Strzępy wspomnień

Problemy niemieckie obijają się o mnie od wczesnego dzieciństwa. Po wybuchu pierwszej wojny światowej wojska niemieckie wkroczyły na Kowieńszczyznę, jako dziecko wciąż miałem zatem styczność z Niemcami. Moja Matka ściągnęła z Rygi nauczycielkę, aby uczyła nas niemieckiego - za co do dziś jestem ogromnie wdzięczny, bo wśród Niemców poznałem później wielu ludzi rozumnych i kulturalnych.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 317486|prawo|1---Pierwsi Niemcy, których w życiu spotkałem i zapamiętałem, byli to żołnierze, którzy zamieszkali u nas we dworze. Tęsknili za rodzinami, więc - jakby w zastępstwie - zajmowali się dziećmi, bawili się z nami, zbudowali huśtawkę.

Pamiętam, jak w czasach komunizmu pewien deputowany z CDU zapytał, dlaczego szukam pojednania z Niemcami. Odpowiedziałem: “Bo jestem obciążony pierwszą wojną światową". “Jak to obciążony?" - zdumiał się ów chadek. “Tak - odparłem - obciążony dobrymi wspomnieniami z pierwszej wojny". “I Pan to nazywa obciążeniem?" - nie mógł zrozumieć.

W Polsce Ludowej zrozumiałem, że skoro dysponuję tym swoistym proniemieckim kapitałem wspomnień zebranych podczas pierwszej wojny i na dodatek podczas drugiej wojny światowej los oszczędził mi osobistych tragedii, i skoro tak niewielu ludzi w Polsce może powiedzieć o Niemcach dobre słowo, ja mam pewien szczególny moralny dług i powinienem zaangażować się na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Więcej: uważałem, że moim obowiązkiem stało się wówczas wystąpić po stronie tych Niemców, którzy po 1945 r. starają się budować wolny, demokratyczny kraj oraz nowoczesne, tolerancyjne i otwarte społeczeństwo, a których w Polsce celowo lub nieświadomie - nie dostrzegano.

Moja pierwsza styczność z Niemcami po wojnie nastąpiła po zmianie politycznej w Październiku 1956 r. W 1957 r. otrzymałem zaproszenie na Kongres Prasy Katolickiej w Wiedniu. W Polsce nadszedł Październik, dzięki czemu Jerzy Turowicz, Tadeusz Mazowiecki i ja dostaliśmy paszporty na wyjazd do Austrii. Na kongresie przeżyliśmy dosłownie oblężenie ze strony niemieckich dziennikarzy. Niemcy byli przekonani, że po bardzo jeszcze świeżych, tragicznych doświadczeniach minionej wojny Polacy muszą nienawidzić Niemców. Tymczasem natknęli się na katolickich dziennikarzy, którzy wcale nie okazywali wrogości. Ci niemieccy dziennikarze byli tak ogromnie aktywni, że Jerzy Turowicz chwilami irytował się: “To jest aż prawie niegrzeczne! Nie dają nam porozmawiać z Hiszpanami czy Belgami, cały czas nas oblegają".

Pewnego dnia w kuluarach kongresu pojawił się pewien skromny pan i zapytał, czy nie przyjąłbym zaproszenia na kawę do ambasadora Niemiec w Wiedniu. To była sensacja. Wkrótce po tym otrzymałem też - wraz z żoną - zaproszenie do Niemiec, gdzie pojechaliśmy wczesną wiosną 1957 r. Zostaliśmy tam bardzo serdecznie przyjęci, ale przez nieduże grono ludzi, bo np. unikali nas deputowani do Bundestagu. Obawiali się chyba zarzutów o brak solidarności z rodakami i demonstracyjne odcinanie się od wstydliwej przeszłości. Ta sytuacja świetnie ilustruje, jak głębokie były wówczas uprzedzenia, jak ciężki i krępujący był wojenny balast.

Na jednym z rautów pewien redaktor przedstawił mnie szefowi niemieckiej dyplomacji Heinrichowi von Brentano. Minister (z rządu Konrada Adenauera) spytał mnie, czy mógłbym się z nim spotkać - oficjalnie albo prywatnie. Wybrałem spotkanie w domu prywatnym ministra, tłumacząc, że ze względu na stanowisko rządu PRL spotkać się mogę z nim tylko nieoficjalnie. Przez dwie godziny rozmawialiśmy o stosunkach polsko-niemieckich.

Brentano wyrażał radość, że może swobodnie rozmawiać z Polakiem legalnie przybyłym z kraju i w dodatku ten Polak chce porozumienia po ciężkich urazach przeżytych cierpień - zadanych “w imieniu" Niemiec. Ja także chciałbym porozumienia, ale to nie prosta sprawa - mówił, tłumacząc: “Man kann nicht über eigenen Schatten springen" - nie można przeskoczyć własnego cienia.

