Mazowieckiego droga do Krzyżowej

Tadeusz Mazowiecki szukał porozumienia i przyjaźni z Niemcami. Równocześnie w sprawach zasadniczych, dotyczących relacji polsko-niemieckich, potrafił być nieustępliwy.

17.11.2014

Czyta się kilka minut

Arcybiskup Monachium kardynał Döpfner przyjmuje pierwszą delegację „Znaku” w RFN; w pierwszym rzędzie Jerzy Turowicz, Tadeusz Mazowiecki i Stanisław Stomma. Z tyłu, z prawej strony Mazowieckiego, Mieczysław Pszon. / Fot. Archiwum Tygodnika Powszechnego
Arcybiskup Monachium kardynał Döpfner przyjmuje pierwszą delegację „Znaku” w RFN; w pierwszym rzędzie Jerzy Turowicz, Tadeusz Mazowiecki i Stanisław Stomma. Z tyłu, z prawej strony Mazowieckiego, Mieczysław Pszon. / Fot. Archiwum Tygodnika Powszechnego

Znamy to zdjęcie: drobny Mazowiecki ginie w objęciach niedźwiedziowatego Helmuta Kohla. Obaj politycy przekazują sobie znak pokoju podczas mszy w Krzyżowej. Jest 12 listopada 1989 r. Dziś to jeden z najbardziej znanych kadrów w historii początków III Rzeczypospolitej – symboliczny koniec epoki, zapoczątkowanej innym ujęciem: gdy niemieccy żołnierze łamią polski szlaban graniczny we wrześniu 1939 r.

Gdyby jednak dokładniej przyjrzeć się tej fotografii, widać, że Mazowieckiego i Kohla dzieli jakiś dystans. Tak naprawdę bowiem obaj toczyli wówczas ze sobą polityczną grę, która miała potrwać jeszcze kilka miesięcy. Dziś, gdy Niemcy wydają się ostoją europejskiego ładu, podejrzewanie ich o chęć negowania – wtedy, 25 lat temu – granicy na Odrze i Nysie wydaje się przewrażliwieniem. Zresztą wielu publicystów i historyków, oceniając dziś rząd Mazowieckiego uważa, że poświęcał on zbyt dużo energii sprawie zachodniej granicy, a ściśle rzecz biorąc: formule, w jakiej jednoczące się Niemcy miały potwierdzić jej ostateczny charakter. Ale pamiętajmy, że działo się to właśnie ćwierć wieku temu, Mazowiecki był człowiekiem uformowanym w innej epoce. Ponadto: jako premier był on wtedy pod presją, także ze strony komunistów (krytykujących jego rzekome ustępstwa), a jego ówczesna polityka wobec Niemiec współgrała z nastrojami społecznymi.

A przede wszystkim: spotkanie w Krzyżowej i tamta Msza Pojednania nie były dla Mazowieckiego początkiem jakiejś drogi. Jeśli, to raczej finałem – do idei pojednania z Niemcami Mazowiecki dochodził bowiem wiele lat, a jego droga w jakiś sposób była charakterystyczna także dla wielu Polaków.

Przyzwoity Niemiec

Pierwszy kontakt Mazowieckiego z Niemcami nie różnił się wiele od doświadczeń innych Polaków urodzonych przed II wojną światową.

Gdy we wrześniu 1939 r. dwunastoletni Tadeusz zobaczył samoloty na niebie, początkowo wziął je za polskie. Wszystko stało się jasne, gdy na rodzinny Płock spadły pierwsze bomby. Kilka dni później chłopak o mało nie stał się ofiarą niemieckiego pilota: jechał wozem polną drogą, gdy niemiecki samolot zniżył lot i oddał serię. Chłopak zeskoczył z wozu i uciekł w pole. Szczęśliwie Niemiec odleciał.

