Święcona woda w próbówce

Mimo spektakularnego rozwoju nauk przyrodniczych wciąż słyszymy, że teoria ewolucji jest oszustwem albo że trzeba ją ochrzcić nadprzyrodzonymi interwencjami. Niektóre z tych głosów formułują ludzie Kościoła.

13.09.2011

Czyta się kilka minut

/ rys. Mateusz Kaniewski /
/ rys. Mateusz Kaniewski /

Pięć lat temu po głośnej zapowiedzi ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha, że oprócz teorii ewolucji szkoły nauczać będą kreacjonizmu, OBOP sprawdził, co o genezie człowieka sądzą Polacy. Okazało się, że prawie co trzeci dorosły uważa, iż człowiek został stworzony od razu w obecnej postaci, nieco ponad połowa - iż ludzie powstali w wyniku długiego procesu biologicznego. Największy wpływ na poglądy o pochodzeniu człowieka miała religijność: 46 i 36 proc. regularnie praktykujących było odpowiednio za ewolucją i przeciw niej, gdy tymczasem wśród niewierzących wyniki te rozkładały się odpowiednio 85 i zaledwie 6 proc.; poglądy zależne były też od wykształcenia.

Protesty, głównie środowisk naukowych, storpedowały pomysł ministra. Pozostało pytanie: czy Kościół w jakiś sposób wspiera antyewolucyjne tendencje wśród wierzących?

Inżynierski ordnung

W internecie szczególnym powodzeniem cieszy się dowód z rachunku prawdopodobieństwa, przedstawiony w artykule Mirosława Ruckiego "Co wyjaśnia teoria ewolucji?", pochodzącym z czasopisma "Miłujcie się" (nr 4/09): "Aby policzyć prawdopodobieństwo stworzenia świata przez Boga, musimy przyjąć, że są dwie możliwości: albo Bóg istnieje, albo nie istnieje. Prawdopodobieństwo wynosi 1:1 - albo istnieje, albo nie. Jeżeli Bóg istnieje, to znowu są dwie możliwości: albo stworzył świat, albo go nie stworzył. Zatem czyste prawdopodobieństwo, że Bóg istnieje i że stworzył świat, bez uwzględnienia jakichkolwiek dowodów i związków przyczynowo-skutkowych, wynosi 1:2?, czyli 1:4. Być może niektórzy nawet stwierdzą, że taka wartość prawdopodobieństwa jest zbyt mała, by wierzyć w Boga-Stwórcę. Pytanie jednak brzmi: czy samoczynne powstanie życia jest bardziej prawdopodobne?".

Na co internauta o nicku "ztrewq" przeprowadza dowód analogiczny: Darwin miał rację albo nie, a więc prawdopodobieństwo, że ludzie powstali na drodze ewolucji, jest jeszcze wyższe.

Dr inż. Mirosław Rucki pracuje w Zakładzie Metrologii i Systemów Pomiarowych Politechniki Poznańskiej, ale jego pasją jest ewangelizacja młodzieży. Jest zastępcą naczelnego "Miłujcie się". To skierowane do młodych kościelne pismo wydają księża chrystusowcy w nakładzie 220 tys. egzemplarzy. Posiada

11 wersji językowych, w tym rosyjską, ukraińską, bułgarską i węgierską. Łączny nakład wydanych dotąd siedemnastu numerów czeskich sięgnął miliona egzemplarzy. Rzec można: eksportowy hit polskiego Kościoła.

Specjalnością Ruckiego są "gorące tematy" (tytuł rubryki). Pokazuje zagrożenia pornografii, odradza współżycie przed ślubem, ale też tłumaczy zawiłości polityki ("demokracja nie jest ustrojem akceptowanym przez Boga") i ujawnia prawdę o teorii ewolucji. "Mimo że zdrowy rozsądek sprzeciwia się tego typu stopniowym zmianom konstrukcyjnym, ewolucja biologiczna jest poważną dziedziną nauki, opowiadającą nam bajki o słoniku, który przez miliony lat chodził nad rzeczkę, gdzie przez miliony lat krokodyl konsekwentnie ciągnął go za nos, doprowadzając do powstania u niego trąby. Dlaczego to się nazywa nauką? - pyta

w 3. numerze "Miłujcie się" z 2010 r. i, by młodzieży nie zostawiać z trudnym pytaniem, odpowiada z sarkazmem: "Właśnie dlatego, że tylko taka wersja wydarzeń nie wymaga istnienia Boga Stwórcy". W innym artykule dopowiada: "Wygląda na to, że chodzi tu nie o wiedzę i nie o naukę, tylko o »uczynki ciemności«".