“Tygodnik Powszechny" i emanowane przez niego Koło Posłów “Znak" spełniały w “kwestii" niemieckiej rolę awangardy. Utarł się natomiast fałszywy pogląd na rolę grupy Gomułkowskiej na politykę w tej sprawie. Oni byli zależni od władzy sowieckiej w Moskwie, ale rozumieli znaczenie naszych stosunków z Niemcami. Zdawali też sobie sprawę, że Rosja w gruncie rzeczy dąży do porozumienia z Niemcami, jak w XIX wieku. A tymczasem tylko my mamy mieć złe stosunki z zachodnim Sąsiadem, bo wtedy potrzebujemy oparcia w Moskwie.

Toteż Gomułka nieoficjalnie i dyskretnie popierał naszą życzliwą postawę wobec “Bundesrepublik".

Kiedyś wybitny polityk niemiecki z Zachodu powiedział mi z irytacją: “Czego ci politycy z obozu Gomułki chcą od nas, przecież my z PRL nie mamy wspólnej granicy, zaś NRD uznaje nowe powojenne granice". Odpowiedziałem: “Właśnie i Pan powinien to uznać, bo to dowód, że nasi »komuniści« wyznają waszą słuszną tezę »Allein Vertretung« [zachodnieniemiecka doktryna z lat 50. i 60., że tylko RFN może reprezentować naród niemiecki w świecie - red.], zaś NRD to fałszywka sowiecka".

Jerzy Turowicz i ja otrzymaliśmy zaproszenie na swego rodzaju podróż po Bundesrepublik dla poznania ciekawych centrów tego kraju i jego wybitnych obywateli. Zwiedziliśmy Frankfurt, Kolonię, Hamburg, Monachium. W Monachium mieliśmy kłopoty, bo rządziła tam prawicowa CSU, która pod egidą Franza Josepha Straußa niechętnie patrzyła na bratanie się z Polakami. Toteż nie uwzględniono spotkania z premierem Bawarii, ale przecież niezbędny był jakiś kontakt z CSU. Złożyliśmy zatem wizytę w dzienniku “Bayern Kurier". Przyjął nas redaktor naczelny (nazwisko zapomniałem). Wizyta była niedługa i mało przyjemna. Rozmowa grzeczna, ale cierpka. Padały uwagi krytyczne.

W pewnej chwili okazało się, że nasz rozmówca jest wysiedleńcem z Rygi. Powiedziałem, że moją nauczycielką w dziecinnych latach była p. Helga Johanson z Rygi i spytałem, czy znał rodzinę Johansonów osiadłą w tym mieście. Nasz gospodarz odparł, że nazwisko obiło mu się o uszy, ale się z Johansonami nie zetknął.

Gdy już opuszczaliśmy z Turowiczem redakcję, nasz gospodarz podając mi palto niespodziewanie zrobił uwagę: “Ale ta pańska Helga Johanson to była bardzo dobra nauczycielka. Na to mu powiedziałem: “A z czego Pan wnioskuje?". “Mam poważne przesłanki - padła odpowiedź. - Bo najpierw dobrze Pana nauczyła mówić po niemiecku, a po wtóre, jeżeli pomimo gorzkich doświadczeń II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej w waszym kraju Pan kategorycznie i z przekonaniem chce walczyć o pojednanie niemiecko-polskie, to coś znaczy".

Tak się złożyło, że byłem pierwszym Polakiem, który przyjechał z polskim paszportem do Bundesrepublik i także pierwszym Polakiem, którego przyjął prezydent powojennych Niemiec.

Otóż dnia 20 października 1969 r. przyjął mnie Prezydent Gustav Heinemann. Był piękny słoneczny dzień, siedzieliśmy na fotelach przy otwartych drzwiach na mały ogród i w dole Ren. Naturalnie mówiliśmy o polityce. W pewnej chwili prezydent zamyślił się i pokazując płynący mimo nas Ren powiedział: “Przepraszam, ale niech Pan popatrzy, jak piękny mamy widok przed nami. Tafla rzeki w tym czarownym oświetleniu jesiennym i cicho płynące statki". Rzeczywiście, widok był czarująco piękny. Umilkliśmy na chwilę i pomyślałem, jak dobrze, że Niemcy mają takiego prezydenta, który nawet w rozmowie politycznej potrafi zrobić przerwę, aby zwrócić uwagę na otaczające nas piękno. Ale to było Bonn, nie Berlin.

Nad brzegami Renu przeżyłem wiele wzniosłych chwil, które umocniły wiarę, że świat staje się lepszy i że oba nasze narody znajdą wspólną drogę, że krwawe lekcje historii nie poszły na marne.

Ale porozumienie samo się nie stanie. Potrzebna jest aktywna, trwała wola narodów. Na drodze przeszkody i dawne, i nowe. Trzeba życiu narodów nadać nowy cel i sens. Ciężkie doświadczenia historyczne zmuszają Niemców do ogromnie trudnej nowej drogi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Unia dla Ciebie (44/2003) - Niemcy