Tak zaczęły się lata niemieckiej okupacji. Płock włączono do Rzeszy i nachalnie germanizowano. Rodzina Mazowieckiego mocno zubożała. Tadeusz musiał iść do pracy (także dlatego, aby Niemcy nie wzięli go na roboty); został gońcem w szpitalu św. Trójcy. Nie była to łatwa praca: musiał, nosząc różne pisma, odwiedzać niemieckie instytucje, ciągłe jeżdżenie po mieście narażało go na niebezpieczeństwo znalezienia się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Z okien szpitala obserwował wyprowadzenie z miasta Żydów. Był to przerażający widok, który został w nim na całe życie. „Szły matki z małymi dziećmi, a ja stałem bezsilnie w oknie. Nie można nawet było rzucić im kawałka chleba” – opowiadał mi kilka miesięcy przed śmiercią (zmarł 28 października 2013 r.).

Później pracował w lokalnej Handelszentrale, gdzie dostał lepszą płacę i rower. Gdy 18 września 1942 r. zrobił sobie przerwę w rozwożeniu listów i wpadł do domu na obiad, stojąc w oknie stał się świadkiem egzekucji 13 członków ruchu oporu. Patrzył, jak skazanych zwożono na plac w „budach”, jak zganiano okoliczną ludność, by oglądała egzekucję, słyszał, jak wieszani krzyknęli jeszcze „Niech żyje Polska!”. Widział ich ciała wywożone na ugnojonych furmankach. Niemieckie represje dosięgły też jego najbliższych: już wcześniej aresztowani zostali jego wujowie, a w 1944 r. do obozu w Stutthofie trafił starszy brat Wojciech. Nie wrócił.

Ale nie były to jedyne doświadczenia młodego Mazowieckiego z narodem niemieckim. Od 1943 r. pracował w położonym koło Płocka majątku, przejętym przez niejakiego Georga von Cardinala. Nie był on nazistą. „Dzięki temu w majątku była inna atmosfera, całkiem znośna. Z nim można było rozmawiać nawet o Polsce i polsko-niemieckich stosunkach” – wspominał.

Znajomość z tym Niemcem była dlań ważnym doświadczeniem. W morzu niemieckiego okrucieństwa ta wysepka normalności była dowodem, że nie wszyscy Niemcy są potworami.

Uciekając przed sowieckim frontem, Georg von Cardinal zaproponował Tadeuszowi, że weźmie go ze sobą. Ten odmówił. Wkrótce przyszła Armia Czerwona. Pierwszy kontakt z żołnierzami ze Wschodu był taki, że na oczach Mazowieckiego zabili bezbronnego Niemca.

„Awanturnik Adenauer”

Zaraz po wojnie Mazowiecki zrobił maturę w Płocku i w 1947 r. pojechał na studia prawnicze do Warszawy. Tu, angażując się w różne społeczne przedsięwzięcia, trafił do grupy „Dziś i Jutro”, której przewodził przedwojenny faszysta Bolesław Piasecki – teraz próbujący łączyć katolicyzm z lojalnością wobec nowej komunistycznej władzy.

Mazowiecki szybko zaczął robić karierę w ugrupowaniu Piaseckiego (które z czasem przyjmie nazwę PAX). Zajmował kierownicze stanowiska w wydawanej przez Piaseckiego prasie. W 1953 r. został redaktorem naczelnym „Wrocławskiego Tygodnika Katolików”.

Pismo to, wydawane przez PAX i wrocławską kurię, miało dwa cele: „zszywać” katolicyzm z socjalizmem oraz utwierdzać polskość na Ziemiach Odzyskanych. Z obu zadań Mazowiecki starał się wywiązywać. „WTK” rozpisywał się więc na temat polskich praw do Dolnego Śląska i innych ziem przyłączonych. W ówczesnych tekstach Mazowieckiego roi się od „odwetowców z Zachodnich Niemiec inspirowanych przez waszyngtońskie koła finansowe”, którzy „nie zaniedbują najmniejszej nawet okazji w rozpętywaniu antypolskiej nagonki” i dążą do nowej wojny, która ma „umożliwić neohitlerowskiemu żołnierzowi zdeptanie Polski”. Zaś „awanturnicza, antypolska polityka Adenauera” to wyzwanie, z jakim spotykają się „zdrowe masy narodu” (kilkanaście lat później, goszcząc w Niemczech Zachodnich, ten sam Mazowiecki poprosi, aby go zawieziono na grób Adenauera).

