Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli za gniewne sumienie Ameryki uznać w dzisiejszym kinie dokumentalnym awanturnika Michaela Moorea, to jej zwierciadłem, nie krzywym bynajmniej, a wręcz krystalicznie czystym, okaże się osiemdziesięcioletni Frederick Wiseman, mistrz dokumentu obserwacyjnego. Jego styl bliski nurtowi kina bezpośredniego (cinema direct) jest z założenia wolny od wszelkiej manipulacji, zewnętrznego komentarza czy autorskiej ingerencji w materiał, ale też doskonale świadomy, iż niewinne oko kamery nie istnieje, tak jak i mitem są neutralne w swoich wyborach nożyczki montażysty.
Z wykształcenia profesor prawa, Wiseman filmem zajął się dopiero w wieku 37 lat i w zasadzie jedynie podmienił swoje dotychczasowe narzędzia pracy. Powstrzymując się od prokuratorskiego tonu, nie zrezygnował z bezlitosnej wnikliwości rasowego prawnika i w swoich wielogodzinnych, niespiesznych filmach zaczął analizować funkcjonowanie rozmaitych instytucji, jak szkoła, fabryka, urząd, posterunek policji, szpital, poligon wojskowy czy sąd. To one każdego dnia organizują, ale też jakoś kontrolują nasze życie. Spojrzenie Wisemana pozbawione jest jednak ideologicznej matrycy czy wyrażonej wprost krytycznej drapieżności. Reżyser spogląda na filmowaną instytucję w sposób jak najbardziej kubistyczny, nie narzucając widzowi jedynie słusznego punktu widzenia, ale uwrażliwiając go na niedostrzegalne zazwyczaj niuanse. Pozbawiony anarchizującego temperamentu, Wiseman w pełni szanuje współczesne urządzenia społeczne, ich oświecone programy i stojące za nimi dobre intencje. Pragnie jedynie przedstawić je naocznie, w codziennej rutynowej praktyce, a nie w chwili odświętnej czy w momencie spektakularnego kryzysu.
Afera
Jeśli twórcę "Fahrenheit 9/11" zwykło się nazywać trybunem ludowym, Wisemana należałoby ochrzcić mianem watch doga - psa, który pilnuje. Który w sposób dyskretny ustawił się na straży obywatelskiej praworządności, prześwietlając pozornie przeźroczyste mechanizmy. Nic więc dziwnego, że on właśnie będzie honorowym gościem warszawskiego festiwalu filmów dokumentalnych Watch Docs, organizowanego przez Helsińską Fundację Praw Człowieka. Jak na ironię, to właśnie stający za kamerą przedstawiciel palestry okazał się w 1967 roku przedmiotem jednej z największych afer prawniczo-filmowych w USA dotyczących swobody wypowiedzi.
Kiedy we wczesnym dokumencie "Titicut Follies" sfilmował funkcjonowanie Bridgewater State Hospital - ośrodka psychiatrycznego dla osób z kryminalną przeszłością, władze stanowe Massachusetts zablokowały dystrybucję dokumentu, zarzucając mu naruszenie prywatności pensjonariuszy. W gruncie rzeczy chodziło o przedstawienie w dość niekorzystnym świetle renomowanej publicznej placówki. W filmie z zakłopotaniem oglądamy, jak personel szpitala w mechaniczny sposób traktuje swoich pacjentów, jak na każdym kroku pogwałca ich intymność i indywidualność, żeby tylko odfajkować kolejny punkt żelaznego harmonogramu: rutynowe czy wręcz przymusowe karmienie, odzierające z godności zbiorowe mycie, upokarzająca "działalność kulturalna"... Był to pierwszy i jedyny jak dotąd przypadek w historii USA, kiedy "zaaresztowano" film z powodów innych niż obraza moralności lub zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Dla Wisemana, czułego z racji wykształcenia i wrażliwości na wszelkie formy ograniczania wolności obywatelskich, stało się to żywym dowodem na ułomność amerykańskiej demokracji, której manifestem stać się miały w oczach widzów kolejne jego dokumenty.
Kolaudacja w Pentagonie
Musiało upłynąć aż 40 lat, by "Titicut Follies" znalazł się w całkowicie legalnym obiegu. Od tamtego czasu niezrażony niczym Wiseman w oparciu o własną firmę producencką Zipporah Films podąża wyznaczoną przez siebie drogą. Nie zawsze było mu lekko: jego filmy o życiu w armii, "Basic Training" (1970) czy "Missile" (1987), musiały być przed upublicznieniem kolaudowane w samym Pentagonie. Przy tym wszystkim najbardziej znamienne jest, że Wiseman już od co najmniej 30 lat cieszy się mianem "urodzonego klasyka" i guru dokumentalistów kolejnych pokoleń. W jego dossier z tego okresu dominują nagrody za całokształt twórczości, choć przecież sędziwy mistrz wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, czego dowodem jego najnowsze filmy: "La Danse" (zaglądający za kulisy Opery Paryskiej) czy "Sala do boksu", wspomniana już na tych łamach przy okazji Festiwalu Kina Amerykańskiego.
Na czym więc polega fenomen Wisemana - dokumentalisty, który od lat inspiruje również twórców kina fabularnego, jak Miloš Forman w "Locie nad kukułczym gniazdem" czy Darren Aronofsky w ostatnim swoim filmie "Czarny łabędź"? Niezłomna konsekwencja w sposobie pracy uczyniła zeń twórcę programowo nieefektownego, całkowicie zaimpregnowanego na modne tendencje w światowym dokumencie, który chcąc przebić się do widza, również tego w kinie, coraz bardziej staje się montażem atrakcji, coraz bezwstydniej flirtuje z animacją, kinem fabularnym, z wideoklipem... U Wisemana czas jakby zatrzymał się w miejscu, ale to przecież twórca "Prawa i porządku" jak mało kto potrafi chwytać w swoich filmach puls dzisiejszej Ameryki. Jej dnia najbardziej powszedniego.
10. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Watch Docs (Prawa człowieka w filmie), Warszawa, 3-12 grudnia.