Na pytanie "Tygodnika", czy dobrym pomysłem na ewangelizowanie młodzieży jest atakowanie nauki, naczelny "Miłujcie się",

ks. Mieczysław Piotrowski, odpowiada: - Zależy, co uważa się za naukę. Po to mamy mózg, żeby myślał, posługując się logiką. A logika wskazuje nam wyraźnie, co jest prawdą, a co fałszem. Mój zastępca jest naukowcem. Posiada publikacje w najbardziej prestiżowych czasopismach amerykańskich. Nie wypowiada się na podstawie jakichś wierzeń, tylko faktów naukowych.

Nauka pod ostrzałem

Nauki przyrodnicze zawdzięczają swój sukces wynalezieniu niezwykle skutecznej metody matematyczno-empirycznej oraz przyjęciu samoograniczenia w postaci naturalizmu metodologicznego (szukamy naturalnych wyjaśnień). W czasach nowożytnych wywalczyły sobie autonomię. O ile kontekst odkrycia uwikłany może być w różne pozamerytoryczne motywy, kontekst uzasadnienia rządzi się twardymi prawami. Żadne pozanaukowe motywy, np. religijne, nie mogą decydować, co jest, a co nie jest nauką.

Wśród ludzi wierzących sukces i niezależność nauki nie powodowałyby niepokojów, gdyby w ramach dynamicznego rozwoju nie zaczęła ona odpowiadać na pytania zwyczajowo kojarzone z religią. Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy? Kim jesteśmy? Czy zwierzęce pochodzenie człowieka można pogodzić z jego osobową godnością? Oliwy do ognia dolewają naukowcy ateiści, jak Richard Dawkins czy Peter Atkins, którzy swoje antyreligijne poglądy filozoficzne przedstawiają jako nieuchronną konsekwencję współczesnej wiedzy naukowej.

Warto jednak mieć świadomość, że biologicznej teorii ewolucji nie da się w tej chwili sensownie podważyć. Nie dlatego, że jest ona doskonała - ale jest teorią najlepiej dotychczas eksperymentalnie potwierdzoną. W nauce rezygnuje się z uznanej teorii dopiero wtedy, gdy zostanie sformułowana lepsza, np. dająca bardziej precyzyjne i bogatsze w informacje przewidywania podatne na empiryczne testy.

Po powstaniu genetyki i rozwinięciu się biologii molekularnej zostały one połączone z tradycyjnym darwinizmem opartym na idei doboru naturalnego i mniej więcej w połowie XX w. powstała tzw. syntetyczna teoria ewolucji (nazywana także neodarwinizmem). To teoria globalna, która wraz z mechaniką kwantową i teorią względności stanowi fundament dla uniwersum nauk przyrodniczych.

Dlatego odrzucenie teorii ewolucji nie jest tylko porzuceniem jednej z wielu naukowych teorii, ale zanegowaniem wartości współczesnej nauki w ogóle. Mimo to poglądy kreacjonistyczne są wciąż żywe.

Wizja romantyka

Gdy zapytamy o kościelne błogosławieństwo dla propagowania kreacjonizmu wśród młodzieży, przypadek "Miłujcie się" jest znaczący, ale odosobniony. W szkolnych katechizmach nie znajdziemy np. pochwały kreacjonizmu czy wyraźnego dystansu wobec teorii Darwina. Zdarzają się natomiast pojedyncze "wpadki" u religijnych autorów, spowodowane niezrozumieniem nauki czy lękiem wobec niej. Dobrym przykładem jest książka "Stworzenie. Olśniewająca symfonia" o. Daniela Ange’a.

Charyzmatyczny francuski kaznodzieja napisał ją w 2008 r. pod wpływem "paląco aktualnej potrzeby". Jego zdaniem "fałszywe teorie przypadkowości i biologicznej konieczności zaszczepiają wirusa beznadziei i dokonują śmiertelnych spustoszeń". "Jeśli nie wiem, skąd pochodzę i dokąd zmierzam, to po co mam żyć?" - pyta we wstępie. Antidotum ma być "teologia stworzenia", czyli religijna wizja świata, która próbuje godzić teorię ewolucji z prawdą o stworzeniu. Polskie tłumaczenie ukazało się w tym roku w wydawnictwie PROMIC z imprimatur prowincjała marianów.

O. Daniel Ange od lat przyjeżdża do Polski. W czasach PRL-u organizował pomoc humanitarną dla polskich dzieci, dziś prowadzi międzynarodową szkołę modlitwy i ewangelizacji "Jeunesse-Lumi?re", ale głównym motywem jego przyjazdów zawsze były rekolekcje i publikacje kolejnych książek. Dotychczas napisał ich 68, po polsku ukazały się 22.

Daniel Ange docenia wartość nauki, ale stawia jej granice. Bogactwo życia na ziemi powstało na drodze ewolucji - z wyjątkiem człowieka. Bóg osobiście stworzył to najbardziej umiłowane dzieło i dokonał tego etapami: najpierw mężczyznę, a dopiero potem z mężczyzny kobietę. "Kobieta została stworzona z materii subtelniejszej niż mężczyzna, nie z gleby, lecz z istniejącej już istoty ludzkiej". Ów porządek jest bardzo istotny. Autor z naciskiem zauważa: "Usunięto już niemal wszystkie punkty odniesienia. Pozostał tylko jeden, absolutna opoka: mężczyzna i kobieta, dwa bieguny grawitacyjne ludzkości, na których opiera się całe stworzenie. (...) Usunięcie tych dwóch biegunów, osi, wokół której grawituje całe stworzenie, jest największą katastrofą humanitarną, jaką można sobie wyobrazić, gorszą niż topnienie lodowców na biegunach naszej planety. To policzek dla Stwórcy! Parodia stworzenia!".

Książkę zamyka aneks, w którym odrzucony zostaje fundamentalistyczny kreacjonizm, ale pochwalona jego unowocześniona wersja: koncepcja Inteligentnego Projektu (ID). "Neodarwiniści oskarżają zwolenników ID, że w swoich badaniach kierują się nienaukowym założeniem, przyjmując istnienie Boga. Ale zwolennicy ID mogą z kolei zarzucić neodarwinistom przyjęcie przeciwnego, równie nienaukowego założenia, że Bóg nie istnieje". Zatem, konkluduje ewangelizator: "lepiej uczyć w szkole teorii inteligentnego projektu niż determinizmu, przypadkowości i ateizmu". Jakby echo słów polskiego eksministra edukacji.

Teologiczne kontrowersje

W szkole nie powinno się uczyć ani inteligentnego projektu, ani ateizmu. Powinna tam być wykładana syntetyczna teoria ewolucji, gdyż tylko ona jest nauką. Faktem jest jednak, że fenomen płci oraz komplementarność mężczyzny i kobiety zajmują ważne miejsce w światopoglądzie katolickim. Choć reakcja o. Daniela Ange’a jest zbyt emocjonalna, dobrze wyczuł on rzeczywiste napięcie, do którego może dochodzić między nauką a wiarą, a temat płci na pewno do takich tematów należy. W konfrontacji z wiedzą naukową swoista sakralizacja płci w teologii, do której czasem dochodziło, ujawnia swoją naiwność. Czy skazani jesteśmy tym samym na odarcie płci z wszelkiej wartości?

Płeć jest szczególną zagadką biologiczną. Rozmnażanie płciowe wymaga dużych kosztów i działa jakby na niekorzyść wyjściowej puli genów: przy klonowaniu cała pula zostaje zdwojona i trafia do następnego pokolenia, natomiast przy rozmnażaniu płciowym każdy z rodziców przekazuje potomstwu jedynie połowę swoich genów. Ewolucjoniści domyślają się, że musiał zadziałać bardzo silny mechanizm selekcyjny. Kandydatem są wirusy i pasożyty. Organizmy rozmnażające się bezpłciowo (czyli genetycznie takie same) narażone są na całkowitą eksterminację, jeśli wirusom albo pasożytom uda się przełamać ich bariery ochronne. Różnorodność genetyczna, którą zawdzięczamy rozmnażaniu płciowemu, znacznie zmniejsza takie zagrożenie.