Były to typowe dla tamtej epoki zaklęcia, ale też młody Mazowiecki właśnie tak myślał. I nie był w ówczesnej Polsce odosobniony. Choć jednocześnie dojrzewało w nim inne myślenie o Niemcach – także pod wpływem „Medalionów” Zofii Nałkowskiej, która zaczynała swą powieść od słów „ludzie ludziom”, a nie „Niemcy Polakom”.

„Niemiecki militaryzm”

Wszystko zaczęło się zmieniać w 1956 r. Choć już na długo przed Październikiem Mazowiecki skonfliktował się z Piaseckim i rozstał z PAX-em. Zbliżył się wówczas do ludzi „Tygodnika Powszechnego”. Gdy nastał Październik, współtworzył środowisko katolików, które do historii przeszło pod nazwą ruchu Znak. Jednym z najważniejszych osiągnięć tego środowiska miała się okazać właśnie praca na rzecz pojednania z Niemcami.

Także w 1956 r. Mazowiecki poznał i zaprzyjaźnił się z zachodnioniemieckim korespondentem Ludwikiem Zimmererem, który przyjechał wówczas do Polski. Przyjaźń ta dała Mazowieckiemu wgląd w niemiecką wrażliwość. Wkrótce miały miejsce następne kontakty i spotkania. Jeszcze w 1957 r. delegacja Znaku wybrała się do Wiednia na kongres dziennikarzy katolickich. Była to pierwsza podróż Mazowieckiego na Zachód. W delegacji byli też Jerzy Turowicz i Stanisław Stomma. W Wiedniu poznali niemieckich dziennikarzy, z którymi odtąd utrzymywali kontakty.

Oczywiście: wszystko to były początki i do prawdziwego porozumienia droga była daleka.

Gdy w 1961 r. Mazowiecki został posłem na Sejm, w ramach Koła Znak, w „Tygodniku” i „Więzi” opublikowano oświadczenie: swoistą konstytucję Koła Poselskiego Znak. W sprawach międzynarodowych Koło Znak uznawało konieczność sojuszu z ZSRR – jako zabezpieczenie przed „militaryzmem niemieckim”. To stwierdzenie z dzisiejszej perspektywy zaskakuje, ale wówczas było z jednej strony rodzajem „ubezpieczania się” przed partią komunistyczną (która niechętnie patrzyła na kontakty znakowców z Niemcami), z drugiej wyrazem autentycznych poglądów liderów ruchu. Wciąż istniał problem uznania przez Niemcy Zachodnie granicy na Odrze, zatem jej gwarantem była w istocie Moskwa.

Nie był to wydumany problem. 1 września 1965 r. we Wrocławiu odbyło się spotkanie Episkopatu. Data i miejsce były nieprzypadkowe, a biskupi w liście pasterskim stwierdzali, że Ziemie Zachodnie są „nieodłącznie związane z macierzą”. Na Episkopat posypała się krytyka z Niemiec Zachodnich. Posłowie Koła Znak odpowiedzieli Niemcom w oświadczeniu: „Ziemie Zachodnie są sprawą całego naszego narodu, warunkiem jego egzystencji i rozwoju. Gdy zamiast uciekać przed rzeczywistością, naród niemiecki uzna i uszanuje to stanowisko, zostaną stworzone trwałe przesłanki pojednania, którego i my w Polsce pragniemy”.

Wkrótce jednak solidarność Znaku i biskupów została wystawiona na próbę.

