Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Łatwo odnieść wrażenie, że o tożsamości austriackiego kina decyduje surowe oblicze Michaela Hanekego bądź wykrzywiona w ironicznym grymasie twarz Ulricha Seidla. Zrealizowana przez Hanekego austriacko-niemiecko-francuska „Miłość” otrzymała Oscara i Złotą Palmę w Cannes. Dokument „W piwnicy” potwierdził natomiast kontrowersyjny image Seidla i przyniósł mu uznanie na ostatnim festiwalu w Wenecji. Nowe austriackie kino to jednak nie tylko dziedzictwo Hitlera, koszmar Fritzla i niekończące się prowokacje artystów z upodobaniem kalających własne gniazdo. Kolejni twórcy zachowują krytyczny stosunek do rzeczywistości, ale nauczyli się myśleć o niej w szerszym, zglobalizowanym kontekście. Położona między Wschodem a Zachodem, zmagająca się z trudną przeszłością, zaludniana przez masy imigrantów Austria skupia dziś jak w soczewce najważniejsze problemy Europy.
Specjalnością austriackiej kinematografii pozostaje umiejętność przenikliwej obserwacji świata. Nie dziwi więc wysoki poziom realizowanych w tym kraju filmów dokumentalnych. Oprócz wspomnianego Seidla prawdziwe mistrzostwo w swojej dziedzinie osiągnął Michael Glawogger. Autor słynnej „trylogii pracy” w rzadko spotykany sposób łączył społeczne zaangażowanie z poezją obrazu. W „Megamiastach”, „Śmierci człowieka pracy” i „Chwale dziwkom” przyglądał się życiu outsiderów i wykolejeńców. Wypełnione przebojową muzyką, ozdobione pięknymi zdjęciami Wolfganga Thalera, filmy te stanowiły potwierdzenie słów Glawoggera: „Uważam, że najbardziej tragiczne wydarzenia zawierają w sobie element piękna”.
W poszukiwaniu bohaterów słynny dokumentalista docierał do najdalszych zakątków globu. W wywiadach żartował: „Wiedeń jest dla mnie miejscem zbyt egzotycznym!”. Jednocześnie pozostawał twórcą na wskroś austriackim. Choćby ze względu na zamiłowanie do artystycznej prowokacji. Wątpliwości wzbudzały na przykład jego metody twórcze – otwarcie przyznawał się do płacenia swoim bohaterom za występowanie przed kamerą. Najgłośniej dyskutowanym w całej karierze reżysera okazał się film „Chwała dziwkom”, który – wbrew oczekiwaniom – wzbraniał się przed jednoznacznym potępieniem prostytucji. Inicjujący gorące spory dokument okazał się ostatnim w dorobku Glawoggera. Austriacki mistrz zmarł na malarię podczas realizacji kolejnego filmu w Liberii.
Choć luka po Glawoggerze może okazać się niemożliwa do wypełnienia, jego unikalny styl i sposób myślenia o dokumencie inspirują spore grono utalentowanych artystów. Powiązania z twórczością autora „Megamiast” można dostrzec choćby w kinie Erwina Wagenhofera i Nikolasa Geyrhaltera. Ten pierwszy – w takich filmach jak „Nakarmimy świat” czy „Zaróbmy jeszcze więcej” – podejmował temat nierówności ekonomicznych, zarówno pomiędzy klasami społecznymi, jak i całymi państwami. W „Alfabecie” Wagenhofer wrócił do Austrii, by przyjrzeć się tamtejszemu systemowi edukacji i włączyć się do uniwersalnej debaty nad sposobami kształcenia młodzieży i ich wpływem na przyszłość Europy.
Geyrhalter ma w swoim dorobku mocno kojarzący się z twórczością Glawoggera film „Gdzie indziej” – dokumentalny fresk o egzotycznych miejscach, w których technologia wciąż musi uznać wyższość natury. W „Szpitalu Dunaj” dał widzom pojęcie o codziennym funkcjonowaniu jednej z największych placówek leczniczych w Europie.
Pochwały pod adresem dokumentu nie oznaczają bynajmniej, że w Austrii brakuje dobrego kina kreacyjnego. Sławą mistrza eksperymentu od dłuższego czasu cieszy się Peter Tscherkassky. Coraz większą renomę zyskuje także Gustav Deutsch – autor filmowego eseju inspirowanego słynnym zdaniem Jeana-Luca Godarda: „Wszystko, czego potrzeba do stworzenia filmu, to dziewczyna i pistolet”. Deutsch zrealizował także „Shirley – wizje rzeczywistości”, zainspirowane dziełami słynnego amerykańskiego malarza – Edwarda Hoppera.
Grono mistrzów austriackiego kina nieustannie się rozszerza, a do zasłużonych autorów bez kompleksów dołączają debiutanci. Jednym z najgłośniejszych tytułów zeszłego roku był przecież przejmujący dramat społeczny „Macondo” – pierwszy film fabularny w dorobku mieszkającej w Wiedniu Iranki Sudabeh Mortezai. Rozgłos zdobywany przez kolejnych twórców udowadnia, że – niezależnie od różnic temperamentów i artystycznych zainteresowań – austriaccy filmowcy znajdują się na fali. Choć dziś w modzie jest kino rumuńskie czy irańskie, całkiem możliwe, że już za kilka lat to Wiedeń będzie nową stolicą filmu. ©
PIOTR CZERKAWSKI jest krytykiem filmowym, dziennikarzem kulturalnym. Publikuje m.in. w „Kinie”, „Ekranach” i „Odrze”. Autor bloga „Cinema Enchanté”.