Zatem w porównaniu z dramatyczną metafizyką o. Daniela Ange’a rzeczywisty powód powstania płci jest dość prozaiczny. Poza tym to nie kobiety powstały z mężczyzn, tylko mężczyźni są genetycznie zmodyfikowanymi na potrzeby rozmnażania wersjami kobiet.

Wyzwaniem dla teologii i dotychczasowego nauczania Kościoła może się stać także naturalna biologiczna różnorodność związana z płcią. Przyroda ciągle jest procesem twórczym. Za płeć odpowiedzialne są przede wszystkim chromosomy X i Y - kobiety mają zestaw XX, mężczyźni - XY. Ale dziś wiemy, że niektórzy z nas mają nietypowy, bo zwielokrotniony zestaw obu chromosomów, co wpływa na nasze cechy (np. XXYY, XXXY, XXXYY). Zdarzają się osoby o zestawach XY wyglądające jak kobiety i czujące się nimi oraz mężczyźni o chromosomach XX - to skutek niezadziałania prawidłowych hormonów w okresie prenatalnym, a także hybrydy z mieszanką komórek męskich i żeńskich. Wiele wskazuje, że także skłonność seksualna do tej samej płci ma biologiczne podłoże.

Czy właśnie zawala się nasz religijny świat? Przeciwnie: wydaje się, że to w wizji o. Daniela Ange’a nie ma miejsca dla ludzi o genetycznie zmodyfikowanej płci. Czy Stwórca ich nie chce? Tymczasem w perspektywie ewolucyjnej są oni przejawem biologicznej twórczości. Jeśli dostrzeżemy w procesach ewolucyjnych narzędzie stwórczej mocy Boga, oznaczać to będzie, że Bóg takie osoby jak najbardziej chce. Czy to nie pocieszające?

Na koniec wiadomość naprawdę niepokojąca: chromosom Y jest zdegenerowany, co gorsza, wciąż się degeneruje. Jak obliczają genetycy, wizja z filmu "Seksmisja" spełni się mniej więcej za 5 tys. pokoleń, czyli za ok. sto tysięcy lat. Męska płeć skazana jest na zanik. Czy to policzek dla Stwórcy? Nie, po prostu kolejny dowód naszej przygodności. Cudem jest to, że mimo tej przygodności jesteśmy zdolni kochać. Chwała Boża nie tylko nie doznaje uszczerbku, ale zdaje się wzrastać, gdy uświadomimy sobie, że poprzez prozaiczną rzeczywistość ewolucji biologicznej Stwórca potrafi doprowadzić do rzeczy wielkich.

Dystans kardynała

Bezradność poczytnego religijnego autora jest poniekąd usprawiedliwiona, skoro nieporozumienia wobec teorii ewolucji zdarzają się na teologicznych szczytach. W 2005 r. zaniepokojenie środowisk naukowych wywołał opublikowany w "New York Times" artykuł kard. Christopha Schönborna, w którym ten bliski współpracownik Benedykta XVI zdystansował się do teorii ewolucji. Napisał m.in.: "Idea ewolucji, jeśli ją rozumieć jako pochodzenie od wspólnego przodka, może być prawdziwa, lecz rozumiana w sensie neodarwinowskim jako niekierowany i nieplanowany proces powstawania przypadkowych zmian i naturalnej selekcji nie może być prawdziwa". Metropolita Wiednia wspomniał także o "inteligentnym projekcie", na co do tej pory powołują się zwolennicy kreacjonizmu.

Temat ewolucji pojawił się następnie w 2006 r. na spotkaniu Schüllerkreis (organizowane co rok seminarium byłych uczniów Benedykta XVI, z jego udziałem). Niecały rok później, w kwietniu 2007 r., opublikowano materiały z tej sesji w książce "Stworzenie i ewolucja". We wstępie do niej Papież zajął podobne stanowisko jak kard. Schönborn. Dopiero w wydanej przez Herdera pod koniec 2007 r. książce "Cel czy przypadek? Dzieło stworzenia i ewolucja z punktu widzenia racjonalnej wiary" kard. Schönborn próbował złagodzić antyewolucyjną wymowę swych wypowiedzi przez wyraźne odróżnienie naukowej teorii ewolucji od jej filozoficznych interpretacji.

