Sprzątanie po Buzku

Wprowadzenie w Polsce emerytury obywatelskiej jest nieuniknione. Nawet ono jednak nie wystarczy. Trzeba przyzwyczajać się do myśli o powrocie do emerytalnej solidarności.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

05.09.2019

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Bezwarunkowe świadczenie w wysokości 1600 zł dla wszystkich obywateli, którzy osiągnęli wiek emerytalny. To jeden ze sztandarowych pomysłów gospodarczych Lewicy w tegorocznej kampanii wyborczej. Już wcześniej znalazło się ono w pakiecie ekonomicznym Wiosny Roberta Biedronia, zaprezentowanym zimą na Torwarze. Autorami tej koncepcji są funkcjonujący od paru lat na eksperckiej orbicie lewicy ludzie z Fundacji Kaleckiego. 

Tak rozumiana emerytura obywatelska jest mechanizmem bliźniaczo podobnym do 500 plus. O ile bowiem wprowadzone przez PiS świadczenie dotyczy (teraz już wszystkich) obywateli poniżej 18. roku życia, o tyle emerytura obywatelska domykałaby system po drugiej stronie, obejmując ludzi w wieku 60/65 plus (oczywiście pod warunkiem, że wiek emerytalny nie zostanie znów podniesiony). Gdyby taki system wszedł w Polsce w życie, mielibyśmy już w zasadzie spory kawałek społeczeństwa objęty rodzajem dochodu podstawowego.

Co ciekawe, pomysł dużo wyższego niż dzisiejsza emerytura minimalna (czyli ok. 1100 zł brutto) świadczenia dla emerytów wychodzi nie tylko od lewicy. Wcześniej pisał o tym m.in. guru polskich libertarian Robert Gwiazdowski. Sygnały gotowości do rozmów o emeryturze obywatelskiej wysyłał ostatnio (w rozmowie z „Rzeczpospolitą”) nawet premier Mateusz Morawiecki. 

Skąd ta nagła kariera postulatu emerytury obywatelskiej? To proste. Oto na naszych oczach ujawnia się pułapka niskich emerytur. I trzeba szukać wyjścia z sytuacji, w której z każdym rokiem w systemie emerytalnym pojawiać się będzie coraz więcej osób bez odłożonych składek pozwalających na godną „jesień życia”. 

Oczywiście winą za niskie emerytury najłatwiej obciążyć samych pracowników/emerytów. To stara liberalna narracja o tym, że „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Sęk w tym, że taka argumentacja jest nie tylko niesprawiedliwa, ale i oderwana od realiów życia w prawdziwym kapitalizmie. Bo większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że funkcjonując na polskim „uśmieciowionym” rynku pracy wypracowanie oficjalnej emerytury bywa zazwyczaj po prostu niemożliwe. Bezpieczne, stałe, ozusowane w zgodzie z literą i duchem prawa zatrudnienie jest wszak w III RP jak Yeti. Podobno istnieje. Ale tych, co je widzieli, niełatwo spotkać. A wprowadzone właśnie przez premiera Morawieckiego Pracownicze Plany Kapitałowe tego problemu nie rozwiązują. O tym, dlaczego, już kiedyś pisałem.


Czytaj także: Rafał Woś: Ukochane dziecko premiera


W sumie więc obecna – coraz bardziej nerwowa – atmosfera wokół przyszłych emerytów nie jest niczym innym, jak odłożonym w czasie kosztem reformy emerytalnej rządu Jerzego Buzka z roku 1999. Gdyby utworzyć ranking najgorszych i najbardziej antyspołecznych „reform” III RP, tamta zmiana znalazłaby się moim zdaniem w niechlubnej pierwszej trójce.

Przypomnijmy. Reforma emerytalna była jedną z czterech tzw. wielkich reform podjętych przez rząd Buzka. Polityczna odpowiedzialność za zmiany obciąża jednak również do pewnego stopnia gabinet Włodzimierza Cimoszewicza, który rozpoczął przygotowania do emerytalnej rewolucji. Cały proces to niemal podręcznikowy przykład, jak przy pomocy intensywnego lobbingu prowadzonego przez międzynarodowe instytucje finansowe wytworzyć wśród elit politycznych formalnie niezależnego kraju przekonanie, że muszą podjąć szereg działań godzących w interesy obywateli.

Proces przebiegał dwuetapowo. Najpierw wykreowano (w znacznym stopniu nieprawdziwe) przeświadczenie, że dotychczasowy system emerytalny rychło się zawali. Potem podsuflowano polskim elitom rozwiązania polegające na dopuszczeniu do publicznego dotąd systemu emerytalnego międzynarodowy i prywatny kapitał. Tak powstały słynne otwarte fundusze emerytalne (OFE), przez całą następną dekadę w majestacie prawa czerpiące ogromne zyski z podpięcia pod polski budżet – nie dając w zasadzie niczego w zamian. 

Ale nie to było najgorsze. Jeszcze ważniejszym wymiarem tej samej reformy była zmiana logiki działania systemu emerytalnego. Z opartego na solidarności międzypokoleniowej mechanizmu obecnego w większości bogatych krajów zachodnich na egoistyczny i rozbijający społeczne więzi mechanizm „każdy sobie rzepkę skrobie”. Typowy raczej dla krajów będących laboratorium neoliberalizmu (np. Chile). 

W 2013 r. rząd Donalda Tuska podjął najbardziej kontrowersyjne działanie całej swojej drugiej kadencji. To tzw. druga reforma emerytalna. W zasadzie można by ją nazwać sprzątaniem po Buzku i Balcerowiczu, czyli autorach częściowej prywatyzacji systemu emerytalnego z 1999 r. Tusk i jego doradcy (m.in. były premier Jan Krzysztof Bielecki) podjęli temat emerytalny z konieczności: gdy okazało się, że model przyjęty przez poprzedników obciąża finanse publiczne w sposób uniemożliwiający prowadzenie suwerennej polityki gospodarczej. Liberalna opinia publiczna bardzo źle przyjęła posunięcia Tuska. Okrzyknięto je „skokiem na emerytalne oszczędności Polaków”. Wokół tego tematu będzie w następnych latach rósł ruch oburzonych – podgryzających Tuska i Platformę od strony liberalnej za zdradę wolnorynkowych ideałów.

Tymczasem Tuska należałoby raczej zganić za… nadmierną wstrzemięźliwość. Bo reforma emerytalna z 1999 r. powinna zostać (z przyczyn fiskalnych oraz społecznych) całkowicie odwrócona. System emerytalny, by mógł dobrze służyć społeczeństwu, musi znów stać się publiczny. To znaczy: należy zacząć przygotowywać się na powrót do systemu solidarnościowego, w którym wysokość emerytury jest uzależniona od ogólnej kondycji gospodarki i finansowana z bieżących podatków. Wedle zasady międzypokoleniowej solidarności, że ci, co pracują dziś, składają się na spokojną jesień tych, którzy pracować już nie mogą. I oczekują tego od następnych pokoleń.

To jest prawdziwe wyzwanie polskiej polityki społecznej. A emerytura obywatelska to tylko proteza. Owszem, użyteczna – sprawi, że się nie przewrócimy. Ale bez powrotu do emerytalnej solidarności o normalnym chodzeniu nie ma mowy. 

Polecamy: Woś się jeży - specjalna autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej