Stan przejściowy

„Stancje” to przewrotna i błyskotliwa opowieść o dojrzewaniu. Wiola, choć wydaje się naiwna, wie, że nie można wymyślić od zera swojej historii, tak jak nie da się raz na zawsze opuścić rodzinnej wsi.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

W jednej z rozmów, jeszcze przy okazji zbioru opowiadań „Guguły”, Wioletta Grzegorzewska mówiła, że gugułowatość, czyli stan niedojrzałości, daje szczególny wgląd w rzeczywistość. To moment, gdy jeszcze nie odczuwamy społecznej presji, życie jest lekkie, a ostrość widzenia pojawia się równolegle z niezbędną dla eksperymentowania odwagą. W „Gugułach” wieś widziana oczami dziewczynki, Wioli, była domeną zmysłowych doświadczeń, dotkliwych emocji, a tematy tabu dopiero majaczyły na horyzoncie. Dlatego Grzegorzewska szybko została okrzyknięta pisarką zmysłowych i cielesnych niuansów, do tego potrafiącą opowiadać o prowincji bez nostalgii i ucieczki w ironiczny dystans.

Wydane niedawno „Stancje”, czyli losy Wioli studentki, która opuściła Hektary, by rozpocząć życie w nieodległej Częstochowie, odczytywane są niemalże wyłącznie w odniesieniu do poprzedniej książki. Dorosła bohaterka nie ma już w sobie gugułowatej odwagi ani niewinnej otwartości na świat. Nic więc dziwnego, że w jej opowieści brakuje precyzyjnego domknięcia, tak charakterystycznego dla narratorki dziewczynki. Sama autorka przyznawała z obawą, że bardziej wyraziste „Guguły” mogą przysłonić „Stancje” (opowiadała o tym w obszernym wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”, nr 41/17). Pomysł na kontynuację historii jest wszak ryzykowny, a pokusa zestawiania obu tekstów trudna do odparcia.

Transformacja

Wiola ze „Stancji” przyjeżdża do Częstochowy na początku lat 90. Mieszka najpierw w hotelu robotniczym na obrzeżach miasta, potem u sióstr zakonnych, a na końcu u dalekiej ciotki. W żadnym z tych miejsc nie przebywa długo, stancja z definicji zakłada bowiem tymczasowość, jak również obecność innych ludzi – robotników z Ukrainy, zakonnic, słabo znanej rodziny. W tej wędrówce towarzyszy jej czarujący Kamil, etnograf, w którym bohaterka zakochała się jeszcze przed wyjazdem na studia. Wszystkie te postaci wypełniają miejską przestrzeń wolności, którą zachłystuje się Wiola po opuszczeniu rodzinnego domu.

Szybko staje się obiektem fascynacji wszystkich dookoła. Kamil etnograf widzi w niej wręcz ucieleśnienie pierwotnej naturalności i szuka dla niej podobieństw w literackich obrazach dziecka natury. Ten pierwiastek zbliża Wiolę do innych ludzi, pozwala przyjmować na siebie ich traumatyczne doświadczenia. Przede wszystkim jednak wyzwala w nich chęć snucia opowieści, które płynąc w poprzek czasu, docierają do miejsc zdawałoby się już niedostępnych. Dla przełożonej zakonu, siostry Stanisławy, Wiola staje się substytutem zmarłej córki i zarazem zwornikiem pamięci o wojennych przeżyciach. Bohaterka wchodzi w tę tymczasową rolę, na chwilę staję się Anulą, a na częstochowskiej ulicy znów rozlega się stukot przedwojennych końskich kopyt.

Na przekór chronologii Wiola kolekcjonuje również nekrologi. Zabiera je z rodzinnego domu, analizuje ich zapisy i formy właściwe minionym epokom. Jest więc jednocześnie ucieleśnieniem i strażniczką pamięci w miejscu ku temu nieprzyjaznym. Jak sama bowiem mówi: „Miasto wypełnia kakofonia gitar, harmonijek i bębnów, lecz pod jego podszewką zalegają pokłady ciszy, ledwo wyczuwalnie pulsują podziemne rzeki – jakby ziemia była zapominaniem”.

Częstochowa początku lat 90. jest w „Stancjach” przestrzenią, w której McDonald’s, ikona transformacji, sąsiaduje z nędzą przedmieścia, gdzie na jakiekolwiek zmiany przyjdzie jeszcze długo czekać. Co innego nieustannie przywoływana kraina dzieciństwa – wieś Hektary, którą wspomina dziadek, jest już zupełnie inna, podobnie jak ludzie poznani w okresie gugułowatości. Rytm nowej epoki wyznacza głos radiowego spikera, który nieustannie donosi o przemianach „wielkiego świata”.

Budowanie dystansu

Opowieść Grzegorzewskiej nie ma w sobie jednak nic z tęsknoty za idylliczną wiejskością czy chłopskimi rytuałami – to nie fantazja o życiu w harmonii z ziemią i naturą. Wieś miała swój urok, ale i bolesną dyscyplinę, w ramach której dziewczynka była karana za każde odstępstwo od normy. Wyjazd do miasta, które samo przechodzi burzliwy okres przemian, jest rodzajem emancypacji. Nie jest to jednorazowy rytuał, ale raczej bolesny i długi proces, w którym nie chodzi o naiwne odcięcie się od przeszłości, tylko o rozpoznanie przejściowości etapu, w jakim znajduje się bohaterka. Wiąże się to z uświadomieniem sobie rozlicznych uwikłań i zależności, także względem innych ludzi.

„Stancje” to opowieść o dojrzewaniu, które polega na akceptacji elementów – czasowych, przestrzennych i ludzkich – determinujących nasze życie. Wiola, choć wydaje się naiwna i nieporadna, zdaje sobie sprawę, że nie można wymyślić od zera swojej historii, tak jak nie da się na zawsze i definitywnie opuścić swojej rodzinnej wsi. I nie ma w tym egzystencjalnego pesymizmu – wręcz przeciwnie, jest niezbędna dla rozwoju, wyzwalająca świadomość ograniczeń ludzkiej kondycji. Zrzucanie z siebie ciężaru przeszłości nie prowadzi do oczyszczenia i otwarcia na nowe doświadczenia. Dużo sensowniejszy wydaje się model życia, w którym kolejne jego etapy nadpisują się na sobie, analogicznie do przestrzeni miejskiej Częstochowy, w której kult maryjny przenika się z ikonami rodzącego się właśnie kapitalizmu.

Nie oznacza to – i to chyba najważniejsza konkluzja prozy Grzegorzewskiej – że w tak pomyślanym modelu bierność jest największą cnotą. Siatka społecznych zależności i relacji ma kluczowe znaczenie formacyjne, dlatego musi być nieustannie poddawana krytycznej analizie. Mieszkanie na stancji oznacza życie u kogoś – nigdy w pełni intymne, ale też nie całkiem cudze. To przestrzeń negocjowania zależności, których bezwzględnym warunkiem jest jednak wnikliwa obserwacja. Literatura daje w tym przypadku szczególną możliwość przyglądania się krytycznym okiem rzeczom pozornie neutralnym i przejrzystym – takim jak choćby okresy przejściowe. Gdy doświadczamy ich bezpośrednio, ze względu na swoje zagęszczenie wydają się chaotyczne i niezrozumiałe. Wystarczy jednak, że wytworzymy minimalny dystans – wtedy stają się idealnym punktem obserwacyjnym, z którego widać nawet odległe krainy. ©

Wioletta Grzegorzewska, STANCJE, W.A.B., Warszawa 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017