Stan przedzawałowy

Lista zarzutów wobec dyrektora warszawskiego Muzeum Narodowego Jerzego Miziołka wydłuża się: chybione decyzje wystawiennicze, fatalna polityka personalna, działania cenzorskie.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko cenzurze w Muzeum Narodowym i usunięciu prac Natalii LL  i Katarzyny Kozyry, Warszawa, 29 kwietnia 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA
Protest przeciwko cenzurze w Muzeum Narodowym i usunięciu prac Natalii LL i Katarzyny Kozyry, Warszawa, 29 kwietnia 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA

Wmaju ubiegłego roku Agnieszka Morawińska, kierująca Muzeum od 2010 r., złożyła rezygnację. Decyzję tłumaczyła pogarszającą się sytuacją finansową Muzeum, lekceważeniem przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego problemów lokalowych, w tym sal wystawienniczych i odpowiednich przestrzeni magazynowych. Dlatego też, podkreślała, „w poczuciu troski o dobro Muzeum postanowiłam przyspieszyć swoje odejście”. Jej decyzja została odebrana jako protest przeciwko polityce Piotra Glińskiego.

Muzeum na nowo

Po odejściu Morawińskiej funkcję dyrektora pełnił Piotr Rypson, wcześniej wicedyrektor Muzeum ds. naukowych i współtwórca jego największych sukcesów. Do listopada 2018 r., kiedy to Piotr Gliński powołał na to stanowisko Jerzego Miziołka, profesora na Uniwersytecie Warszawskim, autora prac dotyczących recepcji antyku w czasach nowożytnych. Został mianowany bez konkursu, chociaż właśnie konkursów minister domagał się w przypadku m.in. Dariusza Stoli, którego nie powołał na drugą kadencję w Muzeum Polin, oraz Moniki Szewczyk, kierującej z sukcesem białostocką Galerią Arsenał.

W przypadku Jerzego Miziołka wystarczyły konsultacje. Wybór profesora wsparła muzealna Solidarność. Pozytywną ocenę wystawiło Stowarzyszenie Muzealników Polskich. Negatywną – Stowarzyszenie Historyków Sztuki i Polski Komitet Narodowy ICOM. Ta ostatnia organizacja zwracała uwagę na niewielkie doświadczenie kandydata, który nigdy nie zarządzał „samodzielną jednostką posiadającą osobowość prawną, ani nie pracował w muzeum o podobnym stopniu złożoności problemów inwestycyjnych, remontowych i proweniencyjnych, z jakimi zmaga się Muzeum Narodowe w Warszawie”. Miziołek od 2010 r. kierował Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego, jednak to instytucja z niewielkim budżetem, zatrudniająca zaledwie osiem osób. Trudno ją porównywać z muzeum z kilkoma oddziałami, z ok. 450 pracownikami etatowymi, z ogromnymi zbiorami (ok. 830 tys. dzieł) i wielomilionowym budżetem.

Nie jest nowym zwyczajem powoływanie na stanowiska dyrektorów osób z niewielkim (lub żadnym) doświadczeniem muzealnym. Niektórzy z nich – jak Robert Kostro, Paweł Machcewicz, Jan Ołdakowski czy Dariusz Stola – dziś są bardzo kompetentnymi muzealnikami. W polskim muzealnictwie mamy bowiem do czynienia z poważną luką pokoleniową i niewiele jest osób, które mają doświadczenie nie tylko kuratorskie, ale także w zarządzaniu. Stąd nominacje osób spoza środowiska, do tego młodych, są też inwestycją w przyszłość. Być może oni szybciej dostosują program instytucji do współczesności i dotrą do nowych odbiorców. Tym kierowano się np. powołując w 2015 r. 45-letniego wówczas Aleksa ­Farquharsona na nowego dyrektora Tate Britain, najważniejszego muzeum sztuki brytyjskiej w Zjednoczonym Królestwie.

