Sprawa Gurlitta

Wieść była sensacyjna: w marcu 2012 r. niemiecka prokuratura zabezpieczyła półtora tysiąca dzieł, które mogą pochodzić z nazistowskiego rabunku. Od tego czasu minęło ponad półtora roku, a rozwiązania sprawy nie widać.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

Obrazy z zajętej przez niemiecką prokuraturę kolekcji Corneliusa Gurlitta, autorstwa (od góry od lewej) Eugene'a Delacroix, Maxa Liebermanna, Henri Matisse’a, Marca Chagalla i Auguste’a Rodina. / Fot. AFP PHOTO / WWW.LOSTART.DE
Obrazy z zajętej przez niemiecką prokuraturę kolekcji Corneliusa Gurlitta, autorstwa (od góry od lewej) Eugene'a Delacroix, Maxa Liebermanna, Henri Matisse’a, Marca Chagalla i Auguste’a Rodina. / Fot. AFP PHOTO / WWW.LOSTART.DE

Wiadomość o odkryciu, jakiego niemieccy śledczy dokonali wtedy w mieszkaniu w Monachium, podał dopiero teraz, w listopadzie, magazyn „Focus”. W ślad za nim informowały o tym główne światowe media. Trudno się dziwić: w kolekcji są prace m.in. Chagalla, Courbeta, Matisse’a, Picassa i czołowych niemieckich ekspresjonistów. Przechowywał je 80-letni emeryt, niejaki Cornelius Gurlitt, po prostu w swym mieszkaniu.

WSPÓLNIK? OFIARA?

Wszystkie te dzieła zgromadził ojciec Corneliusa, Hildebrand Gurlitt. Był historykiem sztuki, znawcą modernizmu. Od 1925 r. kierował muzeum w Zwickau, organizował wystawy ekspresjonistów, uzupełnił zbiory o twórczość Kandinsky’ego, Kirchnera, Kokoschki i Muncha. W 1930 r. zwolniony z pracy – władzom nie podobał się program muzeum – wyjechał do Hamburga i związał z tamtejszym Kunstverein. Po dojściu nazistów do władzy znów stracił pracę. Był podwójnie podejrzany: z racji swych artystycznych upodobań i pochodzenia (jego babka wywodziła się z żydowskiej rodziny). Zajął się handlem sztuką nowoczesną.

W 1937 r. w III Rzeszy zaczęła się wielka akcja usuwania z niemieckich muzeów tysięcy dzieł uznanych za „sztukę zdegenerowaną”. Część postanowiono sprzedać – i to Gurlitt zostaje jednym z czterech marszandów wyznaczonych do tego zadania. Sprzedają za granicę, głównie do Szwajcarii. „Entartete Kunst” staje się dla nazistów źródłem dewiz.

Trzy lata później Gurlitt zaczyna współpracę z powstającym na polecenie Hitlera muzeum w Linzu. Trafia do okupowanego Paryża, gdzie kupuje dzieła na aukcjach; ma też dostęp do składnicy w Jeu de Paume, gdzie gromadzono sztukę konfiskowaną francuskim Żydom. W imieniu III Rzeszy miał wydać na to 9 mln marek, pobierając 5 proc. prowizji. Przy okazji powiększa swoją kolekcję.

W 1942 r. osiada w Dreźnie. Tu – jak twierdził potem – podczas nalotu w 1945 r. spłonęła większość kolekcji. On sam ucieka przed wojskami sowieckimi. Zostaje aresztowany przez Amerykanów, a ponad 100 dzieł z jego kolekcji zabezpieczają alianci. Ale Gurlitt, który nie był członkiem NSDAP, pozytywnie przechodzi denazyfikację. W 1948 r. zostaje dyrektorem Kunstverein w Düsseldorfie i wkrótce odzyskuje zajęte obrazy (przekonywał, że innych już nie posiada). W 1956 r. ginie w wypadku. Gdy potem umiera także jego żona, kolekcję dziedziczy syn.

Kim zatem był Hildebrand Gurlitt? Syn przekonuje, że ojciec zawsze działał zgodnie z prawem i nie zmuszał prześladowanych do sprzedaży, że dzięki niemu ocalały dzieła skazane na zagładę. Ale nie wszyscy podzielają to zdanie. Owszem, marszand nie był nazistą, lecz wykorzystywał skwapliwie okazję. Lynn H. Nicholas w znanej książce „Grabież Europy” podaje ceny, jakie płacono za skonfiskowane przez nazistów dzieła: „M.Beckmann »Południowe wybrzeże« 20 dolarów dla Buchholza [także marszanda – red.]. M.Beckmann »Portret« 1 frank szwajc. dla Gurlitta”. To mówi samo za siebie.