...i prosimy o wybaczenie

Oto 18 listopada 1965 r. biskupi polscy wysłali do niemieckiego Episkopatu list z okazji zbliżającego się milenium chrztu Polski. Wyliczyli w nim niemieckie winy w długich stosunkach obu narodów, ale pisali też, że „Polska granica na Odrze i Nysie jest, jak to dobrze rozumiemy, dla Niemców nad wyraz gorzkim owocem ostatniej wojny, masowego zniszczenia, podobnie jak jest nim cierpienie milionów uchodźców i przesiedleńców niemieckich”. Szokiem były zaś słowa, które padły potem w liście: „Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.

Opinia w Polsce – i komunistów, i katolików – była gestem polskich biskupów zaskoczona i nie przyjęła go dobrze. Tym bardziej że informacje o nim przyszły z Niemiec (w PRL publikację listu zablokowała cenzura). Posłowie Znaku omawiali tę kwestię w grudniu. „Na podstawie głosów z prasy list biskupów polskich wygląda okropnie i budzi wśród członków rządu bardzo ostrą reakcję. Zapowiada się burza, jakiej nigdy dotąd nie było, bo idzie o sprawy polityki międzynarodowej, domeny rządu” – pisał w „Dziennikach” Jerzy Zawieyski, jeden z liderów środowiska.

Władze rzeczywiście zareagowały ostrą akcją propagandową, która współbrzmiała z nastrojami społecznymi. Zaplanowano debatę sejmową na temat listu. Posłowie Znaku znaleźli się w trudnej sytuacji, bo nawet nie znali treści listu. „Byliśmy zaskoczeni, że nikt nas nie uprzedził o powstaniu tego listu” – mówił Mazowiecki w wywiadzie w 2005 r. – „Przeżywaliśmy to o tyle gorzej, że stanowiliśmy grupę, która w polskim katolicyzmie była pionierem w nawiązywaniu kontaktów z Niemcami, przede wszystkim z różnymi środowiskami chrześcijańskimi”.

Ale posłowie Znaku musieli zaprezentować stanowisko. Rozdarci między lojalnością wobec Kościoła i swymi poglądami, długo ważyli racje. Przygotowane przez Mazowieckiego i Stommę oświadczenie wygłosił w Sejmie Zawieyski. Mazowiecki po latach określił je jako „mętne”. Znak uznawał w nim zasługi Kościoła w dziele integracji Ziem Zachodnich, podkreślał pragnienia Polaków, by przezwyciężyć wrogość polsko-niemiecką, a nade wszystko jedność polskiej opinii w sprawie Ziem Zachodnich. Ale padło też zdanie krytyki wobec Episkopatu: „Ubolewamy – że w liście biskupów polskich znalazły się sformułowania przykro w społeczeństwie odczute, jak również sformułowania, które, jak się okazało, mogły zostać fałszywie zinterpretowane”. To „odcięcie się” było potem znakowcom długo pamiętane przez prymasa Wyszyńskiego.

Sam Mazowiecki, ustosunkowując się do listu biskupów – jak wiemy z relacji Zawieyskiego – nawoływał do umiaru i „zalecał działania roztropne, powściągliwe i rozważne”. Jego krytycyzm wobec listu szybko zresztą słabł. Informacja SB ze stycznia 1966 r. opisuje środowiskowe spotkanie Znaku w Ożarowie, podczas którego Mazowiecki „mówił, że na temat »orędzia« biskupów należy wypowiadać się ostrożnie i nie należy potępiać zawartych w nim tez zwłaszcza tych, które dotyczą nawiązania dialogu pomiędzy NRF a Polską. Mówił, że istnieje problem zmiany naszej polityki w stosunku do NRF. W ogóle Mazowiecki starał się bardzo łagodzić i usprawiedliwiać stanowisko biskupów polskich i kardynała Wyszyńskiego”.