Obserwując te perturbacje, trudno nie przypomnieć, że Kościół powszechny podobną lekcję ma już odrobioną, i to dzięki Polakom.

Milczenie Boga

Agnieszka była młodą ateistką, którą wierzący znajomi przyprowadzili do wykształconego w naukach przyrodniczych jezuity, doktora medycyny i profesora filozofii przyrody, aby ją nawrócił. Przedsięwzięcie okazało się trudne - studentka zbijała argumenty kapłana. W końcu ten odwołał się do myślowego eksperymentu: "Przypuśćmy, że jest pani pierwszym człowiekiem, który wysiada na Marsie z rakiety kosmicznej, i że potyka się pani o okulary. Czy nie będzie pani myślała, że była tu już przedtem jakaś istota rozumna?". "Proszę księdza - odpowiedziała Agnieszka - te okulary są znacznie bardziej prymitywne niż oczy chociażby owada. A przecież z teorii ewolucji wiemy, że ten niezwykle precyzyjny narząd powstał dzięki ślepym i bezrozumnym oddziaływaniom przyrody".

Taką anegdotę opowiedział o. Piotr Lenartowicz podczas seminarium "Nauka - religia - dzieje" w Castel Gandolfo. Był rok 1982, do letniej rezydencji Jana Pawła II po raz drugi przyjechali jego dawni znajomi - naukowcy i filozofowie, z którymi w okresie krakowskim dyskutował o nauce wieczorami przy herbacie, podczas wspólnych wypraw narciarskich. Zwyczaj nie został zarzucony - tak powstał cykl odbywających się co dwa lata spotkań z których pierwsze poruszały m.in. temat kreacjonizmu, a to za przyczyną ich współorganizatora - właśnie o. Lenartowicza.

Metodologia współczesnej nauki jest odpowiedzialna za to, że "kanał kontaktu z Panem Bogiem poprzez przyrodę został praktycznie wyeliminowany. Drzewa, pagórki i słońce, rośliny, ptaki i zwierzęta już nie głoszą chwały Bożej - mówił krakowski jezuita, nie ukrywając niepokoju. - Dla mnie ta sytuacja jest nieznośna". Jego zdaniem "księża zupełnie beztrosko sobie poczynają, nie dostrzegając, jak dalece ta pełna, całościowa, ateistyczna w istocie wizja rzeczywistości głęboko przenika do świadomości młodzieży". Przypadek Agnieszki był symptomatyczny.

W swoim referacie, jak i w późniejszych pracach, o. Lenartowicz przekonywał, że życie, jako precyzyjna i niezwykle skomplikowana całość, nie mogło się wyłonić z chaosu - a więc jest nieredukowalne. "Moje credo jest takie: z tego, co nie jest całością, nie może powstać całość - mówił i dodawał: - Dla mnie jest to dowód na istnienie Pana Boga". Okazuje się, że idee kreacjonistyczne, oryginalnie wsparte na metafizyce arystotelesowsko-tomistycznej, były w Polsce głoszone 20 lat przed sformułowaniem w USA koncepcji Inteligentnego Projektu. Nie jest zatem zaskoczeniem, że o. Lenartowicz znalazł się w Radzie Naukowej Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego.

W 1982 r. w Castel Gandolfo kreacjonistyczne poglądy nie zostały bez odpowiedzi. O odkrytych w latach 70. prawach fizyki, które wskazują, że w specyficznych warunkach (układów dalekich od równowagi) z chaotycznych procesów wyłaniają się samoistnie względnie stałe struktury, mówili chemik z PAN Zbigniew Ryszard Grabowski oraz fizyk z UJ Andrzej Fuliński. Takie struktury mogą modelować powstanie życia w sposób naturalny. Ks. Michał Heller wskazywał z kolei na błąd teologiczny, polegający na szukaniu pojedynczych śladów Boga w przyrodzie, gdy tymczasem "cała przyroda jest jednym wielkim śladem Pana Boga".

W tym sensie Bóg rzeczywiście milczy we współczesnej nauce. Ale czy wiara byłaby wiarą, gdyby istnienie Boga można było udowodnić?