Miziołek w chwili nominacji nie był autorem ani jednej ważnej wystawy, nie miał realnych doświadczeń menadżerskich ani kontaktów w międzynarodowym świecie muzealniczym. Nie posiada zatem tego, czego należałoby oczekiwać od osoby w tym wieku (w chwili nominacji 65 lat). Co nie musiało oznaczać, że będzie nieodpowiednim dyrektorem. Został szefem instytucji, która przeszła gruntowną modernizację. Cenionej, o międzynarodowym prestiżu. Z profesjonalnym zespołem. Można było też sądzić, że wraz z jego nominacją zmieni się polityka ministerstwa wobec warszawskiego Muzeum.

Stało się inaczej. Miziołek szybko pozbył się osób, które zarządzały dotąd Muzeum. Dyrektor ma prawo dobierać sobie najbliższych współpracowników. Jednak jego wybory są dość zaskakujące: trener sportowy, dwóch byłych policjantów, blogerka modowa (która sama szybko odeszła). Jedyna osoba w gronie jego współpracowników posiadająca duże doświadczenie to Joanna Kilian-Michieletti, historyczka sztuki, kustosz od lat związana z Muzeum Narodowym.

Zaskoczeniem było zwolnienie z pracy Piotra Rypsona, bez podania przyczyn i ze złamaniem kodeksu pracy (sprawa jest w sądzie). To był dopiero początek. Za rządów nowego dyrektora odeszło już 48 osób, w tym niemal cały Dział Komunikacji i Programów Publicznych. Media piszą o atmosferze strachu i bałaganie organizacyjnym, a zakładowa Solidarność, początkowo popierająca nowego dyrektora (obiecywał podwyżki 20-30 proc.), od 9 maja jest w sporze zbiorowym z władzami Muzeum. Andrzej Rybicki, przewodniczący Rady Krajowej Sekcji Muzeów i Instytucji Ochrony Zabytków NSZZ „Solidarność”, w liście do Ministerstwa podkreśla: „Stwierdzenie publiczne »Postawię wokół muzeum wieże strażnicze...« właściwie dyskwalifikuje go [Miziołka – PK] jako osobę zarządzającą jakimkolwiek zespołem ludzkim”. List do Glińskiego skierowała też Rada Kuratorów MNW.

Wszędzie widzę wystawy...

Jerzy Miziołek od razu zaczął rewidować program wystaw czasowych. W planach jego poprzedników były m.in. retrospektywy Bronisława Linkego, Tadeusza Makowskiego i Stanisława Szukalskiego, wystawa o związkach między antykiem i sztuką nowożytną, gruzińska i polska awangarda. Czy zostaną one zrealizowane – nie wiadomo. Już została odwołana zaplanowana na ten rok wystawa „Kolor” (Jerzy Miziołek uznał ją za zbyt mało naukową). Otwarto natomiast planowaną od dawna wystawę „Sztuka to wartość. Z kolekcji PKO Banku Polskiego” (który od lat sponsoruje Muzeum). Dojdą do skutku prezentacje sztuki koreańskiej oraz Ignacego Łopieńskiego.

Równolegle nowa dyrekcja zaczęła realizować własne plany wystawiennicze, a przynajmniej wiele o nich opowiadać. Już w grudniu miała się odbyć wystawa „Boże Narodzenie w sztuce”. Na przełom lutego i marca zapowiadano powstanie „Panteonu wielkich artystów”, w którym wśród portretów artystów miałyby być eksponowane dzieła wypożyczone m.in. z mediolańskiej Brery, madryckiego Prado czy z Uffizi. Oba pomysły pozostały na papierze.

