odejściu tak, jakby miała porzucić własne dzieci. Na razie jest na zaległym urlopie, ale wkrótce przejdzie on we wcześniejszą emeryturę. – Będąc już jesienią poza szkołą, dowiedziałam się o przypadkach śmierci nauczycieli – opowiada. – Byłam przerażona: zostaliśmy potraktowani jak mięso armatnie. Dziś wiem, że nie wrócę. Dzieci, wnuki, mam dla kogo żyć. Gdy podjęłam decyzję, napisałam do uczniów list. Podobno później pytały: „Czy nasza pani ma choroby współistniejące i umrze?”. W liście wszystko wyjaśniłam. Podziękowałam, napisałam życzenia, i że będę ich zawsze pamiętać.

Historie A. i B. to część trendu: niepełne jeszcze dane ZNP pokazują, że niemal 6 tysięcy pedagogów poszło po marcu na emeryturę bądź świadczenie kompensacyjne (przysługuje nauczycielkom 55+), a 3,5 tys. na roczny urlop zdrowotny. Związkowcy nie mają wątpliwości: duża część tych decyzji to pokłosie epidemii. – Tylko w naszym okręgu takich osób było w sumie 1580 – mówi Grażyna Hołyś-Warmuz ze śląskiego ZNP. – I mimo że to dane niepełne, liczba podwoiła się względem poprzednich lat. Może jeszcze wzrastać, razem z falami depresji czy wypalenia. A braki na rynku są już teraz duże. Wkrótce możemy mieć kadrową katastrofę.

PLAGA DRUGA: NIERÓWNI

Istnieli, istnieją i istnieć będą. Tylko, że koronawirus zabrał jedyną przestrzeń wspólnego spotkania: stacjonarną szkołę.

Paweł Kukiz-Szczuciński, prywatnie ojciec dwóch synów, mieszka na świętokrzyskiej wsi.

– Starszy, uczeń klasy z maturą międzynarodową publicznego, ale dobrego liceum powiedział podczas nauczania zdalnego, że daje mu ono 30 proc. tego, co dawało stacjonarne. Więc jeździ do Kielc na prywatne korepetycje z fizyki, chemii i matematyki. Młodszy jest w prywatnej podstawówce z mało licznymi klasami, więc nauka zdalna przebiega sprawnie. Mieszkamy w domu o powierzchni 160 metrów, więc każdy może się zaszyć we własnym pokoju. Każdy ze swoim komputerem. Cieszę się, że mnie na to stać. Ale też naokoło widzę, w jakich warunkach uczą się dzieci, i jakie to może mieć skutki w przyszłości.

W Kielcach, gdzie przyjmuje jako psychiatra, Szczuciński widzi ludzi mieszkających na 40 metrach, bez odpowiedniego sprzętu, w dodatku z kłopotami: np. z awanturującym się ojcem ­alkoholikiem. Na wsi widzi sąsiednie miejscowości bez sieci. To problem nie tylko tutaj: na wiosnę bywało, że nauczyciele z terenów wiejskich wysyłali zadania esemesami. Albo rozwozili je rowerami, zostawiając na furtkach.

Mechanizm nierówności obrazował we wrześniu na łamach „TP” socjolog dr hab. Przemysław Sadura: „Z pierwszych tygodni epidemii zapamiętałem wyniki ankiety Librusa (...) Aż 60 proc. pytanych stwierdziło, że w czasie pierwszych tygodni pracy zdalnej swoich dzieci musieli spędzać z nimi przy nauce trzy lub więcej godzin dziennie! (...) A że rodzice są różni – różna jest ich świadomość, możliwości czasowe, ekonomiczne – można śmiało powiedzieć, że polska szkoła wraz z przejściem w nauczanie zdalne przeszła też w tryb reprodukowania nierówności”.

Teraz trwa już w tym trybie pół roku. Ogłoszone niedawno wyniki raportu zespołu naukowców (m.in. UJ, UW i Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie) nt. kształcenia zdalnego potwierdzają, że to na rodziców spadł większy niż przed pandemią ciężar. A analizy wyników jednego z członków zespołu, socjologa edukacji dr. hab. Piotra Długosza z UP pokazują, jak bardzo status materialny i kulturowy rodzin wpływa na edukację dzieci. – Np. dostęp do sieci pozwalający na pełne uczestnictwo w zajęciach deklarowało 85 proc. tych z wyższym statusem, ale już 60 proc. z niższym – mówi naukowiec, zastrzegając, że dysproporcja może być i tak niedoszacowana, bo do badania zastosowano ankiety internetowe. – Z kolei posiadanie wiedzy z przedmiotów pozwalającej na wspieranie dzieci deklaruje 75 proc. rodziców z wysokim statusem, 44 ze średnim i tylko 22 z niskim. Wniosek jest oczywisty: niektóre dzieci są skazane na porażkę.


TO NIE CZAS DLA BOHATERÓW. ROZMOWA Z JANEM WRÓBLEM, NAUCZYCIELEM: Receptę na obecny kryzys i dla dzieci, i dla nauczycieli wyśpiewał Johnny Cash w „One”, które puściłem uczniom na zdalnej lekcji. Carry each other. Wspierajmy się >>>


Te zaś z bogatszych rodzin mogą liczyć na dodatkową premię: wysyp ofert e-korepetycji. – Z moich badań sprzed epidemii wynikało, że np. w Krakowie 60 proc. uczniów liceów korzystało z dodatkowej pomocy – mówi dr hab. Długosz. – Teraz takich badań nie ma, ale na pewno rozwój tego rynku wpłynie na dalsze rozwarstwienie.

Epidemia spowoduje też zapewne odpływ uczniów z oświaty publicznej. Obserwowany już przed epidemią (zeszłoroczny raport „Our Kids” pokazał, że liczba uczniów poza tym sektorem wzrosła w ciągu pięciu lat o 30 proc.), teraz jeszcze przyspieszył, co widać np. w Warszawie. – To będzie słodko-gorzki efekt pandemii – uważa Iga Kazimierczyk. – Słodki, bo pokazuje starania rodziców o lepszą edukację dzieci. Gorzki, bo to zabawa dla wybranych.

Tymczasem gdy na wiosnę gruchnęła wieść o setkach dzieci całkowicie wykluczonych z nauczania, minister Piontkowski mówił, że dzieci opuszczające lekcje istniały też przed epidemią. – A jesienią MEN, ustami drugiego już szefa, Przemysława Czarnka, potwierdził, że go to zjawisko nie interesuje – dopowiada Iga Kazimierczyk. – Minister miał do powiedzenia tyle, że uczniowie poza prawami mają też obowiązki. A w tej chwili to już nie jest sytuacja przejściowa. To drugi rok szkolny z zaburzoną pracą placówek. Dla dziecka z klas 1-3 rok to jak wieczność: kto nie ma świadomych i w miarę zasobnych rodziców, ten może się już z zaległości nie wygrzebać.

PLAGA TRZECIA: SAMI

Byli i wcześniej, ale ich problemy częściej wychwytywali dorośli.

– Żadne fajerwerki, zwykłe obrazy codziennego życia: siedzę sobie w swoim gabinecie na piętrze i przychodzi do mnie 8-letni chłopiec. Zachwycony, że jakiś dorosły z nim rozmawia, patrzy na niego, jest na nim tylko skupiony. Widać, że to są dla niego krótkie chwile szczęścia – opowiada Krzysztof Sarzała, pedagog, socjoterapeuta, koordynator gdańskiego Centrum Pomocy Dzieciom prowadzonego w ramach Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Typowy pejzaż wokół młodych ludzi według gdańskiego socjoterapeuty? Rówieśnicy: brak. Rodzice: skupieni na trudniejszej niż przed marcem pracy. I na sobie. Szkoła? – Zafiksowana na Zoomach, Teamsach, łączeniach. Na wypełnianiu papierów, na wymaganiach dyrektorki. Na didaskaliach. Ci, którzy powinni być na tej scenie najważniejsi, są w tle.

Ich lęki? „O zdrowie, o przyszłość, o szkołę, o egzaminy – opowiadała nam kilka miesięcy temu Paula Włodarczyk, koordynatorka telefonu zaufania FDDS. – O relacje z rówieśnikami. O związki, które się za sprawą epidemii sypią (...) Opowiadają o przemocy, która albo pojawiła się z powodu dodatkowego napięcia w domu, albo trwała wcześniej, a ostatnio się nasiliła”.

To nasilenie Fundacja próbowała uchwycić w niedawno ogłoszonych (współtworzonych przez ASM Centrum Badań i Analiz Rynku) wynikach badań. 27 proc. dzieci i młodzieży doświadczyło w czasie epidemii przynajmniej jednej z dwunastu form krzywdzenia, co dziewiąte przemocy ze strony bliskiego dorosłego, a co dziesiąte wykorzystywania seksualnego (w tym 3 proc. – z kontaktem fizycznym). Co istotne, jedno dziecko na jedenaścioro „nie ma nikogo, kto mógłby zaoferować mu wsparcie w trudnej sytuacji”.

– Właśnie ten ostatni wskaźnik robi na mnie największe wrażenie – mówi Krzysztof Sarzała. Choć jego Centrum pomaga głównie dzieciom w ciężkim kryzysie – np. przemocy – to według niego najpowszechniejszy problem czasu epidemii jest mało spektakularny: to samotność.

– Będzie więcej depresji, bo ci najbardziej na nią narażeni nie mają wentyla w postaci relacji rówieśniczych – prognozuje Paweł Kukiz-Szczuciński. – Szkoła ma kolosalne znaczenie społeczne, którego nie doceniamy. Jest teraz jeszcze większy problem z dostępem do specjalistów, a nigdy nie ma problemu z dotarciem do dealerów. Najsłabsi nie wytrzymują. Jeden z ostatnich weekendów spędziłem z rodziną, która przeżyła dramat: nastolatek popełnił samobójstwo. Przyczyną były długotrwałe problemy, ale obecna sytuacja na pewno nie pomogła.

– Skupiamy się na grupie uczniów, którzy za sprawą przerwanych kontaktów cierpią w izolacji – dodaje dr Ambroziak. – Ale jest też inna: cierpieli na lęki i fobię społeczną w szkole, teraz pozornie przyjęli lockdown z ulgą. Pozornie, bo im mniej konfrontujemy się z lękami, tym gorzej sobie z nimi radzimy. Boję się powrotu tych dzieci do stacjonarnej nauki.

Czy polska szkoła po otwarciu będzie w stanie skonfrontować się z traumami? Opublikowany w 2017 r. raport NIK pokazał, że niemal połowa placówek nie zatrudnia na etacie ani pedagoga, ani psychologa. – Pieniędzy na te etaty nie było przed epidemią, teraz nie będzie ich jeszcze bardziej – wieszczy Iga Kazimierczyk. – Tymczasem i nasza znajdująca się w potężnym kryzysie psychiatria dziecięca, i edukacja funkcjonują tak, jakbyśmy byli społeczeństwem szczęśliwców. Widać to po kontrolach kuratoriów: dotyczą realizacji podstawy programowej, programów profilaktyczno-wychowawczych, a ostatnio tropienia „lewackich ideologii”. Emocje przegapiamy systemowo.

PLAGA CZWARTA: ZAJECHANI

Byli w szkole od zawsze – teraz dołączyli do nich rodzice.

J., ojciec tegorocznej maturzystki: – Córka jest w klasie maturalnej i ciągle narzeka, że nie daje rady. Dzisiaj się popłakała, bo dostała słabą ocenę z polskiego, a zawsze miała świadectwo z paskiem. Nauczyciele straszą maturą i naciskają.

M., młoda matka trzecioklasisty z krakowskiej podstawówki, opowiada historię z wiosny. O dziesiątkach maili z zadaniami („Do obejrzenia, odsłuchania, wykonania w podręcznikach, zeszytach; do wydrukowania, wypełnienia i odesłania w formie zdjęć/skanów”). O bezskutecznych prośbach rodziców, by zmniejszyć ilość materiału. O dezorganizacji życia rodziny („Oboje pracowaliśmy z domu, młodszy syn siedział przed bajkami po 6 godzin dziennie, starszy nie mógł się odnaleźć; dużo stresu, napięć, lekcje kończył wieczorem, bo dopiero po pracy mogliśmy coś zadziałać”). O postanowieniu, by odpuścić. Wreszcie o zmianie tej decyzji.