Trzy lata później Mazowiecki pozytywnie przyjął na łamach „Więzi” memorandum katolickiego środowiska Bensberger Kreis z Niemiec Zachodnich, postulujące pojednanie z Polakami (podpisał je m.in. Joseph Ratzinger, znany już profesor teologii). Mazowiecki doceniał „moralną odwagę i polityczny wysiłek” ludzi z Bensberger Kreis, którzy traktują je „jako początek, a nie koniec pracy idącej w tym kierunku”.

Uniwersalny Bonhoeffer

Jednym z intelektualnych odkryć środowiska Znaku stała się w tamtym czasie postać ewangelickiego pastora i teologa Dietricha Bonhoeffera, który za wierność swoim poglądom i udział w opozycji przeciw Hitlerowi zapłacił życiem. Mazowiecki znalazł się pod wielkim wpływem tego niemieckiego duchownego. Doprowadził w 1970 r. do wydania w Bibliotece „Więzi” dwóch książek: „Wybór pism” Bonhoeffera i „Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy” Anny Morawskiej (która przybliżyła polskim czytelnikom sylwetkę Niemca).

Działalność Bonhoeffera i sytuacja niemieckiego chrześcijaństwa jawiły się Mazowieckiemu jako uniwersalne, wykraczające swym znaczeniem poza okres 1933-45. Opór pastora wobec nazizmu był dla Mazowieckiego oporem chrześcijanina wobec wszelkiego totalitaryzmu. W eseju o Bonhoefferze pisał, na łamach „Więzi”, że w „doświadczeniu całego chrześcijaństwa niemieckiego zawarta jest nauka sięgająca poza tamten okres i warunki. Zrozumiejmy się przy tym dobrze: nie można czynić Kościołom – w tamtej czy w innych sytuacjach – zarzutu, że przejawiają troskę o własny los; nie można też oczekiwać, że miałyby zastąpić wszelkie inne działania, gdy potrzebny jest protest czy walka o najgłębsze ludzkie sprawy. Ale nauka, ba, cały wstrząs, który budzić musi świadomość chrześcijańską, bierze się stąd, że zawód tamtego okresu ukazuje, jak dalece Kościół może zostać pokonany moralnie, jeśli uczyni się sam wartością nadrzędną i jeśli nie sprosta wymogom ludzkiej solidarności, oczekiwanej od chrześcijaństwa zawsze przez tych, którzy cierpią i są poniżeni. Kościoły niemieckie nie sprostały wówczas sytuacji nie dlatego, że były słabe instytucjonalnie, lecz dlatego, że w zbyt wielu sytuacjach krańcowych obronę własnych możliwości działania przedłożyły nad obronę zasad; nie dlatego zawiodły, że były wkorzenione w życie i tradycję swego narodu, ale dlatego, że zapoznały, iż chrześcijaństwo nie pozwala iść bezkrytycznie za tradycją narodową, lecz wymaga i wystąpienia przeciw niej, gdy odzywa się to, co jest w niej mroczne”.

Bonhoeffer wyróżniał się na tle wyżej opisanego chrześcijaństwa tym, że zaangażował się w konspirację antyhitlerowską i doszedł do punktu, gdy w gruncie rzeczy pragnie się klęski swego narodu. Zarazem jako chrześcijanin dawał „świadectwo ludzkiej solidarności” i był gotów potwierdzać je w „wierze i postawie solidarnie uczestniczącej w dźwiganiu ludzkiego losu”. Bonhoeffer stał się dla środowiska Znaku wzorem „dobrego Niemca”: dowodem, że wśród zachodnich sąsiadów można szukać ludzi myślących jak katolicy z „Tygodnika” czy „Więzi”.

Wolni od irytacji

Koniec 1970 r. zapowiadał się jako jeden z lepszych okresów w historii PRL.

