Świat do wzięcia

Janusz Czapiński: W PRL-u fikcyjnie pracowaliśmy i dostawaliśmy fikcyjne pieniądze. Kłopot w tym, że nie mogliśmy za nie zaspokoić swoich niefikcyjnych potrzeb. Rozmawiał Marcin Żyła

08.06.2011

Czyta się kilka minut

Marcin Żyła: Ile jest prawdy w obiegowej opinii, że Polacy nie szanują własności publicznej?

Janusz Czapiński: Jakieś sto pięćdziesiąt procent.

Co, Pana zdaniem, jest tego przyczyną?

Polacy tak naprawdę nie tworzą społeczeństwa. Dobro wspólne to dobro zintegrowanej grupy społecznej. My tymczasem uznajemy przede wszystkim nasze domowe i rodzinne dobra: chronimy rodzinę, poświęcamy się dla najbliższych. To, co jest obok, niewiele nas interesuje. Aktywni stajemy się dopiero wtedy, gdy bronimy dobra wspólnego przed tymi, z którymi rywalizujemy. Od wielu lat pytamy w ramach "Diagnozy społecznej" o stosunek Polaków do osób, które nie płacą za przejazd środkami komunikacji miejskiej albo niesłusznie pobierają zasiłek dla bezrobotnych lub rentę. Okazuje się, że tylko około 40 procent badanych uważa to za problem!

Czy przyczynił się do tego okres PRL-u?

Polska Ludowa zakonserwowała w nas te postawy, ale nie jest za nie w całości odpowiedzialna. One istniały już wcześniej, jeszcze przed XX wiekiem. Do prawdziwego społecznego skoku zerwaliśmy się tylko raz, po odzyskaniu niepodległości. Wtedy byliśmy w stanie w krótkim czasie zbudować Gdynię, stworzyć Centralny Okręg Przemysłowy. Powstał zaczyn społeczeństwa, który PRL oczywiście zniszczył.

Jednym z ważniejszych powodów takiego stanu rzeczy była zagłada polskiej inteligencji w czasie II wojny światowej. To przecież elity są opiniotwórcze, to one kształtują normy zachowań. Po 1945 r. zabrakło ludzi, którzy mogliby przekazać nowym pokoleniom stary, przedwojenny etos budowy wspólnoty. Trudno się też było spodziewać, że w pozostałej, głównie chłopskiej części społeczeństwa zakiełkuje myślenie w kategoriach wspólnej własności i wspólnego dobra. Dla rolników pałace ich przedwojennych pracodawców były rzeczywistością równie obcą i daleką jak samo państwo. To właśnie przekonanie o tym, że zarówno prywatny właściciel, jak i państwo są w jakimś sensie wyzyskiwaczami, stało się, nie tylko zresztą w okresie PRL-u, głównym sprawcą naszej biedy i niepowodzenia.

Po odzyskaniu suwerenności w 1989 r. nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu jesteśmy wobec siebie nieufni, nie potrafimy współpracować. Gula w gardle staje nam na myśl o tym, że moglibyśmy pójść na kompromis, że racje bywają czasem podzielone. Ten bagaż kulturowy ciągnie się za nami i pęta możliwość poprawy jakości życia. Ciągle podejrzewamy innych, że mają wobec nas złe intencje. To błędne koło.

Piszemy w tym numerze, że tezę o uspołecznieniu prawa własności wpisano niejako w mit założycielski Polski Ludowej. Na czym polega ów paradoks, że przez 45 lat PRL-u ani proletariat, ani "inteligencja pracująca" nie poczuli się, nawet na chwilę, "właścicielami" tego państwa?

Tak naprawdę było to tylko pozorne uspołecznienie - nacjonalizacja, która sprawiła, że obywatele nabrali słusznego skądinąd przekonania, iż las obok ich domu albo fabryka, w której pracowali, należą do odległego, abstrakcyjnego bytu - państwa. Nazywanie tego przez władze własnością społeczną było zabiegiem językowym, który nie miał żadnego wpływu na poczucie - czy raczej na brak poczucia - odpowiedzialności ludzi za dobro wspólne. Fabryka była obca, bo państwowa. A państwo też - bo nie było suwerenne.

Czy obywatele PRL-u mieli chociaż poczucie, że to, co noszą w portfelach, jest ich własnością prywatną? Talony, przydziały, kartki, uprawnienia... to wszystko sprawiało wrażenie życia w świecie całkowicie reglamentowanym. Jakie postawy to budowało?

To nie miało większego znaczenia, czy te kilka banknotów w portfelu traktowałem jako swoją własność, czy też taką, którą "wypożyczały" mi władze. Działo się tak przede wszystkim dlatego, że pieniędzy w portfelach Polaków było zwykle niewiele. Nie istniał też związek między efektywnością pracy a wysokością dochodów. W PRL-u fikcyjnie pracowaliśmy i dostawaliśmy fikcyjne pieniądze. Kłopot w tym, że nie mogliśmy za nie zaspokoić swoich niefikcyjnych potrzeb.

Polacy nauczyli się w tym okresie zaradności życiowej: "kiwania" państwa. Albo raczej: "kiwania" pewnych reguł życia społecznego po to, aby sobie jakoś radzić. Mówiło się, że coś trzeba "załatwić". A "załatwić" nigdy nie znaczyło "kupić". Trzeba było mieć "dojście", wstać o drugiej w nocy, aby zapisać się w kolejce społecznej. To weszło nam już w krew. Polakom jest łatwiej niż innym włączyć się do działania według niezbyt przejrzystych reguł. Nawet wśród młodych, którzy nie pamiętają czasów PRL-u, wciąż tkwi gotowość do "załatwiania" spraw, którą otrzymali w spadku od starszych pokoleń. Jest to bardzo mocny przekaz kulturowy.