ZAJĘTA KOLEKCJA

Tekst w „Focusie” wywołał burzę medialną i polityczną. I zmusił prokuraturę do ujawnienia całej sprawy. Okazało się, że celnicy weszli do mieszkania Gurlitta w związku z podejrzeniami o oszustwa podatkowe: szukali dowodów, że ma konto w Szwajcarii, a znaleźli kolekcję... Najpierw informowano, że zabezpieczono 1406 eksponatów, dziś mowa jest o 1280 (prace z tek graficznych omyłkowo policzono jako pojedyncze dzieła). Potwierdzono, że obiekty pochodzą z nazistowskiego rabunku – w ramach akcji „czyszczenia” muzeów i z przejmowanych kolekcji prywatnych. Pokazano też kilka dzieł, w tym „Portret kobiety” Matisse’a, prawdopodobnie zrabowany z kolekcji paryskiego marszanda Paula Rosenberga.

Co zatem znaleziono? Na zbiory Gurlitta składają się głównie prace na papierze: akwarele, rysunki, grafiki; obrazów jest ok. 120. Tygodnik „Spiegel” pisze, że śledczy podzielili zbiór na trzy grupy. Pierwsza (380 sztuk) to dzieła uznane w III Rzeszy za „sztukę zdegenerowaną”; druga (590 dzieł) to dzieła zrabowane żydowskim właścicielom. Ostatnia to 310 prac, co do których prawo własności Gurlitta nie budzi wątpliwości.

Prokuratura zapowiada dalsze badania w celu ustalenia pochodzenia dzieł, ale odmawia ujawnienia ich w internecie, dla dobra śledztwa. To, a zwłaszcza ukrywanie przez władze przez wiele miesięcy faktu zajęcia kolekcji, ściągnęło krytykę – z zagranicy i samych Niemiec. Nie zatrzymała jej decyzja o stopniowym zamieszczeniu na stronie www.lostart.de obiektów spośród 590 uznanych za zagrabione. Tym bardziej że jednocześnie – i nagle – postanowiono zwrócić Gurlittowi prace uznane za jego „niepodważalną własność”.

Przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech, Dieter Graumann, komentuje to tak: przez 18 miesięcy trzymano rzecz w tajemnicy, a teraz podejmuje się szybko decyzję o zwrocie dzieł, „to zła droga, zabrakło wrażliwości”. I przypomina, że sprawa ma nie tylko wymiar prawny, ale też moralny i historyczny. Znów wraca pytanie o odpowiedzialność RFN za zbrodnie III Rzeszy.

PODWAŻONE ZAUFANIE

Sprawa Gurlitta podważyła też zaufanie do niemieckich władz. Przez cały czas „narażają się one na zarzut braku transparencji” – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Nawojka Cieślińska-Lobkowicz, która od dawna zajmuje się problemem tzw. dzieł przemieszczonych podczas II wojny. Nawet powołanie przez władze – pod wpływem krytyki – 10-osobowego zespołu badającego proweniencję dzieł „może budzić wątpliwości, bo jest on anonimowy (wiadomo tylko, kto mu szefuje) i nie jest kontrolowany przez żadne niezależne międzynarodowe gremium” – podkreśla Cieślińska-Lobkowicz.

Z kolei Anne Webber – założycielka i współprzewodnicząca Commission for Looted Art in Europe, zajmującej się odnajdywaniem dóbr kultury zagrabionych przez nazistów – w wypowiedzi dla „Tygodnika” zwraca uwagę, że w Niemczech „od dawna istnieje kultura tajemnicy w odniesieniu do zrabowanych dzieł sztuki. Znajduje to odzwierciedlenie w przypadku sprawy Gurlitta. Władze muszą zapewnić jasność co do sytuacji prawnej”.

I dodaje: – Nie może być mowy o wiarygodności i zaufaniu do wszelkich podejmowanych działań, o ile nie ma przejrzystości i odpowiedzialności. Niemcy postępują tak, jakby to był ich wewnętrzny problem. Ale to problem międzynarodowy, dotyczący zbrodni wojennych, które dotknęły rodzin rozrzuconych teraz po świecie. Przez 70 lat starały się one odnaleźć i odzyskać skradzione mienie. Mimo protestów na poziomie krajowym i międzynarodowym co do prowadzenia tej sprawy wydaje się, że brakuje kompasu moralnego i panuje cisza co do konieczności uznania za priorytet prawa do sprawiedliwości ofiar nazistowskich kradzieży.

„NIC NIE ODDAM”

Niemniej obok aspektu moralnego i politycznego sprawy, jest też jej wymiar prawny.

Gurlitt oświadczył: „Z własnej woli nie oddam ani jednej sztuki”. Co więc można zrobić? Minister sprawiedliwości Sabine Leutheusser-Schnarrenberger apeluje do niego, by zmienił zdanie. Jej bawarski odpowiednik Winfried Bausback mówi, że liczy, iż kolekcjoner sam zwróci dzieła. „Focus” informuje, że władze starają się namówić go do dobrowolnego oddania obrazów, oferując zawieszenie śledztwa podatkowego.