7 grudnia Republika Federalna podpisała z Polską układ, uznając granicę na Odrze. Sukces rządzącego Polską Władysława Gomułki był niewątpliwy. To, co przez ponad dwie dekady spędzało sen z powiek polskich polityków i martwiło społeczeństwo, przestało być problemem. Mazowiecki witał porozumienie na łamach „Więzi” słowami: „Układ, który został zawarty w Warszawie, jest po myśli tych wszystkich w Europie i w świecie, którzy stawiają na proces międzynarodowego odprężenia; tych wszystkich, którzy pracują dla pojednania i zbliżenia narodów”.

Zaraz potem doszło do masakry robotników na Wybrzeżu, która kosztowała Gomułkę utratę władzy. Ale traktat z RFN pozostawał faktem. A wśród innych skutków miał on i takie, że wyjazdy do Niemiec stały się dla liderów Znaku coraz bardziej osiągalne i częstsze.

Ale Znak szukał też partnerów w NRD. Już kilka lat wcześniej nawiązano kontakt z działającymi tam środowiskami Aktion Sühnezeichen. Dwóch Niemców, Lothar Kreyssig i zaprzyjaźniony z Mazowieckim Günter Särchen, organizowało wyjazdy młodzieży do Polski. Mazowiecki wspominał: „Przygotowywaliśmy dla tych grup odczyty i spotkania, a oni pracowali w milczeniu i skupieniu przy porządkowaniu terenów byłych obozów, pracowali też w Laskach” (tu w ośrodku dla niewidomych dzieci).

Od 1972 r. odbywały się też Seminaria Oświęcimskie: cykl spotkań intelektualistów i duchownych zachodnioniemieckich z przedstawicielami Znaku, poświęcony także odpowiedzialności Niemców za zbrodnie na Polakach i pojednaniu.

W 1972 r. na zaproszenie organizacji Pax Christi z RFN delegacja Znaku wyjechała do Niemiec Zachodnich, gdzie została przyjęta przez kardynała Juliusa Döpfnera, przewodniczącego Episkopatu. O tym wyjeździe Mazowiecki mówił w 2005 r.: „Były to ważne impulsy: odbywaliśmy spotkania, przeprowadzaliśmy rozmowy, więc stopniowo nasze postrzeganie Niemiec się zmieniało. Z biegiem czasu rozwijała się po naszej stronie publicystyka, która wolna już była od elementu irytacji, poruszała głębsze struny, zmierzając do pojednania”. Później, we wrześniu 1974 r., Mazowiecki wygłaszał referat podczas Katholikentagu (regularnych zjazdów świeckich katolików) w Mönchengladbach w RFN.

Richard von Weizsäcker, prezydent RFN w latach 1984-94, który poznał redaktora „Więzi” na początku lat 70., wspominał: „Przy okazji częstych wizyt Tadeusza Mazowieckiego w Bonn mogliśmy poznać cechy jego charakteru, którym pozostawał wierny. Spokojny i opanowany, o wyraźnie sprecyzowanych poglądach, o skromnym sposobie bycia. Żaden inny Polak w owym czasie nie dostarczył nam tak rzeczowych i wiarygodnych informacji na temat stosunków i nastrojów panujących w jego kraju, jak właśnie on”.

Oparcie z Niemiec

Mazowiecki stopniowo stawał się znany w Niemczech Zachodnich – był jednym z najbardziej rozpoznawalnych intelektualistów z Polski. W 1976 r. udzielił wywiadu dziennikowi „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w którym mówił, że w Polsce należy powstrzymać represje (było to po protestach w Radomiu, stłumionych przez milicję i SB), zliberalizować system polityczny i dać niezależność związkom zawodowym. Odbiło się to w Polsce szerokim echem – i rozwścieczyło władze. Oto redaktor naczelny legalnego w Polsce pisma i członek władz legalnego Klubu Inteligencji Katolickiej wystąpił z krytyką systemu – i to na łamach zachodnioniemieckiej prasy.

