Szara Wilczyca

Ze wszystkich literackich bohaterów mego dzieciństwa i lat chłopięcych pozostały mi tylko zwierzęta. Lecz nie durny, nomen omen, Koziołek Matołek, nie lwy, osły, żółwie i gazele z drewnianych bajek Ezopa czy infantylne zajączki-kretynki z zadzierżystych baśni rosyjskich i radzieckich, nie wzruszające skądinąd brzydkie kaczątko Andersena, ale zwierzęta autonomiczne, na serio, przedstawione bez taniego miłosierdzia, niosące ze sobą cały tragizm istnienia.

04.10.2007

Czyta się kilka minut

Mam na myśli Szarą Wilczycę Curwooda, jej syna Bariego, mężne psy z nowel Londona, konie poniewierane w licznych wierszach, opowiadaniach, powieściach.

Nie dobierano mi lektur pod tym kątem i naturalnie przemieliłem książki Dumasa, Karola Maya, Katajewa, Fadiejewa, Twaina i kogo tam jeszcze. Nie porywały mnie jednak czyny d'Artagnana, gdzieś miałem nieszczęścia Stasia i Nel, pełen wdzięku Tomek Sawyer nie wydawał mi się dużo lepszy od niektórych moich kompanów z ulicy Młyńskiej w Sobieszowie koło Jeleniej Góry, a chłopcy z "Młodej Gwardii" - heroiczni czasami, tylko co z tego. Pamiętam, jak podczas jednego z moich niekończących się przeziębień babcia czytała mi scenę śmierci Winnetou z jego patetycznym przesłaniem do ludzkości. Słuchałem tego z zainteresowaniem, jakie towarzyszyło mi zawsze przy lekturach, których nie musiałem sam pokonywać, lecz bez śladu emocji. Do dziś pojąć mi trudno, do jakiego stopnia los tego szlachetnego wojownika był mi obojętny. Nie mogłem posądzać wtedy Karola Maya o grafomanię, nie posądzam go zresztą o to do dziś, a jego postaci nie uważam za wydumane czy na niby. Smutek Winnetou mnie jednak nie martwił, jego radości nie cieszyły, nikczemność Jankesów nie oburzała, a piękno Indian nie podnosiło na duchu. Ciekaw byłem, co dalej, i tyle.

Nie pamiętam, jak wtedy tłumaczyłem sobie obojętność wobec bohaterów mego dzieciństwa, jeżeli w ogóle miało to miejsce, ale teraz, po pół wieku z okładem, mogę powiedzieć, że zadecydowało przeświadczenie o równorzędności naszych losów, to znaczy absolutnym braku tajemnicy. Byliśmy sobie, w zasadzie, po ludzku, równi. Mieli przygody, zgoda, ale ja też. Poza niewyobrażalną biedą, dzieciństwo miałem czarowne, w wielkim pustym domu u stóp Kynastu, jednego z najpiękniejszych raubrytterskich zamków w Europie, w okolicy górzystej, leśnej i w tamtych latach bezludnej, poza szkołą wolny od świtu do świtu. Krótko mówiąc, jedni pływali po Missisipi, inni chodzili po Karkonoszach, co za różnica.

Natomiast od pierwszych stron opowieści o Szarej Wilczycy, na przykład, czułem, że się z tej historii nie wywinę do końca życia, bo jest z innego, tajemniczego świata, za który jednak, chcę czy nie chcę, odpowiadam. Że ślepy los uchronił mnie przed obecnością w jej bezbronnym, zdanym wyłącznie na siebie świecie i że niczym, absolutnie niczym sobie na to nie zasłużyłem. Że tu nie ma cudzysłowu, żartu, konwencji, że jak wnyk, to wnyk, jak strzał, to strzał, jak rana, to prawdziwa, w przeciwieństwie do ran Czterech Muszkieterów, które były przecież na niby, a śmierć jest ostateczna. Nie ma co liczyć na interwencję sprawiedliwego gubernatora, litościwego ojca, dobrego Pana Boga. Jest sama, więc wielka. Nie mogłem myśleć wtedy przecież nic innego, kiedy z czułością, która nie wygasła do dzisiaj, wędrowałem strona za stroną z Szarą Wilczycą przez jej życie.

Być może jednak bliższy prawdy jest pogląd, że byłem sentymentalną beksą, nie potrafiłem trzymać swoich uczuć na wodzy, rozpaczałem z powodu każdej myszki uchwyconej w łapkę, każdej żaby nadmuchanej przez słomkę, każdego sparszywiałego kotka, więc próba wyniesienia moich zwierzęcych bohaterów, a wraz z nimi siebie, jest mitomanią.

Było tak czy nie było, rozpoznaję siebie sprzed lat czy nie rozpoznaję, to ilekroć wracam myślami do swoich dziecięcych i chłopięcych fascynacji, widzę suchą, długą sylwetkę Szarej Wilczycy na tle kanadyjskiego śniegu, jej uniesiony łeb i słyszę jej skargę.

Podziwiam doktora Rieux z "Dżumy", uporczywie towarzyszę Wiktorowi Rubenowi od "Panien z Wilka" Iwaszkiewicza, zazdroszczę wszystkim facetom Hemingwaya, rozumiem Bayarda Sartorisa, którego opisał Faulkner, włóczę się po Rosji z bohaterami Turgieniewa, lubię pannę Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany'ego", kto by zresztą jej nie lubił, ale żadna z tych postaci i żadna z równie ważnych, lecz niewymienionych, nie wyprzedziła Szarej Wilczycy, jej syna Bariego, mężnych psów z nowel Londona, i ich nie przerosła. I tak już chyba pozostanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Podobne artykuły