Supermarket

Jakiś czas temu supermarket nam w powiecie wybudowali. Pierwszy taki prawdziwy. Na łączce, gdzie zawsze wesołe miasteczko ze Słowacji stawało.

12.06.2016

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk /
Andrzej Stasiuk /

Od jakiegoś czasu przestało przyjeżdżać, więc się miejsce zwolniło i wybudowali. Miasteczka trochę szkoda, bo to jednak jakieś życie było. Panny piszczały na karuzelach i wymyślnych kręciołkach. Kiecki wiatr podwiewał. Dzieciarnia nerwowo liczyła grosze, czy na elektryczny samochodzik wystarczy. Rodzice odciągali dzieciarnię. Śniadzi, wytatuowani Słowacy patrzyli na to wszystko obojętnym wzrokiem i puszczali w ruch starodawne maszynerie pamiętające jeszcze czasy Gustáva Husáka.

Przypominali trochę marynarzy, którzy widzieli już cały świat, więc nic ich nie mogło zadziwić.

No ale przestali przyjeżdżać. Może urządzenia rozrywkowe przestały spełniać wymogi i jeżdżą teraz do Macedonii. Łączka jakiś czas stała pusta. Czasem wylewała na nią mała rzeczułka. W końcu przyjechały żółte spychacze i koparki. W parę miesięcy wybudowali wielką blaszaną ni to halę, ni to barak – jak to w dzisiejszych czasach. Żeby w razie czego rozebrać w tydzień i postawić coś większego i brzydszego. No ale dzięki temu powiat mógł zobaczyć coś w rodzaju pierwszego parkingu podziemnego. I pierwsze ruchome schody. Zwłaszcza te schody stały się natychmiast atrakcją. Nie był to wprawdzie lunapark, ale zawsze. Dzieciarnia zjeżdżała i wjeżdżała grupowo. Wbiegała pod prąd. Wysyłała w podróż butelki z napojami gazowanymi i sprawdzała, czy dojadą. Był w tym wszystkim niewątpliwie walor edukacyjno-cywilizacyjny. Późniejszą porą na parking zajeżdżała młodzież podrasowanymi furkami i próbowała palić gumy między betonowymi filarami. Dziewczyny się przyglądały.

Było trochę jak na amerykańskich filmach: eleganckie wnętrze, dużo miejsca i jarzeniowe światło.

Ale lubię tam wpadać, bo otwarte do późna i przed zamknięciem raczej pustawo, więc człowiek może się spokojnie zastanowić, czego potrzebuje, a czego nie, ale i tak chcą mu sprzedać. Chodzę sobie i dumam przy okazji nad społeczeństwem konsumpcyjnym. I nawet niezbyt się stroszę, bo przecież wiem, że jak przestanę kupować, to przyłożę rękę do zagłady świata. Może nawet muszę robić to za innych, którzy ciągną w czerwonych koszykach paczkę tostowego chleba albo paczkę czipsów.

Albo zgoła nic. Bo przyszli tylko popatrzeć na powiatowy sezam.

Więc może właśnie na tym ma polegać nowa ludzka solidarność. Że już nie jedni drugich ciężary mamy nosić, ale jedni za drugich kupować. Ciągnąć koszyki i pchać wózki. Żeby ten, jednak wspólny świat mógł trwać. Bo przecież jak przestaniemy kupować, zużywać i wyrzucać, to wszystko upadnie w gruzy, najbogatsi staną się nędzarzami, a najbiedniejsi po prostu umrą. Tak sobie myślałem, chodząc od półki do półki i wkładając do koszyka to i tamto. Włożyłem nawet jedną i drugą rzecz nie całkiem potrzebną. Przez głośniki mówili, że zaraz zamykają i trzeba do kas.

Wtedy zobaczyłem, że panie sklepowe, czy też supermarketowe, urządzają nowy regał. Gdzieś między papierem toaletowym i piwem. Był to regał narodowy. Mieli tam wszystko: flagi, szaliki, koszulki, czapki, farby, żeby sobie twarze pomalować. Mieli nawet nakrycia głowy w guście wikingowskich hełmów. Czerwone z białymi rogami. Wydawało mi się, że więcej sensu miałaby rogatywka, ale widać producentowi wydało się, że rogatywka w Europie jest słabo rozpoznawalna, więc wybrał czapkę z rogami, żeby było wiadomo, o co chodzi. Wyobraziłem sobie klientów, jak siedzą przed telewizorami w tych patriotycznych porożach i wymachują flagami. Bo przecież niewielu w powiecie stać na to, żeby ot tak pojechać do Paryża, Lille, Nicei czy Marsylii.

Podobało mi się to. Za komunizmu nie można było ot tak kupić sobie flagi. Były tak zwane sklepy propagandowe. W Warszawie na przykład na dawnym placu Leńskiego. Na wystawie stały portrety partyjnych dostojników, a w środku flagi, transparenty, godła i biało-czerwone płótno z metra. Niewykluczone, że na zakup potrzebna była specjalna bumaga. A teraz wchodzi się i proszę, jest: czapka z rogami między papierem toaletowym i żubrem. Można wziąć dwie albo trzy, żeby świat mógł trwać nadal.

Decyzję musicie podjąć Państwo sami. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016