Szuka się też sposobów, jak zgodnie z prawem odebrać obiekty zrabowane ponad 70 lat temu i skonfiskowane z muzeów Rzeszy. Ale to trudne, bo np. przyjęte w 1998 r. tzw. zasady waszyngtońskie, które zobowiązują państwa do rozwiązania problemu dzieł zrabowanych podczas Holokaustu, dotyczą tylko publicznych zbiorów. Problem nazwał prezes Światowego Kongresu Żydów Ronald Lauder, w oświadczeniu wydanym po tym, gdy ogłoszono, że władze chcą zwrócić Gurlittowi część zbioru: „Główną przeszkodą do odzyskiwania zagrabionych dzieł sztuki, które są w prywatnych rękach, jest przedawnienie, gdyż uniemożliwia sądowe dochodzenie i ich odzyskiwanie. Problem powinien rozwiązać niemiecki rząd, gdyż Holokaust jest wyjątkowy, a prawo dotyczące przedawnienia nigdy nie miało na celu rozwiązywać spraw związanych z masowymi wojennymi grabieżami, popełnianymi w trakcie ludobójstwa”.

O konieczności zmiany prawa przekonana jest też część niemieckich polityków. Minister Bausback zlecił prace nad ustawą znoszącą przedawnienie roszczeń w przypadku zrabowanych przez nazistów dóbr kultury. Miałaby funkcjonować z mocą wsteczną.

– Nie powinno być prawa przedawnienia w Niemczech w odniesieniu do zwrotu dzieł zagrabionych – mówi „Tygodnikowi” Anne Webber. – To nie do przyjęcia, by uniemożliwiać ofiarom odzyskanie swej własności tylko dlatego, że tym, którzy ją mają, jak Gurlitt, udało się ją przetrzymać poza pewien okres. Nagradzanie tajności nie jest sprawiedliwością.

Webber dodaje, że zwrot powinien dotyczyć zarówno dzieł zagrabionych ze zbiorów publicznych, jak też prywatnych. – Pozostawianie losu tych dzieł sztuki i nadziei rodzin – loterii procesu sądowego, bez specjalnie opracowanego prawa umożliwiającego sprawiedliwe rozstrzygnięcie, jest nie do przyjęcia – mówi.

O tym, że zmiany są konieczne, przekonana jest też Cieślińska-Lobkowicz: – Od dawna uważam, że obowiązkiem niemieckich władz jest rozwiązanie kwestii restytucji dóbr kultury wypływających na aukcjach i w handlu antykwarycznym, pochodzących z nazistowskiego rabunku i znajdujących się w posiadaniu obywateli RFN.

GURLITT A SPRAWA POLSKA

W sprawie Gurlitta Polska stale jest w tle. Po publikacji „Focusa” Justyna Lewańska, konsul RP w Monachium, ogłosiła na konferencji prasowej, że część jego kolekcji mogła zostać zrabowana w Polsce. Zaś prof. Wojciech Kowalski, zajmujący się w MSZ problemem restytucji dóbr kultury, informował „Rzeczpospolitą”, że polecił wystąpić o listę dzieł. „Kiedy ją otrzymamy – mówił – najpewniej zostanie opublikowana w internecie, by pokrzywdzeni mogli rozpoznać swoją własność”. Z kolei publicysta „Rzeczpospolitej” bez wątpliwości ogłosił, że są tam polskie dzieła, i postulował, by Niemcy podzielili się tym zbiorem z Polską. Znacznie rozsądniej brzmiał głos ministerstwa kultury, które przypomniało, że naziści konfiskowali dzieła także ze zbiorów muzealnych miast znajdujących się dziś na polskich terenach. Jest więc szansa, że coś zostanie odnalezione. Inna rzecz, czy zostanie nam przekazane.

Dziś wiemy więcej o kolekcji Gurlitta. Na pewno trzy dzieła pochodzą z prywatnych zbiorów żydowskich zagrabionych we Wrocławiu – pisała o tym w lokalnej „Gazecie Wyborczej” Magdalena Palica, zajmująca się historią kolekcjonerstwa w dawnym Wrocławiu. Wśród nich jest wybitny obraz Maxa Liebermanna „Dwóch jeźdźców na plaży”; należał do skonfiskowanej w 1939 r. kolekcji przedsiębiorcy Davida Friedmanna. Ale prawo do nich mają spadkobiercy.

Nie znaczy to, że sprawa Gurlitta nie ma związków z Polską. Nie chodzi jedynie o nadal niezakończone – a prowadzone przez dwie dekady! – międzyrządowe negocjacje w sprawie dzieł zagrabionych w Polsce i przechowywanych w niemieckich zbiorach publicznych. Polska powinna – o czym już pisaliśmy w „Tygodniku” – rozmawiać też z Niemcami o statusie odnajdowanych dzieł, pochodzących z muzeów z terenów Rzeszy, dziś należących do Polski. Wreszcie o odzyskiwaniu obiektów będących w rękach prywatnych.

Zmiany w niemieckim prawie będą miały dla nas ogromne znaczenie, bo tam właśnie – o czym coraz częściej się przekonujemy – odnajdują się polskie straty wojenne. Teraz jesteśmy skazani na długie negocjacje z właścicielami. Spróbujmy najpierw odzyskać dzieła zrabowane z Polski, a potem marzmy o tym, że dostaniemy Picassa i Matisse’a z kolekcji Gurlitta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013