Sytuacja w Polsce i Europie powoli się jednak zmieniała. Podpisanie Porozumień Helsińskich, gdzie także PRL zobowiązała się przestrzegać praw człowieka, nie zmieniło wprawdzie nic w praktyce rządów (pozostało na papierze), ale dało wiatr w żagiel rodzącej się w PRL demokratycznej opozycji – z którą Mazowiecki współpracował, uważając, że miejsce „Więzi” jest między oficjalnym życiem i opozycją.

Sprawa polska zyskiwała coraz więcej przyjaciół w Europie Zachodniej – także w RFN. Polacy mogli liczyć na wsparcie i zainteresowanie niemieckich mediów (rzadziej polityków, dbających o dobre relacje z Kremlem). A wszystko to uległo zwielokrotnieniu po sierpniu 1980 i grudniu 1981 r. Polacy mogli się przekonać, jak wielką solidarność okazują im Niemcy i jak wielkim oparciem są dla ich dążeń. Tamtejsza prasa pełna była doniesień z Polski – dla polskiej opozycji wpływowe w Europie niemieckie media były środkiem dotarcia do zachodniej opinii. To właśnie tygodnik „Der Spiegel” alarmował okładką, na której sowiecki czołg rozjeżdżał polskiego orła, przed możliwą interwencją Kremla w grudniu 1980 r.

Niemieckie społeczeństwo wspierało Polaków przez całe lata 80. Po wprowadzeniu stanu wojennego Niemcy masowo wysyłali paczki do Polski – ich liczba szła w miliony, a Bundestag zwolnił przesyłki do Polski z opłat pocztowych.

Nadzieje i obawy

Okrągły Stół, wybory 4 czerwca 1989 r. i powołanie rządu Mazowieckiego we wrześniu sprawiły, że Polska stała się – w tamtym momencie, zanim w Berlinie runął mur – liderem zmian w Europie Środkowej. Komunizm znalazł się tu na straconej pozycji. Tymczasem do RFN próbowało się przedostać – przez Budapeszt, Pragę czy Warszawę – coraz więcej obywateli komunistycznej NRD. Nadarzyła się okazja, by spłacić dług niemieckiemu społeczeństwu za lata wsparcia. Jako premier Mazowiecki nakazał, by nielegalnych uciekinierów ze Wschodnich Niemiec, którzy przedostawali się do Polski, nie odsyłać z powrotem do domu. Wyekspediowano ich w specjalnych pociągach do RFN. To zaskarbiło Polsce przychylność rządu w Bonn.

Nic dziwnego, że jesienią 1989 r. w Polsce oczekiwano na wydarzenie dużej rangi: wizytę kanclerza RFN Helmuta Kohla. On sam zdawał sobie sprawę, jak pisał we wspomnieniach, że podróż do Polski będzie jedną z najtrudniejszych za jego rządów, ze względu na obawy Polaków przed zjednoczeniem Niemiec. Również Mazowiecki przykładał wielką wagę do stosunków z Bonn – w exposé mówił wszak o potrzebie przełomu w relacjach z Republiką Federalną.

Oczekiwania i obawy obu stron były więc duże.

Kohl przyleciał nad Wisłę 9 listopada, ale już następnego dnia musiał przerwać wizytę – w Berlinie właśnie otwarto granicę, padał słynny mur. Kanclerz wrócił 11 listopada – i to właśnie dzień później w Krzyżowej odbyła się historyczna msza z udziałem obu przywódców, podczas której objęli się oni na znak pojednania.

Msza była ważnym symbolem, ale w realnej polityce niewiele początkowo zmieniła. Aleksander Hall, ówczesny współpracownik premiera, wspominał, że Mazowiecki i Kohl nie poczuli wówczas między sobą tzw. chemii. „Niemcy coraz głośniej mówili o zjednoczeniu, a Mazowieckiemu sen z powiek spędzała kwestia uznania polskiej zachodniej granicy” – wspominał Hall.

