Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najpierw anegdota, przypomniana na początku tej książeczki. „Opowiadali o którymś z wielkich cadyków, że kiedy uczniowie pytali go o sekret jego mądrości, on odpowiedział: »To proste. Jak siedzę, to siedzę, jak stoję, to stoję, a jak idę, to idę«. Na to uczniowie: »Ale nauczycielu, przecież my robimy to samo co ty!«. A on: »Nie. Wy jak siedzicie, to już stoicie, a jak stoicie, to już idziecie«”.
Michał Cichy okazuje się pojętnym uczniem owego cadyka. „Uwaga jest trudną postacią miłości” – pisze dalej. Od takiej właśnie uważnej, kontemplacyjnej postawy wobec świata do przekazania innym jej owoców droga zwykle daleka – jednak nie dla autora „Zawsze jest dzisiaj”. Ten notes warszawskiego wędrownika układa się w łańcuch obrazów nasyconych szczegółem, wyrazistych i uderzająco celnych. Oddających barwy, kształty i dźwięki. Światło nad Warszawą i fakturę bruku, jesienną przemianę drzew i mechaniczny rytuał pracy wyciskarki do pomarańczy na Statoilu. Ważne są skrzydlate mrówki maszerujące między płytami chodnika i pusta, zmyta przez deszcze skorupa winniczka: „Biała spiralna struktura jak ilustracja proporcji Fibonacciego. Szkielet, ale tak odmienny od naszego, że nie budzi grozy”. Należy się zatrzymać przy strzępach starych ogłoszeń i przy ulotkach burdeli za wycieraczkami samochodów, przyjrzeć się gąszczowi porastającemu kolejowy nasyp i koparce na stercie gruzu, który pozostał z kamienicy pamiętającej wojenną masakrę Woli.
Ważni są też oczywiście ludzie, a „Zawsze jest dzisiaj” to także kronika przypadkowych spotkań. Na przykład z kobietą zbierającą butelki i puszki po piwie, które przed schowaniem do torby trzeba rozdeptać. „Miała włosy do ramion koloru sól z pieprzem, zgarnięte nad czołem opaską pokrytą czarnym aksamitem. Nosiła bury sweter, na nim czarną bluzę z głębokimi kieszeniami i spódnicę w kratkę, która kiedyś była czarno-biała. Na nogach miała rozchodzone i spłowiałe niebieskie pepegi. Prawą dłoń miała obwiązaną białą reklamówką. Twarz miała całkowicie wygasłą. Szła od kosza do kosza, śmietniki są tam czarne, blaszane, na nóżce i z daszkiem, i dłonią w plastiku szybko przeszukiwała zawartość. Rytuał deptania powtarzał się i wtedy szła swoim kulawym krokiem dalej. Na jej widok facet w drogich brązowych butach i w białej koszuli dopił puszkę żywca i wyciągnął do niej, jakby to była restauracja, a ona była kelnerką”... Pani Wiesia w fartuchu w kropki urzędująca w budce z tabliczką „Ser wiejski”, Ukrainki zatrudnione w ulicznym barze, dziewczynka zjeżdżająca z nasypu na starej desce – cała galeria postaci.
Te prozatorskie miniatury, skondensowane i działające na nasze zmysły jak obrazki „małych Holendrów”, układają się, jak pisze na okładce Paweł Dunin-Wąsowicz, w alternatywny portret prężnej europejskiej metropolii. Szlak wędrówek, w których autorowi towarzyszy zwykle jego suczka Myszka, można narysować na planie Warszawy, bo Michał Cichy podaje nam namiary kolejnych stacji ze ścisłością topografa. Śródmiejskie wieżowce także wdzierają się czasem w kadr, istotniejsze są jednak obrzeża, plan bliski, rzeczy dotykalne, twarze, w które można spojrzeć. Wszystko dzieje się tu i teraz, dzisiaj, ale w miejskim przekładańcu odnaleźć wciąż można tropy prowadzące w przeszłość, niepozorne ślady wielkich dramatów. Jak napisy we wnęce portalu kościoła św. Wojciecha na Wolskiej, które pewnie wkrótce znikną.
Światło nad Warszawą, noc nad Warszawą... Bardziej jednak światło, ranna struga blasku spływająca ocynkowaną rynną wzdłuż wszystkich pięter bloku widocznego za oknem. Albo przynajmniej – to już ostatni cytat – zapowiedź zmiany. „Opaczewska, siódma rano. Ciemno. Blaszany dźwięk kościelnego dzwonu. Dwie starsze panie, trzymając się pod ręce, niosą adwentowe latarenki ze świeczkami. W powietrzu rozchodzi się pszczeli zapach topionego wosku. Trzynasty grudnia. Święta Łucja, święto świateł. Dzień, kiedy zmierzch przestaje się nareszcie cofać”. (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, ss. 72.)