Wielkanocna wystawa „Światło Przemienienia i Zmartwychwstania Pańskiego” okazała się dwutygodniową prezentacją zaledwie kilku dzieł. Natomiast szumnie zapowiadaną ekspozycję „Leonardo da Vinci: geniusz Renesansu i jego legenda” sprowadzono do pokazu 17 reprodukcji dzieł artysty. Jak tłumaczył dyrektor: wystawa ta jest formą dialogu współczesnego świata z Leonardem. Ostatecznie jedynym istotnym nowym wydarzeniem jest trwająca właśnie prezentacja kolekcji rzeźb Augusta Zamoyskiego zakupionej do zbiorów Muzeum, połączona z pokazem konserwatorskim.

Pokaz reprodukcji Leonarda wywołał falę ostrych komentarzy. Jednak największe oburzenie wywołało usunięcie przez Jerzego Miziołka z ekspozycji stałej sztuki XX i XXI wieku „Sztuki konsumpcyjnej” Natalii LL oraz „Pojawienia się Lou Salomé” Katarzyny Kozyry. Uznano to za wprowadzanie cenzury, i to dotyczącej dzieł należących do klasyki polskiej sztuki. Pod listem protestacyjnym podpisali się czołowi artyści, kuratorzy i krytycy z Polski oraz zagranicy. Muzeum zaczęto kojarzyć z obskurantyzmem.

Dyrektor tłumaczył, że dzieła usunął po interwencji Ministerstwa Kultury. Ono jednak natychmiast zaprzeczyło. Zasadnie też przypominało, że „za całokształt działalności instytucji kultury odpowiedzialność ponosi jej dyrektor. (...) Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie kieruje bezpośrednio pracami i nie steruje polityką wystawienniczą ani repertuarową instytucji kultury”. Po wydaniu tego oświadczenia Miziołek ogłosił, że został źle zrozumiany. Sam podjął tę decyzję, bo – jak tłumaczył Onetowi – jest przeciwny „eksponowaniu dzieł, które mogą irytować wrażliwą młodzież”. A w innym wywiadzie ogłosił, że powodem usunięcia obu prac były... problemy z klimatyzacją.

Nowa dyrekcja postanowiła zlikwidować całą Galerię Sztuki XX i XXI wieku, która była jedyną tak obszerną dostępną w stolicy prezentacją twórczości tego czasu, do tego przemyślaną i przygotowaną dużym wysiłkiem, także finansowym. Miziołek uznał jednak, że trzeba ją natychmiast zmienić. Na początku maja br. galeria została zamknięta. Ogłoszono, że szybko powstanie nowa, tworzona we współpracy z Andrzejem Starmachem, znanym krakowskim galernikiem. Ten jednak natychmiast w sposób niezwykle spektakularny temu zaprzeczył: wykupił wręcz całostronicowe ogłoszenie w „Gazecie Wyborczej”.

Muzeum przeogromne

Narzuca się dość oczywiste pytanie: jakie według Jerzego Miziołka ma być Muzeum Narodowe? Wiele wyjaśnia „Koncepcja rozwoju i działalności MNW w ciągu najbliższych czterech lat”, którą przedstawił Ministerstwu Kultury 10 października 2018 r. Plany te są bardzo ambitne, wręcz imperialne, poczynając od przejęcia w ciągu najbliższych miesięcy części gmachu zajmowanego przez Muzeum Wojska Polskiego (wiadomo, że budowa jego nowej siedziby jeszcze trochę potrwa), przez wzniesienie na dziedzińcu przed głównym wejściem „odpowiednika szklanej piramidy Luwru”, po przejęcie przylegającego do tego całego kompleksu parku wraz z XVIII-wiecznym Elizeum.

Na tym nie kończą się ambicje. Miziołek proponuje budowę obok Muzeum łuku triumfalnego „na cześć zwycięstwa w 1920 roku”. Bowiem, jak pisze: „Doktor Jarosław Kaczyński w jednym z ostatnich wystąpień mówił o konieczności odważnego sięgania po wielkość i przytoczył słowa Władysława Broniewskiego, poety-legionisty: »To za mało! Za mało! Za mało! (...) Piersiom żywych daj oddech zapału / wiew szeroki i skrzydła ramion!«” (dyrektor przywołuje w tym dokumencie także twórczość Mateusza Morawieckiego oraz Piotra Glińskiego).