Najgorsze jest to, że nie robi się nic, aby ten przekaz zlikwidować. Polska szkoła reformowała się już na wiele sposobów, ale nigdy w tym wymiarze, który zaowocowałby większym uspołecznieniem dzieci, które do niej trafiają, wzajemnym otwarciem ich na siebie. Nasz system edukacji nie pomaga w budowie świadomości, że wspólne rozwiązanie zadań daje większą frajdę i satysfakcję niż praca indywidualna, że praca zespołowa przynosi jakąś wartość dodaną. Przeciwnie: nacisk jest położony na to, aby uczniowie się ze sobą nie porozumiewali. Trudno więc oczekiwać, że przekaz międzypokoleniowy rodem z PRL-u nagle zniknie.

Czemu służyła w PRL-u reglamentacja towarów?

Reglamentacja nie wynikała wyłącznie z rzeczywistych braków na rynku - było to również narzędzie kontroli społecznej. Jeśli ktoś dostał talon na małego fiata, w pewnym sensie był już "kupiony". Rzadziej wychodził pewnie na demonstracje, nie buntował się przeciw partii. Tych, którym dawano mniej, w ten sposób karano: za nieprawomyślność, nieschlebianie władzy, niezapisanie się do partii. Było to klasyczne "dziel i rządź".

Kolektywizacja rolnictwa, zwłaszcza na tle innych krajów komunistycznych, miała w Polsce stosunkowo niewielki wymiar. Powtarza się często, że przynajmniej u mieszkańców wsi ocaliło to w jakimś stopniu dawny etos własności.

To prawda. Z drugiej strony, etos własności na wsi nie przynosił w przeszłości zbyt dobrych owoców. Po uwłaszczeniu w drugiej połowie XIX w. polscy chłopi zaczęli zachowywać się podobnie jak niegdysiejsi panowie: drzeć koty o miedzę i budować przekonanie, że moje jest tylko te kilka hektarów - cała reszta to już obcy świat. W tym świecie można już robić wszystko: wyrzucić śmieci do rowu, wykopać dziurę w drodze.

Oczywiście fakt, że rolnictwo w Polsce pozostało w dużym stopniu indywidualne, miał też pozytywne skutki. Zapobiegał na przykład powstawaniu na masową skalę syndromu wyuczonej bezradności. Chłopi w czasach PRL-u dbali o swój interes, ziemia pozwoliła im zachować gen zaradności życiowej. W krajach, w których kolektywizacja objęła całe rolnictwo, mamy wciąż do czynienia z syndromem wykluczenia społecznego byłych pracowników sowchozów. Oni - a teraz także ich dzieci - z niczym się nie identyfikują, nie posiadają niczego własnego. Nie mają nawet doświadczeń w gospodarowaniu ziemią, w jakimś sensie boją się tego. I wegetują.

Nie można jednak mówić, że uwłaszczenie chłopów było w Polsce przyczynkiem do budowy społeczeństwa obywatelskiego.

Ciągle straszą nas jeszcze filary niedokończonych w czasach PRL-u dróg ekspresowych i innych wielkich inwestycji, które pochłonęły państwowe pieniądze. W jaki sposób patrzono wtedy na marnotrawienie wspólnych pieniędzy? Była to porażka partii czy całego państwa?

Była to po prostu porażka wynikająca ze smutnego faktu, że Polacy nie potrafią współpracować. Proszę zresztą zwrócić uwagę na fakt, że także w wolnej Polsce kolejne ekipy rządzące - zarówno centralne, jak i samorządowe - zaraz po objęciu władzy zachowują się tak, jakby zjadły wszystkie rozumy, i zawsze robią "po swojemu". Takimi niedokończonymi inwestycjami są dziś na przykład gotowe projekty ustaw, które kolejna ekipa - nie zawsze z powodów politycznych - wyrzuca zwykle na śmietnik.

Jeszcze kilka lat temu prawie w ogóle nie rozwijano w Polsce infrastruktury drogowej, tłumacząc to brakiem pieniędzy. Ale gdy spłynęły do nas fundusze europejskie, tempo budowy zwiększyło się niewiele, nieproporcjonalnie do wielkości środków, które teraz możemy na nie przeznaczyć. Dlaczego tak jest? Ponieważ ciągle nie potrafimy się dogadać. Inwestorzy ciągają się nawzajem po sądach, przetargi są zaskarżane, spowalniane. Firmy nie potrafią ze sobą współdziałać, ponieważ każda czuje się w jakiś sposób wykorzystywana przez drugą. Nieumiejętność budowania wspólnoty zadaniowej jest w Polsce przekleństwem.

W naszej kulturze funkcjonuje jeden podstawowy przekaz: bądź bezwzględny wobec całego świata po to, by zapewnić możliwie najlepszy byt swojej rodzinie. Takie podejście sprawia, że wszystko jest dla nas obce. Gdy wychodzimy z domu i zamykamy za sobą drzwi, wkraczamy do obcego świata - takiego, który można wykorzystać dla własnej korzyści. Do świata do wzięcia.

Prof. JANUSZ CZAPIŃSKI jest psychologiem społecznym, wykładowcą UW i Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie, przewodniczącym Rady Monitoringu Społecznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Własność w PRL (24/2011)