Korekta, która nas czeka

Nauka i wiara współistnieją - głównie dzięki wierzącym uczonym. Możliwe jest jednak coś więcej niż współistnienie. Możliwa jest współpraca - dopełnianie się i korygowanie religijnego i naukowego obrazu rzeczywistości. W rzeczy samej: nauki przyrodnicze i teologia mogą świadczyć sobie wzajemne usługi. Jak napisał w 1987 r. Jan Paweł II w liście do dyrektora Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego na 300-lecie ukazania się przełomowych "Principiów" Newtona, "nauka może oczyścić religię z błędów i przesądów; religia może oczyścić naukę z idolatrii i fałszywych absolutów". Zdaniem Papieża, "każda z nich może wprowadzić drugą w szerszy świat, świat, w którym obie mogą się rozwijać". Trudno nie dostrzec w tych słowach echa dyskusji z Castel Gandolfo.

Na czym konkretnie taka współpraca mogłaby polegać?

Mimo wspólnego przedmiotu zainteresowań, jakim jest człowiek, nauka i wiara nie wchodzą sobie bezpośrednio w drogę, gdyż to, co ludzkie, przekaz wiary interpretuje na głębszym poziomie niż nauka. Tam, gdzie biologia widzi przypadek, teologia dostrzec może Bożą opatrzność. Zatem spieranie się o to, czy naszym życiem rządzą ślepe siły, okazuje się jałowe. Ale ponieważ nauka, jako bliższa empirii, jest bardziej konkretna i precyzyjna, nasze religijne intuicje nie mogą być z nią sprzeczne. Jeżeli takie są, najprawdopodobniej stanowią zabobonny balast. Można zastanawiać się np. nad koniecznością dla wiary przyjmowania historyczności raju i tzw. pierwszego grzechu prarodziców (pisałem o tym w artykule "Pożegnanie z Adamem i Ewą", opublikowanym w "TP" nr 27/10).

Poznawanie dzięki nauce zwierzęcego dziedzictwa zapisanego w toku ewolucji w schemat działania naszych mózgów stwarza niedostępną dla wcześniejszych pokoleń możliwość świadomego dystansowania się od biologicznej natury. To, co dawniej dostępne było dla nas w ledwie przeczuwanej intuicji, dziś mamy w postaci coraz lepiej udokumentowanej wiedzy. Trudno przecenić np. możliwość oczyszczania religijnych motywów w kontaktach z innymi religiami z prastarych, a zatem głęboko w nas wpisanych, odruchów typu "walka-ucieczka". Nie musimy z obcością "walczyć", co wcale nie skazuje nas na bezbronność i konieczność "ucieczki". W ten sposób oczyszcza się sama religia - okazuje się, że to nie ona jest źródłem ostracyzmu.

Wyzbycie się w Kościele resentymentu wobec współczesnej nauki i skorzystanie z jej usług nie musi jednak automatycznie prowadzić do sielankowej przyszłości. Wystarczy pomyśleć, jakie napięcia prowokowałaby próba dostrzeżenia w hierarchicznej strukturze Kościoła odzwierciedlania nie tylko nadprzyrodzonego zamiaru, ale także przejawów wpisanej w męsko-samcze geny potrzeby dominacji. Sukcesem będzie już uświadomienie sobie pokusy zbyt łatwego usprawiedliwiania owej dominacji Boskim pochodzeniem Kościoła.

Krótko mówiąc: na ściślejszą współpracę nauki i teologii jesteśmy skazani. Idee kreacjonizmu czy Inteligentnego Projektu nie są w stanie temu zapobiec, choć zapewne jeszcze długo będą się karmić różnymi lękami wywoływanymi przez współczesną naukę.

Inteligentny projekt (ang. intelligent design, ID), to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech wszechświata i żywych organizmów jest inteligentna siła sprawcza, a nie działające samoistnie procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny. Zwolennicy ID utrzymują, że metodami naukowymi można rozróżnić naturalne twory przyrody od wytworów inteligencji. Koncepcja została spopularyzowana w latach 90. ub. wieku. Powszechnie ID traktuje się jako próbę "unaukowienia" kreacjonizmu - występującej pod różnymi wersjami idei głoszącej, że poszczególne gatunki czy rodzaje organizmów żywych stworzył Bóg jednorazowym aktem stwórczym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011