– Pod koniec maja dostałam maila z brakującymi zadaniami: 24 lub 25 pozycji – relacjonuje M. – I informację, że ich nieodesłanie może spowodować brak klasyfikacji albo obniżenie stopnia. Tak nas to spięło, że na gwałt zaczęliśmy odszukiwać porozsypywane po domu kserówki, dodrukowywać te brakujące i zaganiać dziecko do ich wypełnienia. Siedział nad tym tydzień. Wysłałam pierwszy pakiet i dostałam kolejnego maila: że brakuje zadania w ćwiczeniach, to z książki jest do poprawy, i że nie przysłaliśmy dwóch prac plastycznych. Zakończenie roku było dla mnie szczęściem. Ale byliśmy w takim emocjonalnym pacie, że wylądowaliśmy razem u psychologa.

Ta historia to nie tylko portret jednej szkoły – także całego systemu. I po części pokłosie ministerialnych decyzji z wiosny. A właściwie braku decyzji. Tuż po rozpoczęciu lockdownu niektórzy rodzice i nauczyciele postulowali: dajcie spokój naszym dzieciom; wykorzystajmy lockdown na oddech, refleksję, ewentualnie naukę tego, co sami nauczyciele i ich uczniowie uznają za ciekawe i ważne. Bez skutku: MEN podjął decyzję o przywróceniu pełni wymagań. Kolejny postulat brzmiał: zredukujmy wymagania z przeładowanych nawet na warunki normalnej nauki podstaw programowych. I ten głos pozostał bez echa.

Konkret padł w zeszłym tygodniu: rząd zapowiedział zmniejszenie wymagań na najbliższej maturze i egzaminie ósmoklasisty. Ma być m.in. mniej zadań i wymaganych lektur. – To decyzja idąca w dobrym kierunku – mówi Iga Kazimierczyk. – Tyle że po pierwsze spóźniona o kilka miesięcy, po drugie dotycząca tylko niewielkiej części uczniów.

A nawet tylko części zdających egzaminy: ci, którzy przystąpią do testów ósmoklasisty w roku 2022 i kolejnych nie tylko nie mogą liczyć na ulgę, ale zostaną dociążeni – wedle powziętych wcześniej ministerialnych planów dodany zostanie do egzaminu czwarty przedmiot (do wyboru: historia, biologia, chemia lub fizyka), zaś na tym z polskiego ósmoklasista będzie musiał znać wszystkie lektury od 4 klasy. Interweniować w tej sprawie próbowali nauczyciele akademiccy z ośrodków w całej Polsce, pisząc list otwarty do MEN. I chcąc ratować przed zmianą przynajmniej dwa roczniki, dzisiejszych szósto- i siódmoklasistów, wśród których wielu poszło do szkół w wieku 6 lat. Odzewu na list brak.

– Minister Kopeć [podsekretarz stanu w MEN – red.], zapytany o tę zmianę podczas ubiegłotygodniowej konferencji, wyglądał na człowieka, który po raz pierwszy o tej sprawie słyszy – komentuje Iga Kazimierczyk. – Po czym padła odpowiedź, że urzędnicy się nad tym zastanowią. To reakcja mało konkretna, podobnie jak zapowiedzi okrajania podstaw programowych. Ja już bym przy nich w środku roku nie majstrowała, za to dałabym nauczycielom i dyrektorom autonomię w decydowaniu, z czego rezygnować. Ten kołowrotek pod nogami „chomików”, czyli uczniów i nauczycieli, pędzi tak szybko, że wszyscy się już dawno powywalali. Powinni teraz mieć możliwość regulacji nowego tempa. Choć nie mam wielkiej nadziei, że taką możliwość dostaną.

– Świat mówi nam głosem tej epidemii: zatrzymajmy się – podsumowuje Krzysztof Sarzała. – A my nie chcemy tego komunikatu usłyszeć. Nie chce go usłyszeć także szkoła. Pamiętam, jak wiosną przez chwilę się zachwycaliśmy, że słychać śpiew ptaków i nie jeżdżą samochody. Zachwyciliśmy się przez moment. Teraz pędzimy, wymagając od naszych dzieci, żeby pędziły razem z nami. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020