Kluczowy jest jednak proponowany przez niego program wystawienniczy i badawczy. W ostatniej dekadzie udało się znacząco zwiększyć frekwencję w Muzeum Narodowym: z 297 tys. w 2012 r. do 730 tys. w 2015 (ale w kolejnym było 690 tys.). Miziołek zapowiada podwojenie liczby zwiedzających. Muzeum na pewno potrzebuje zmian, bo coraz bardziej zmieniają się gusty i zainteresowania publiczności. Niestety dyrektor zaproponował rozwiązanie mocno wątpliwe: mnożenie wystaw, pokazów, prezentacji.

Jest też przekonany o konieczności obchodzenia rocznic. Po pokazie Leonarda jesienią miałaby zostać zorganizowana wystawa rocznicowa Petera Bruegla st. i Rembrandta (wspólna!), wiosną roku następnego Rafaela, jesienią 2021 r. Dantego. Pomijając mało realistyczne pomysły wypożyczenia dzieł tych wszystkich artystów, warto zapytać się: po co?

W tych planach uderza coś jeszcze: ważne wystawy przygotowuje się z dwu-trzyletnim wyprzedzeniem, bowiem dobre przygotowanie wymaga czasu i środków. W takim rytmie pracują poważne muzea. Jerzy Miziołek całkowicie to ignoruje i kończy na reprodukcjach.

Co więcej, dyrektor podkreśla, że wystawy w Muzeum od tej pory mają mieć charakter naukowy. A jednocześnie ­organizuje wystawę „Arkadia. Mit-legenda-wizja sielskiego bytowania” m.in. w Centrum Handlowym Arkadia! Jak to pogodzić z dignitas instytucji, o której Miziołek tak lubi rozprawiać? Jednak przede wszystkim pomysły te wiele mówią o jego stosunku do odbiorcy. Widać uważa, że Polki i Polacy nie potrafią odróżnić poważnej wystawy od jej podróbki i koniecznie trzeba sięgać po kuglarskie sztuczki, by ściągnąć widzów do muzeum.

„Wszystkim krytykom przypominam, jestem dyrektorem, miałem prawo tak postąpić, mam swoją własną wizję dynamiki” – mówił w wywiadzie dla radiowej Dwójki poświęconym „awanturze o banany”. W kolejnych rozmowach często podkreśla swoją wszechwładzę, chyba nie rozumiejąc, że nie na tym polega współczesne zarządzanie instytucjami.

Istotne dzisiaj są: ciągłość (tymczasem Miziołek z lubością podważa osiągnięcia swych poprzedników), stabilność i umiejętność współpracy. Jak przypomniała przed kilkoma dniami polska sekcja Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA: „Muzeum Narodowe w Warszawie jest nie tylko opiekunem dóbr kultury, ale też instytucją społecznego zaufania. Od zarządzających tego rodzaju instytucją oczekuje się spójnej wizji programowej, realizowanej zgodnie z muzealnymi, naukowymi i innymi etycznymi standardami”.

Jednak, co najbardziej zdumiewające, na planach przedstawionych przez Jerzego Miziołka znalazł się podpis Piotra Glińskiego oraz adnotacja: „Akceptuję”. To oznacza, że wszystkie te pomysły zostały zaakceptowane przez Ministerstwo Kultury. Czy nikt nie zauważył, że są one nie tylko nierealistyczne, ale świadczą o łamaniu podstawowych muzealnych zasad i standardów?

Dlatego też odpowiedzialność za dalsze losy Muzeum Narodowego ponosi przede wszystkim Ministerstwo. I, co gorsza, zaczyna się realizować najgorszy scenariusz: MNW zaczyna dzielić los Teatru Polskiego we Wrocławiu oraz innych instytucji kultury, obsadzonych już za tej władzy, które doprowadzono do stanu upadku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019