Spór z Kohlem

Zjednoczenie Niemiec i wiążące się z tym formalnoprawne uznanie granicy przez Republikę Federalną „powiększoną” o NRD okazały się najważniejszym wyzwaniem, jakie stanęło przed Polską jesienią 1989 r. w polityce międzynarodowej. Co prawda, i RFN, i NRD uznały w poprzednich dekadach granicę na Odrze, ale właśnie kwestią otwartą było jej uznanie (czy raczej: potwierdzenie) przez zjednoczone państwo niemieckie.

Gdy kilkanaście dni po zakończeniu listopadowej wizyty Kohl ogłosił dziesięciopunktowy plan, prowadzący ku zjednoczeniu Niemiec – stronę polską zaalarmował fakt, że w dokumencie nie było słowa na temat granicy. Mazowiecki osobiście zaczął zabiegać o miejsce dla Polski na konferencji „dwa plus cztery” (czyli dwóch państw niemieckich i czterech mocarstw okupujących Niemcy po wojnie: USA, Anglii, Francji i ZSRR), podczas której miały zapaść decyzje dotyczące wszelkich zewnętrznych aspektów zjednoczenia.

We wspomnieniach Horsta Teltschika, wtedy doradcy kanclerza, widać, że nieustępliwość Mazowieckiego drażniła Kohla. „Niewiele satysfakcji daje nam dzisiejsze exposé polskiego premiera, Mazowieckiego. Żąda on, aby początek procesu osiągania państwowej jedności Niemiec uzależnić od rezygnacji z kwestionowania granic, istniejących między dwoma państwami niemieckimi a ich sąsiadami” – zapisał Teltschik 18 stycznia 1990 r.

23 lutego Mazowiecki odbył długą telefoniczną rozmowę z Kohlem, mówiąc m.in.: „Przywiązujemy bardzo wielką wagę, panie kanclerzu, aby w tę nową epokę nie wejść z trwaniem jakichś dwuznaczności, bo to uniemożliwia pojednanie. I z tego wynika nasz postulat, że chcemy być obecni w rozmowach. My nie aspirujemy do tego samego statusu w tych rozmowach jak dwa państwa niemieckie czy cztery mocarstwa, ale nie wystarczą nam konsultacje. My musimy w tym brać udział. To nie może być powtórzenie Jałty, my nie możemy być obecni per procura. Musimy być obecni sami”. Kohl kluczył, zasłaniał się wewnętrzną sytuacją. Pchnęło to Mazowieckiego do skomplikowanej gry, w której musiał argumentować, że jest za utrzymaniem wojsk sowieckich w Polsce jako gwaranta zachodniej granicy.

Starania o udział w konferencji „dwa plus cztery” były tak silne, bo chodziło zarówno o symbol, jak też o problem polityczny. „Wydawałoby się, że to powinno być dla wszystkich od początku zrozumiałe” – mówił Mazowiecki Andrzejowi Urbańskiemu. – „Polska, pierwsza ofiara agresji niemieckiej, musi być obecna w tym momencie, kiedy następuje polityczne zakończenie drugiej wojny światowej, likwidacja podziału Niemiec na dwa państwa”.

W końcu Mazowiecki dopiął swego. Polska była obecna na części konferencji „dwa plus cztery”. A polsko-niemiecki traktat potwierdzający granicę podpisano wkrótce po zjednoczeniu Niemiec.


W tekście wykorzystano m.in. książki: A. Hall, „Osobista historia III Rzeczypospolitej” (2001); B. Kerski, T. Kycia, R. Żurek, „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” (2006); „Tadeusz Mazowiecki. Polityk trudnych czasów”, pod red. W. Kuczyńskiego i Z. Psoty (1997); T. Mazowiecki, „Rok 1989 i lata następne” (2012); H. Teltschik „329 dni” (1992).


ANDRZEJ BRZEZIECKI jest dziennikarzem „Tygodnika” i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Przygotowuje biografię Tadeusza Mazowieckiego, która ukaże się wkrótce w wydawnictwie Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Krzyżowa